Kiedy kilka miesięcy temu, dokładnie we wrześniu 2019 roku, zapisywałem swoje refleksje na temat książki Yana Lianke „Sen wioski Ding” na stronie internetowej wydawnictwa j, doszedłem do wniosku, że książka ta jest wykrzyczanym z najgłębszych trzewi człowieka proroctwem dla całego świata. Świata zakażonego czymś znacznie gorszym niż AIDS. Zadawałem samemu sobie pytania, czy pogrążone w konsumpcjonizmie cywilizacje usłyszą to nawoływanie? Czy pędzący z prędkością światła po równi pochyłej świat, będzie w stanie choć trochę wyhamować? Czy proroctwo Lianke jednak wypełni się?
Nie sądziłem, że świat tak szybko udzieli mi odpowiedzi, bo że jej udzielił, nie mam co do tego żadnych wątpliwości, obserwując obecną sytuację ogólnoświatową. Dziś mam również pewność, że po raz kolejny, jak to bywało w całej historii człowieka, cywilizacji, czy historii różnych religii, wołanie proroka zostało kompletnie zlekceważone. Mam wrażenie, że sprowadzono ten głos do najprostszych i najbardziej oczywistych warstw interpretacyjnych, oczywiście jak najbardziej słusznych, że oto w książkach Lianke mamy do czynienia z próbami opowiedzenia o rozwoju cywilizacyjnym Chin, czy też jak pisze na okładce redaktor prowadząca, Elżbieta Brzozowska: „o hipnotyzującej i dewastującej mocy władzy”. Ale czy rzeczywiście tylko o to chodzi? Myślę, że nie. Zresztą sam autor daje we wstępie do Kronik Eksplozji bardzo konkretną odpowiedź, gdy pisze: „Tymczasem w chińskiej rzeczywistości i historii cały absurd, chaos, bezład i mętność, cały ból i wszystkie konflikty, których doświadczają ludzkie serca i dusze, mają swój korzeń w głęboko ukrytej i niedostępnej wewnętrznej przyczynowości. Kiedy pisarstwu udaje się uchwycić tę wewnętrzną przyczynowość- to jądro, które rozsadza powierzchnię rzeczywistości – „mit” z mitorealizmu staje się niewidoczną w świecie, ale widoczną w literaturze prawdą, którą można przechować. Prawda mitorealizmu nie ma na celu dowiedzenia, że jeden plus jeden równa się dwa, ale sprawienie, by ludzie doświadczyli i poczuli, dlaczego jeden plus jeden nie równa się dwa”. Dziś, to jest w marcu 2020, wystarczy tylko na chwilę włączyć wiadomości telewizyjne, prześledzić internetowe serwisy informacyjne, by przekonać się o tym, że Lianke ma stuprocentową rację w swych matematycznych obliczeniach i faktycznie jeden plus jeden nie równa się dwa. Dziś wynik tego dodawania zapisuję, wykorzystując ostatnie zdanie z noweli Edgara Allana Poego pod tytułem „Maska śmierci szkarłatnej”, w tłumaczeniu Bolesława Leśmiana : „I Ciemność, i Ruina, i śmierć szkarłatna rozpostarły wszędy swą władzę nieograniczoną”.
W noweli tej, wymownym akcentem staje się zamaskowana postać. Ale może po kolei. Oto w czasach zarazy, w opactwie przypominającym zamek, książę Prospero izoluje się wraz z tysiącem tak zwanych wysoko urodzonych. Chcąc zniwelować nudę panującą na dworