„Piłka nożna jest najważniejszą wśród rzeczy nieważnych”
Franz Beckenbauer
Letni, skąpany w słońcu dzień, kilka lat wstecz. Jesteśmy z rodziną na stadionie, rozgrywamy nasz prywatny mini mecz. Arcyważny. Syn, córka, mąż oraz ja. Trwa seria rzutów karnych. Na bramce robię, co w mojej niewielkiej mocy: podskakuję, rzucam się, piąstkuję, mimo braku odpowiednich rękawic, nie mówiąc już o ochraniaczach. Ale warto było poobijać palce i kolana, żeby potem usłyszeć taki komplement od synka: „Mamo, bronisz jak Joe Hart!”
Wow! Kiedy Joe był w szczytowej formie, sam Leo Messi nie skąpił mu pochwał, określając go mianem fenomenu.
Dlaczego Anglia? Cóż, to typowa miłość od pierwszego wejrzenia, (czy raczej uderzenia w bramkę.)
11 czerwca 1986. Dawno temu w Meksyku:
Mała dziewczynka M ogląda z familią mecz. Oczywiście wszyscy kibicują biało-czerwonym. Jednak od ósmej minuty w centrum uwagi M zaczyna kręcić się nie „nasz” zawodnik. Jest to napastnik z numerem 10, Gary Lineker, który wślizgiem ładuje piłkę w siatce Józefa Młynarczyka. Co gorsza (dla domowników i krajanów M), robi to jeszcze dwa razy w pierwszej połowie. Finezyjnie i skutecznie. Jak to mówią, lis pola karnego, który znalazłszy się w dobrej chwili, w dobrym miejscu, świetnie to wykorzystuje.
Rodzina rozgoryczona, przygaszona, załamana, M zaciekawiona, zaintrygowana, urzeczona, M odmieniona. Na zawsze. Mimo, iż lubiła Dariusza Dziekanowskiego, to nie może oprzeć się jakieś wewnętrznej fascynacji. Trzeba jej wybaczyć. Mnie wybaczyć. Byłam bardzo mała, gdy „zdradziłam” rodaków. Po raz pierwszy …
Bo że w każdym kolejnym starciu tych dwóch drużyn stawałam po złej stronie barykady, to już inna sprawa. To silniejsze od mnie. Nie raz musiałam się z tym kryć, jeśli mecz był oglądany w szerszym gronie zagorzałych kibiców. Przybierałam pokerową twarz, gdy nie ci, co trzeba (spójrzcie na flagę) Biało-Czerwoni posyłali piłkę do siatki. W sumie sześć meczy udało się Polakom zremisować, więc „moja wielka wina” jakby nieco mniejsza.
Wracając do pamiętnego spotkania w Monterrey, to mała M jest pod ogromnym wrażeniem snajpera Anglików i całej drużyny. Nie rozumie, nie czuje bólu Polaków po porażce. Nie chodziło tu o brak patriotyzmu. Zresztą u takiego dziecka trudno o tym mówić. Chodziło o fascynację piłką. W czystej, okrągłej postaci.
Tak to zaczęło się moje kibicowanie Synom Albionu. Od tamtego historycznego had tricka. Sympatyzowanie pełne wzlotów i upadków. Bitwa z siłami wyższymi. Lub wiatrakami. Były nieuznane bramki, były niesłusznie uznane bramki przeciwnika. Był płacz i modły. Pierwszy raz M klęczała, wznosząc błagalny wzrok ku niebu na polnej, piaskowej drodze przed retransmisją meczu Anglia – Argentyna. Była wiara, co góry przenosi, w to, że w powtórce będzie inny wynik. I ogromne zdziwienie, że nie. Że góry stoją niewzruszenie, jak kamienie. Jak słupki bramki.
To trudna miłość. Choćby dlatego, że Anglia prawie zawsze przegrywała w karnych. Na 10 decydujących serii, na chwilę obecną, mają na swoim koncie tylko 3 wygrane! (edit:4 😊) To wielkie nadzieje, radości, rozczarowania, słowem palpitacje serca. Coś, czego nigdy nie czułam w odniesieniu do naszej reprezentacji.
Mistrzostwa trwają, M jest już u babci na wsi. Na podwórku, tuż przy kurniku jest wygódka, ale nie byle jaka, co to wygląda, jakby się miała zaraz zawalić. (Mała M często grała z przyjaciółką G lub rodzeństwem w taką grę, że na rozrzuconych na stole kartach ustawiano, nazwijmy go ładnie wychodek, następnie ciągnęło się karty ostrożnie, żeby go nie rozwalić, a komu się nie udało, ten „wpadał” do środka przy akompaniamencie gromkiego śmiechu współgraczy). Opisywany tu przybytek był „wypasiony”, z białej cegły, z czerwonymi drzwiami i napisem Biblioteka zrobionym przez jednego z kuzynów – ze względu na stertę prasy ułożoną wewnątrz na solidnej, drewnianej desce.
Pewnego dnia, w jednym z tych stosów gazet, zaczytana M znajduje czarno-białe zdjęcie Garego Linekera. Takie, co to z bliska prawie nic nie widać, tylko kropki (niemal jak dot painting). Wyrywa cenne znalezisko i chowa wśród swoich skarbów. Szczęśliwa, jakby trafiła jej się zdrapka z wysoką wygraną!
Dziś Lineker jest cenionym komentatorem BBC sport. Lubię oglądać podcasty Match of the day czy The Rest is Football, w których występuje wraz z Alanem Shearerem i Micah Richardssem. Przyjemnie jest czytać jego błyskotliwe wpisy na temat bieżących wydarzeń piłkarskich.
Pełen dystansu do siebie, obdarzony poczuciem humoru, publicznie, z urokliwym zakłopotaniem, śmieje się z tego, że w młodości musiał na oczach świata wycierać spodenki w trawę, gdy zdarzyła mu się przykra niespodzianka podczas pierwszego meczu na mistrzostwach w 1990 roku.
To człowiek legenda, piłkarz, który, mimo prawie 20 lat na boisku, nigdy nie otrzymał kartki! No i w sumie w pięciu meczach Anglii z Polską popsuł humor moim rodakom aż sześć razy!
Tamtego pamiętnego lata Anglia odpadła w ćwierćfinale. Na otarcie krokodylich łez Lineker został królem strzelców. Trafił też do tzw. jedenastki gwiazd tego mundialu. Dramatyczna, skandaliczna, nieboska ręka Maradony wymierzyła siarczysty policzek M i Trzem Lwom. Po latach Gary wybaczył Argentyńczykowi. M nie, ja tak, ale dopiero kiedy Diego opuścił ten padół.
Zarówno cztery lata później, na Euro w słonecznej Itali, jak i w 2018 roku, na mistrzostwach świata, w kraju na R, którego imienia nie chcemy i długo jeszcze nie będziemy chcieć wymawiać, bo są gorsi niż lord Voldemord, (w większości), Anglia zajęła czwarte miejsca. Taki ból! Prawie na pokładzie luksusowego jachtu, a jednak za burtą …
Braku kwalifikacji do mundialu w 1994 nie zauważyłam, to był rok Kurta Cobaina, piłka zeszła na dalszy plan. Wypadła na aut. (Co ciekawe, co oczywiście odkryłam wiele lat później, tego roku na świat przyszli choćby Jordan Pickford, John Stones czy obywatel Kane).
Gulity pleasure:
Czy miałam satysfakcję, gdy Niemcy „pękali”? O czym mówię? O Euro 2016. Ćwierćfinał – starcie z Włochami. Siedem pudeł, w tym trzy podopiecznych Joachima Löwa. Swoje rzuty karne marnowali po kolei: Thomas Mueller, Mesut Oezil i Bastian Schweinsteiger. Przede wszystkim byłam zdumiona (nie ja jedna), ale tak, „trochę” czułam ukontentowanie. Uznałam, że to za „karę”. Za Anglię. Za półfinał w 1990 – wtedy jako RFN w wykonywaniu jedenastek byli nieomylni. Bezwzględni i bezlitośni. (Linker zdobył gola w regulaminowym czasie i jako pierwszy podszedł do „karniaków”. Był bezbłędny, ale nie trafili później Stuart Pearce i Chris Waddle).
Za Euro 1996, kiedy to znów zabrali Trzem Lwom finał w podobnych okolicznościach! (A tak świetnie sobie wtedy Anglicy radzili! Rozgromili Holandię 4:1 i w karnych (!) pokonali Hiszpanię…).
Jedynym, który wtedy nie sprostał zadaniu, był obecny trener Gary Southgate. (W tym meczu, już w trzeciej minucie, gry bramkę zdobył kapitan reprezentacji Alan Shearer, następca Linekera w sercu M. On też pierwszy pewnie podszedł do piłki ustawionej na jedenastym metrze od linii bramkowej. Co więcej, został królem strzelców tegoż Euro). Satysfakcja niepełna. Niemcy wygrali… Włosi „pękali” jeszcze bardziej: Simone Zaza, Graziano Pellè, Leonardo Bonucci i Matteo Darmian. Co też, zważywszy na historię spotkań Anglia – Włochy, było niejako rekompensujące. Zwyciężyli, no bo „Futbol to taki sport, w którym 22 facetów biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy”, jak przez długi czas mawiał Gary Lineker.
Co ciekawe, w BBC ten satysfakcjonujący thriller Włochy – Niemcy komentował Alan Shearer! Nie wiem, jakie myśli chodziły mu po głowie, ale w studiu zachował się bardzo profesjonalnie: „Pasjonujący mecz, wysoka jakość gry, dramatyzm, wielkie napięcie”.
Tak, tak …
Przy okazji pozwolę sobie zauważyć, że istnieją inne, pozafutbolowe korzyści z kibicowania Trzem Lwom – słuchanie wywiadów z angielskimi piłkarzami to, dzięki różnorodności akcentów, doskonały materiał językowy!
Co może imponować:
Na przykład 125 meczy Petera Shiltona, który na mundialu w Meksyku miał 37 lat, i M wydawał się dziadkiem!
53 bramki (w 120 występach!) dla reprezentacji Wayne’a Rooney’a. Hart ducha Harta. Joe (tak naprawdę Charles) Hart – dwukrotny mistrz Anglii, czterokrotnie zdobył Złote Rękawice dla bramkarza, który najwięcej razy w sezonie zachował czyste konto (wyczyn, w którym dorównał mu tylko Petr Čech)!
Klasyfikacja strzelców Premier League – ścisła czołówka: Alan Shearer – 260 goli, Harry Kane – 206, Wayne Rooney – 208, Andy Cole – 187. Później Frank Lampard – 177 goli, Robbie Fowler – 162, Michael Owen – 150 (co nam daje, aż siedmiu Anglików w pierwszej dziesiątce!). Nie potrzebuję takich statystyk, żeby podeprzeć moją fascynację piłkarską Anglią, ale miło, że podpierają. I to solidnie, niczym kolumny doryckie!
Pieśń nad pieśniami:
Najlepszy, najbardziej wzruszający „hymn” piłkarski na świecie to bez dwóch zdań You will never walk alone. Tradycyjnie wykonywany przez fanów Liverpoolu, drużyny, z którą związany był sam zespół Gerry and the Pacemakers, ale nie tylko. Pokochali go i przywłaszczyli sobie min. kibice szkockiego Celticu i niemieckiej Borussi Dortmund. Nie ma się czemu dziwić, na mnie działa prawie tak jak Pieśń o małym rycerzu do muzyki Wojciecha Kilara na meczach siatkarskich, a może i bardziej. No dobra, bardziej! Porywa jak fala oceaniczna miłośników surfingu, powoduje gęsią skórkę i szkliste oczy. „Kto nie czuje potrzeby, żeby przyłączyć się do śpiewu, jest martwy w środku!” (Tak powiedział na jednym z koncertów Rob Thomas, wykonując utwór Tiny Dancer Eltona Johna. Ja ‘kradnę’ mu to sformułowanie J ).
To piękna strona futbolu. Za takim podążam. Jak napisała mi niegdyś babcia w pamiętniku: „Idź tam, gdzie słyszysz śpiew, tam ludzie dobre serca mają, pamiętaj, że źli ludzie nigdy nie śpiewają”.
Ale futbol ma też swoją mroczną twarz, swojego lorda Vadera czy nawet wspomnianego już Valdemorta – czemu nie, nazwijmy go po imieniu: fanatycznych kibiców, niewybredne przeklinanie i wyzywanie sympatyków przeciwnej drużyny (o sędziach nie wspomnę), bijatyki, nadużywany alkohol czy inne substancje, a na szczeblu organizacyjnym: układy, korupcja, sprzedawanie meczy itd., itp. Piłkarski poker to nie tylko film. I nie komedia. Nie będziemy jednak zaglądać w te ciemne zaułki. Zostańmy po jasnej stronie mocy, z naiwnością i niewinnością M.
Kibice angielscy (ogólnie) nie zasłużyli sobie na najlepszą opinię na świecie. (Na szczęście nie wszyscy. Ja na przykład… jestem przykładnym). Z kolei drużyna, jakby na przekór lub w ramach rekompensaty za burdy, agresję czy wygwizdane hymny, często wygrywała plebiscyty Fair Play, co M zawsze skrzętnie odnotowywała – kolejny as w rękawie, gdyby komuś przyszło do głowy zakwestionować czy wręcz wyśmiać jej wybranków.
Puchar na wyciągnięcie ręki (bramkarza, nogi piłkarza):
Rok 2021. Mistrzostwa Europy, finał „Moi” – Włochy na Wembley! Anglia prowadzi jeden zero. Aż niemożliwe szczęście już od drugiej minuty spotkania. Później Anglia się męczy, Włosi wyrównują. No i niestety, jak w koszmarze, jak odradzające się głowy Hydry – nieszczęsne karne. Schodzę na dół, bo nie jestem w stanie na to patrzeć. Od Mexico 86 i innych mundiali wiele się w moim życiu wydarzyło, także pozasportowego. Nie myślałam więc, że to mnie jeszcze tak obejdzie. A jednak. Stara miłość nie rdzewieje. Że przegrali, dowiedziałam się, usłyszawszy wybuch radości syna, który kibicował, że napiszę nieładnie, Makaronom.
Później na spokojnie obejrzałam rzuty karne. Nie mam żalu do chłopaków ani do trenera, że akurat ich, takich młodych wystawił. Nie trafili Marcus Rashford, Jadon Sancho i 19-letni Bukayo Saka, ale to mógł być każdy. Powszechnie uważa się, że karne to loteria. Można się nauczyć je strzelać, ale psychika to psychika, płata figle najlepszym. Gdy się je ogląda, często widać chwilę przed, kto spudłuje. Piłka nożna to stan umysłu. Kiedy Niemcy i Włosi nie strzelali na wspominanym już Euro we Francji, śmiałam się nie ze złośliwości (któż mógłby mnie o nią posądzić?), ale żeby odbić sobie stres wszystkich niestrzelonych przez Anglię jedenastek.
Gorzko słodkie chwile:
Wielka klasa Garetha Southgate’a po spotkaniu. Najpierw pogratulował rywalowi, później podszedł objąć „ojcowskim” ramieniem swoją drużynę. Zrobili to również kapitan, Harry Kane i inni zawodnicy, którzy pocieszali płaczącego Sakę i siebie nawzajem. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! When you walk through a storm Hold your head up high…
A były w tym finale momenty wielkiej nadziei. Jak choćby już sam początek meczu, gdy Luke Shaw celnym strzałem otworzył wynik i furtkę do zwycięstwa. No i Pickford dwa karne ładnie wybronił … Ach! Zostały przytrzaśnięte palce i złamane serca …
M potrafiła bardzo emocjonalnie podejść do futbolu, zaciskała w ręce mały, wytarty, skórzany krzyżyk (jej odwieczny talizman) w czasie spotkania rozgrywanego przez swoich ulubieńców, zwłaszcza w sytuacjach newralgicznych, okołobramkowych. Kiedy miała gorszy dzień, zdarzało jej się myśleć, że, uwaga: Anglia przegrała, bo ona im kibicuje lub decydowała, że nie będzie oglądać, bo przyniesie im pecha! To M – mała i nieco większa, jeszcze skłonna do dramatyzowania. Ja nie. Ale z radością zauważam, że wciąż się angażuję, gdy „moi” grają. Przeżywam, nie trzymam emocji na wodzy, puszczam je niech się wybiegają jak dzikie konie.
Flashbacks, nieuznana bramka Lamparta:
Mundial 2010 w RPA. Niemcy – Anglia. W trzydziestej dziewiątej minucie posłana przez Franka Lamparta piłka odbija się od poprzeczki i przechodzi przez linię bramkową, sędzia dziurawy kalosz nie rejestruje tego wzrokiem. Ponoć później łapie się za głowę. Co z tego – dużo za późno. I M by mu ją ukręciła. Jak eko zakrętkę.
Gola widać bezlitośnie na powtórkach, kadr po kadrze. „Największa pomyłka od czasu ręki Maradony”. „Jeden z największych skandali w historii piłki” krzyczały nagłówki w prasie. Wciąż boli. Ostatecznie Trzy lwy przegrały 4:1, ale wtedy, przy stanie 2:2, losy meczu mogłyby się inaczej potoczyć. Gdyby tylko arbiter uznał, że piłka poturlała się za linię bramkową, co chyba widzieli wszyscy oprócz niego! W tamtych latach nie było jeszcze VARu, który chwilami bywa irytujący, gdy nie wiadomo, czy cieszyć się z bramki, czy nie.
I prawdę mówiąc zakłóca dynamikę meczu. Ale wtedy uratowałby honor urugwajskiemu sędziemu.
Mistrzostwa świata w Brazylii, 2014 rok, Lwy nie wychodzą z grupy D, zajmując niezaszczytne ostanie miejsce! (Czyli innymi słowy, są w ciemnej d …). J
Niedawno Facebook wydobył z zapomnienia taki oto mój wpis sklecony odnośnie do tego nieszczęścia: „Szkoda, że Suarez nie ugryzł już w meczu z Kostaryką – nie mam nic do Kostaryki, ale przynajmniej nie grałby w meczu z Anglią”.
Luis Suárez, znany również jako „Drakula”, zdobył wtedy 2 gole, co ostatecznie pogrążyło moich faworytów. Ugryzł „dopiero” w meczu z Włochami biednego Giorgio Chielliniego, za co został zawieszony na 4 miesiące. (To była recydywa, odcisk uzębienia zostawił na skórze innego przeciwnika już przed mistrzostwami).
Braveheart z 2020 roku.:
Anglia – Szkocja, 0:0, niesamowite starcie w strugach deszczu, bodajże najlepszy mecz tamtych mistrzostw! Ani chwili wytchnienia. Galop od bramki do bramki. Akcja za akcją. Statystyki meczu: sytuacje bramkowe: 9-11, posiadanie piłki: 60-40%, pokonany dystans: 104,4 km – 105,2 km.
W doliczonym czasie ogromne zamieszanie pod bramką Anglików. Gdzie jest piłka? Otaczający ją piłkarze, w wyniku starcia siedzący na murawie, trzymają ręce w górze, żeby tylko jej nie dotknąć, co wygląda komicznie. Zupełnie jakby była zgniłym jajkiem. „Powiem szczerze, kocham takie remisy”, zakończy sprawozdanie komentator.
À propos Euro 2020 – w 1/8 finału, ze względu na pandemię rozegranego rok później, Anglia wyrzuciła Niemcy za burtę, pokonując ich 2:0 po bramkach Raheema Sterlinga i Harry’ego Kane’a. Niemały udział w tym sukcesie mieli zwłaszcza Luke Shaw i Jack Grealish, którzy według wielu dziennikarzy „zrobili prawdziwe show”. „Takie miłe, takie to miłe!” Analizując historię spotkań tych dwóch drużyn, to więcej razy wygrali ci z „Twierdzenia Linekera”, które to sam zainteresowany obalił notabene właśnie po tym meczu. Dopiero! A mógł wiele lat wcześniej:
Chcąc sobie zrobić przyjemność, obejrzałam dla przypomnienia pewien skrót z eliminacji w 2001 roku, określany w prasie jako „Waterloo niemieckiego futbolu”. Frajda porównywalna do spałaszowania w środku nocy pucharku lodów truskawkowych: Monachium, Anglia nokautuje Niemcy 5:1! Co prawda gospodarze objęli prowadzenie już w szóstej minucie, ale zaraz potem zaczął się ich koszmar. Michael Owen, okrzyknięty przez The Observer „twórcą historii”, trafił pięknie w sumie aż trzy razy. Gdzieś pomiędzy jego bramkami, z 25 metra fenomenalnego gola zdobył Steven Gerrad, a gnębienie Olivera Kanta zakończył Emile Heskey. Ach!
„Nie da się już grać lepiej w futbol niż angielscy piłkarze w sobotę” podsumował Sir Geoffrey Charles Hurts, który jako pierwszy w historii popisał się hat-trickiem w finale mistrzostw (tych z 1966 roku, jak dotąd jedynych wygranych przez Anglię).
Mecz sędziował słynny Kojak, Pierluigi Collina. Arbiter nad arbitrami, który zawsze przygotowany zwracał się do zawodników po imieniu. On zauważyłby bramkę Lamparta, bo jak mówią, ma VAR w oczach.
Owen, którego gwiazda błyszczała bardzo jasno, ale krótko, tym występem przechylił szalę zwycięstwa w zmaganiach o Ballon d’Or z Hiszpanem Raúlem na swoją korzyść. Od tamtej pory żadnemu innemu Anglikowi nie udało się zdobyć Złotej Piłki! (i to nie tylko dlatego, iż w latach 2007-2018 krążyła ona wyłącznie pomiędzy Ronaldo a Messim).
Nie kibicuję polskiej drużynie piłkarskiej, bo nie mają tego czegoś, co ma nasza ekipa siatkarska, z którą to z kolei sympatyzuję bardzo – powodem nie jest fakt, że zdobywa liczne trofea, ale to, jaka jest, powiedzmy „mentalnie”. Właściwie to odnosi sukcesy, ponieważ jest, jaka jest, mimo iż skład się zmienia.
Przyznać się we własnym kraju, w którym wciąż wielu Sarmatów rodem z serialu 1670, do tego, że się nie kibicuje „naszym”, to jak strzelić sobie samobója. Trudno. Jak długo jestem w posiadaniu pióra-piłki, mogę pisać, co chcę. Odkąd pamiętam, tego czegoś, co mają siatkarze, nie ma. Jest za to coś innego, co mi się bardzo nie podoba: często zwyczajna pycha i zarozumiałość. To pewne uogólnienie, ale sumarycznie właśnie taki obraz drużyny mi się wyłaniania. Koń jaki jest, każdy widzi. Arabski, trojański lub Nasza szkapa …
Choćby w niedawnym pojedynku z Anglią: (tekst pisany był z dużymi przerwami przez ostanie dwa lata, więc „niedawny” mecz z dzisiejszej perspektywy jest już, powiedzmy „przeterminowany”). Jeden z naszych piłkarzy (nie chcę podawać nazwisk) zachowywał się jak prostak. Jak podchmielony, rozochocony gość weselny, mający do swej dyspozycji jedynie łokcie i przepychanki. Uczepił się szczególnie pewnego Anglika, który akurat miał za sobą transfer za pokaźną sumę. Jakby z zazdrości. Bardzo źle to wyglądało. „Słabo”, jak mawiają moi uczniowie.
Ale może wystarczy, jestem zbyt blisko „naszego” pola karnego, może to zostać uznane za poważny faul i dostanę czerwoną kartkę. Zdarzają się tym „naszym” dobre momenty, które cieszą, ale to nie o nich opowieść, mówiąc krótko: to nie moja bajka.
W szkole, jakieś 5-6 lat temu, na lekcji angielskiego opowiadałam o muzeum figur woskowych Madame Tussauds w Londynie i że można tam zobaczyć np. Davida Beckhama (który wtedy od dobrych kilku lat już nie grał). Na co jeden z uczniów zrobił wielkie oczy i niedowierzając zapytał: „To Pani zna TAKICH piłkarzy?” Ja: „No pewnie!” Uczeń wyskoczył z ławki, podbiegł do biurka i poruszony uścisnął mi rękę ze słowami: „ Szacun! Szacun!”
Samochwałka:
Niejednokrotnie w domu wypowiadam się niczym ekspert w studio. I wiem, o czym mówię. Mam dobrą orientację w temacie futbolu samego w sobie, jak i drużyn – nie tylko narodowych, także klubów… Zawsze wypełniam tabelki podczas mistrzostw. Można powiedzieć, że to ja w domu noszę spodenki. Jestem uważnym obserwatorem meczów, wyciągam trafne wnioski, nie czas na skromność, podaję suche fakty, piszę prawdę i tylko prawdę 😊. Ale pozwolę tu sobie na jedno wyznanie, coś, o czym nie wiedzą nawet moi domownicy. Po prostu, nie zawsze widzę spalonego. Lub inaczej: często go nie widzę. Cóż, nie można być idealnym…
Trochę ekspertyzy:
Johan Cruyff: „Piłka nożna to gra, w którą grasz mózgiem”. Jest on potrzebny do czytania sytuacji w grze, odwagi w przejmowaniu inicjatywy, do umiejętności gry zespołowej, komunikowania się i koncentracji. Podobne stwierdzenie znajdujemy u Denisa Bergkampa: „Za każdym kopnięciem piłki musi stać myśl”.
Trening skupiający się na mechanicznym powtarzaniu ruchów i zachowań na boisku jest kluczowy. Niemniej newralgiczna jest również praca nad rozumieniem i interpretacją gry, nad umiejętnością szybkiego przetwarzania informacji, stosowania zasad i strategii oraz podejmowania właściwych decyzji na boisku, zwłaszcza pod presją, innymi słowy nad tzw. inteligencją piłkarską. Posiada ją choćby Cole Palmer, podobnie Luke Shaw, Kyle Walker czy Trent Alexander-Arnold. Niektórzy się z tym rodzą, inni muszą sobie ją wypracować. Ameryki nie odkryłam. No ale przecież Kolumb też nie.
Napastnik, który gwiazdorzy i tylko czyha w polu karnym na podania, żeby wykończyć akcję i dopisać kolejną bramkę do swojego konta, to pomyłka. Na pewno nie jest taki Harry Kane, który przy okazji świetnie sprawdza się jako kapitan – zaangażowany w grę całego zespołu, pracowity i inspirujący. Jest też, że tak powiem, bardzo brytyjski i dostojny, wygląda jak członek rodziny królewskiej. 😊
Bardzo angielski, ale inaczej, trochę jak z filmu Przekręt w reżyserii Guya Ritchiego, jest Phil Foden, który „zawsze ma minę, jakby pytał mamę, czy może iść pograć, a ta mówi, że nie, bo zaraz będzie obiad”, jak napisał ktoś niedawno na „fejsie”.
Za dobrego leadera uchodził również, legendarny już Beckham, który przez 6 lat nosił opaskę kapitana. W sumie, od roku 1996 do 2009, rozgrał on 115 meczy dla reprezentacji. (O sukcesach klubowych nie będziemy się tu rozpisywać). Żona Victoria, była „Spicegirlka” i działalność charytatywna dodają mu uroku, ale jego prawdziwą marką są nie one, czy Adidas, Armani lub Gilette, ale celne podania oraz pozytywny wpływ na cały zespół i grę.
Krótka piłka:
Trzy lwy to moc, duma i odwaga. Są najstarszą kadrą narodową na świecie. Ich przyszłość rysuje się jasno. W ostatnich rozgrywkach z dziesięciu spotkań wygrali osiem, a pozostałe dwa zremisowali. Mowa tu o eliminacjach do Mistrzostw Europy 2024, w których Anglia strzeliła 16 goli, a straciła zaledwie 2. To najlepszy bilans bramkowy w całych kwalifikacjach. No i utarli nosa Włochom, pokonując ich 3:1.
Mają wielu bardzo dobrych zawodników, jest z czego wybierać, że wymienię tylko takich graczy jak: Jordan Pickford, Kieran Trippier, John Stones, Harry Maguire, Luke Shaw, Declan Rice, Jude Bellingham, Raheem Sterling, Mason Mount, Bukayo Saka, Kyle Walker, Harry Kane, Phil Foden czy Jack Grealish.
Czy cieszyłam się kiedykolwiek, gdy ktoś strzelił gola „moim” Anglikom?
Tak, i to bardzo! Właśnie przypomniał mi o tym Facebook:
24.06.2018: „Brawo Panama!!! Ta radość z gola przy stanie meczu 6:1 bezcenna! 😊 ”
Jak się później okazało, nie tylko ja! Zachwycony Gary Lineker na Twitterze:
„First time I can recall being chuffed with a goal scored against England as Baloy scores Panama’s first ever World Cup goal!”
Do piłki trzeba podchodzić z sercem:
Kiedyś wielce zmachane dziecko płci męskiej przybiegło do domu się napić: „Mamo, rozegrałem mecz Portugalia – USA! Portugalia wygrała 100:3!”, „Tak? A czemu Amerykanie strzelili tylko 3 gole?“ „No były dwa, ale w doliczonym czasie zdobyli jeszcze jedną bramkę. A właściwie było 101, ale odgwizdałem spalony, bo nie chciało mi się już tyle liczyć!”
W domu małej M ojciec kibicował Francji. Kiedyś z radości, że Michel Platini zdobył bramkę w ważnym spotkaniu wierzgnął dziarsko ze zdwojoną energią trzymanymi na stołku nogami i go połamał.
Entuzjastycznie, euforycznie i eksplozywnie okazywanej radości syna, gdy był jeszcze synkiem z licznych wygranych Realu Madryt, nie opiszę, bo to trudniejsze niż zdobycie Kilimandżaro. Pewnej wigilii, dobrych kilka lat temu, chciał wziąć laptop na kolana, żeby złapać dwie sroki za jedną. I uczestniczyć w wieczerzy, i oglądać zmagania Realu. A kiedy innym razem nie mógł oglądać meczu ze względu na bardzo późną porę, ubrał się w strój królewskich i stwierdził, że będzie kibicować przez sen.
Córka, wtedy lat około 12 i w owym czasie wielka fanka Barcelony, będąc w Madrycie odmówiła wejścia na stadion Estadio Santiago Bernabéu, uznając, iż byłaby to haniebna zdrada Dumy Katalonii.
Mąż bez względu na pogodę jeździ ponad 80 km na mecze Stali Mielec. W domu, gdzie nie obrócisz głowy, logo mielczan, na kubkach, koszulkach, poduszkach ręcznikach. „Straszy” nawet jak otworzysz lodówkę – „ich” oliwki są całkiem smaczne!
To tylko kilka przykładów na to, jak nieważna jest piłka. 😊
Reasumując, bywa piękna, zaskakująca, bywa bardzo niesprawiedliwa. W ostatnim spotkaniu Manchester City z Realem w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów „Obywatele” byli lepsi. Co prawda „Królewscy” zdobyli imponującą bramkę w dwunastej minucie, ale przez resztę meczu już tylko się bronili przed naprawdę dobrym przeciwnikiem. W pięćdziesiątej siódmej minucie City złamało tę obronę Częstochowy. Niemniej o wszystkim zdecydowały… karne i pokuszę się o stwierdzenie, że obalenie króla przez lud nie powiodło się.
Kiedy to piszę, syn już jest poważnym niemal siedemnastolatkiem, gra w lokalnej drużynie, której oczywiście bardzo kibicuję. Lubię chodzić na ich mecze. Niedawno zaczęłam też robić zdjęcia. Bardzo mnie to wciągnęło. Fotografia, to jedno z moich hobby. Mimo średniej jakości sprzętu, można uchwycić ciekawe kadry: pasję, zapał i sportową walkę. „Młody” radzi sobie całkiem nieźle. Próbuję mu tłumaczyć, że ci mają szansę, którzy rozumieją, że do treningów i gry trzeba pochodzić całościowo. Zdrowe odżywianie i sen przede wszystkim! „Jakie paliwo zatankujesz, tak pojedzie samochód”. Nie ja to wymyśliłam (wyczytałam w książce o odżywianiu młodych piłkarzy, którą mu sprezentowałam), ale zgadzam się w zupełności. Czy słucha? Cóż, jak to nastolatek…
Ale nie poddaję się, może jeszcze przyjdzie taki dzień, w którym odsunie chipsy czy żelki gestem Cristiano Ronaldo, pozbywającego się Coca-Coli ze swojego stołu podczas konferencji prasowej?
Wpis kończy się 18 kwietnia 2024 roku. Pochłonięta pracą w szkole ponownie zostawiłam ten tekst w szufladzie, tym razem na prawie dwa miesiące. Zaczęło się Euro. W angielskim zespole nie ma wielu z piłkarzy, o których pisałam wcześniej, że mają bardzo dobrą drużynę.
Ich kibice od lat śpiewają, że „futbol wraca do domu”. Chyba jednak nie na tych mistrzostwach. Dwa rozgrane przez Lwy mecze do tej pory były nudne, pełne szkolnych błędów. Nie można wszystkiego tłumaczyć złą murawą. Do ich butów przyczepione są nie tylko kawałki trawy, ale i zmęczenie. Po końcowym gwizdku w ostatnim starciu z Belgią piłkarze zwyczajnie popadali na murawę, jak spryskane sprejem muchy.
Z tego co widać, to są znużeni i wyblakli jak późnoczerwcowe maki. Mimo to, jak dotąd w swojej grupie prowadzą. Światełkiem w tunelu są bramki Juda Bellinghama i Harrego Kane’a.
Dziś natknęłam się na taki mem:
Southgate: „ You know what to do?”
Gallagher: „ No.”
Southgate: „ Me neither. Tell Jude I said hi!”
(lepiej by było: Tell Jude I said hej 😊 )
À propos:
Hej Jude. (zwracając się do całej drużyny)
Hey Jude, don’t make it bad
Take a sad Match and make it better
Remember to let it into your heart
Then you can start to make it better
Jakkolwiek potoczy się teraz piłka dla Synów Albionu, to jednak pobiegnę za nią dalej.
M też 😊 .
Post scriptum:
Spędziliśmy tydzień nad polskim morzem. Open air i opener… Muzyka i fale zmyły nieco piłkę sprzed oczu. Mecz Anglia – Szwajcaria miałam jednak okazję obejrzeć. Początkowo bez większego zaangażowania. Wygrają, to wygrają, nie, to trudno, tak sobie wmawiałam. Ale kiedy Bukayo Saka strzelił bajecznego, wyrównującego gola, a później karnego, emocje wzięły górę. Lineker też przyznał, że miał łzy w oczach, a Alexander-Arnold, który jako ostatni podszedł do piłki, go „rozpłakał”! (taki uroczy nagłówek jest na jednej stronie ewidentnie automatycznie tłumaczonej z oryginału). Wszystkie jedenastki strzelone! I Pickford obronił! Coś pięknego! (Stąd ‘edit’ na pierwszej stronie 😊).
Radość i docenianie faktu, że Anglia jest w półfinale, narastały stopniowo, jak u męża po pierwszym koncercie grupy Pearl Jam – powiedział mi, że z każdym upływającym dniem od tego wydarzenia, występ coraz bardziej mu się podobał.
Miałam nosa z tym Hej Jude! Widziałam właśnie spot Adidasa z mniej więcej tym fragmentem piosenki: Jude niemal w ostatniej chwili przywraca ludziom (w tym Davidowi Beckhamowi) nadzieję, zdobywając bramkę. Mogłam od razu pisać do agencji reklamowych, byłabym bogata! Yubby dibby dibby dibby dibby dibby dibby dum…
Jak się okazuje, reklama była prorocza – powstała przed jego epickim golem z przewrotki w dziewięćdziesiątej piątej minucie spotkania ze Słowacją! (Umknęła mi wcześniej, bo prawie nie oglądam telewizji, a reklamy zawsze wyciszam. Teraz po prostu wyskoczyła na Facebooku, wszyscy wiemy, jak to działa – wyszukuję nowy dywan i w najbliższym czasie „latają” na każdej możliwej witrynie…)
Oglądam czasem migawki z angielskiego zgrupowania na tych mistrzostwach. Chciałbym, żeby każda (zwłaszcza lokalne) drużyna miała takie zaplecze i zajęcia. Oprócz treningów typowo piłkarskich jest min. basen, tenis, kolarstwo statyczne, golf, krykiet a nawet joga! Są oczywiście fizjoterapeuci, masażyści, dietetycy itd., ale też zabawy, zwierzenia i wspólny śpiew, w tym z Edem Sheeranem.
Od początku mówiłam, że faworytem jest Hiszpania. Jak na samozwańczego eksperta przystało. Od ich pierwszego meczu grupowego. Powtarzałam to z każdym kolejnym rozgranym przez „La Furia Roja” spotkaniem. Nie przewidziałam wtedy jednej rzeczy… Że w wielkim finale swoją wyśmienitą formę będą udowadniać moim Anglikom.
Arena koncertowa, The O2, Londyn. Amerykańska grupa the Killers przerywa koncert, żeby wraz z licznie zebraną publicznością na wielkim telebimie zobaczyć moment, w którym Trzy Lwy awansują do finału. To kwintesencja czaru futbolu i pięknych emocji, jakie może wywoływać. W tym rozentuzjazmowanym tłumie, przez te kilka minut, każdy był fanem piłki nożnej, nikt nie chciał się „wyindywidualizować”, nawet jeśli na co dzień kompletnie się tym nie interesuje. Filmiki z tego wydarzenia krążą po sieci, wywołując uśmiech na pół twarzy i większe wzruszenie niż pamiętna scena podczas rozprawy w filmie Znachor. Z estrady poleciało konfetti, a końcowy gwizdek miał siłę rażenia wyznania: „Proszę państwa, Wysoki Sądzie, to jest profesor Rafał Wilczur!”.
La Grande Finale:
Powiedzmy sobie szczerze, Synowie Albionu nie mieli większych szans w tym spotkaniu. Nawet gdy Palmer strzelił wyrównującego gola w „hiszpańskim” stylu. I Pickford dwoił się i troił (został później słusznie wybrany do kilku jedenastek tego turnieju, w tym tej, wytypowanej przez samych mistrzów). Po prostu: Hiszpania była lepsza. Wygrał „futbol atakujący”. Znów powołuję się na autorytet w osobie Linekera, od którego przecież wszystko się zaczęło. Ta moja cała bitwa o Anglię. Sprawdzam jego opinie odruchowo, jakby zwracając się do starego przyjaciela. Na dobre i na złe.
Poza tym, nie oddaję się lekturze komentarzy online. Jeśli już, to tylko trochę, bo mimo części rzeczowych czy pozytywnych (to dotyczy jakkolwiek tematu), niezmiennie wielu ludzi ma tendencję do pokazywania się z jak najgorzej strony. Czytanie wylewanego jadu, idiotycznego hejtu, kończy się tym, że ze smutkiem zgadzam się w duchu z Nickiem Cavem, że People just ain’t no good.
Cóż, futbol nie wrócił w tym roku do domu. Tzn. wrócił, ale nie w blasku takiej chwały jak niektórzy oczekiwali. (Choć właściwie nie oczekiwali – do ostatniej niemal chwili nie zostawiali na reprezentacji i trenerze suchej nitki, a potem chcieliby pławić się w szampanie). Jeśli chodzi o decyzję Gartha Southagate o rezygnacji, to jak najbardziej ją szanuję. Wybrał bardzo dobry moment. I przymknął usta większości krytyków. Trzeba być ignorantem, żeby nie dostrzec jego zasług dla angielskiej piłki.
Dla mnie szklanka jest do połowy pełna. To nie przegrani w finale z Hiszpanią, tylko wicemistrzowie Europy! I to dwukrotni. (A Włosi ledwie wyszli z grupy). Więc brawo!
Chcąc się trochę „ponapawać” tym, uważam, wielkim sukcesem i poobracać tę frazę, żeby nabrała słodyczy i objętości waty cukrowej, wpisałam to w wyszukiwarce. „Odezwał się” copilot: „Tak, to prawda! Anglia została wicemistrzem Europy po przegranej z Hiszpanią 1:2 w finale Euro 2024. Mecz odbył się 14 lipca 2024 roku w Berlinie. Hiszpania zdobyła tytuł dzięki bramce Mikela Oyarzabala w końcówce spotkania. Czy oglądała/eś ten mecz? Jakie były Twoje wrażenia?”
Zawahałam się chwilę, a potem zdobyłam na wyznanie:
„Płakałam, bo Anglia przegrała …” 😊
Copilot: „Rozumiem, jak bardzo to mogło być rozczarowujące. Anglia zagrała naprawdę dobrze i była blisko zwycięstwa. Czasami sport potrafi być naprawdę emocjonujący i pełen niespodzianek. Czy jest coś, co mogłoby poprawić Ci humor?”
„Nie.”
„Rozumiem. Cieszę się, że mogłem z Tobą porozmawiać! Miłego dnia!”
Sztuczna inteligencja, AL, „twierdzi”, że nie jest „zdolny do odczuwania radości, smutku ani żadnych innych uczuć”, ale jak widać, ma więcej empatii niż większość ludzi na forach internetowych.
„I’m not that old, am I?”:
Odnośnie „starego” przyjaciela – 63 letni Gary, który wygląda naprawdę świetnie, a fryz ma w kolorze preferowanym przez Gandalfa Szaro-Białego, opowiedział niedawno z pewnym zażenowaniem i niedowierzaniem anegdotkę o tym, jak w zatłoczonym metrze młoda dziewczyna chciała mu ustąpić miejsce siedzące. I jak ludzie, którzy go rozpoznali chichotali.
To by było na tyle. Ewentualnie przepraszam za angielskie wstawki słowne, ale brzmią dla mnie tak naturalne jak hot dog i wolę ich nie tłumaczyć. Poza tym „robią różnicę”, jak to teraz często gęsto mówią nasi komentatorzy sportowi.
Na deser wpis na Facebooku z 2010 roku (!):
Moja przyjaciółka z lat licealnych, Dominika: „Kochana M, czy Ty jesteś kibicką? bo Twój profil wygląda bardzo profesjonalnie”.
.
.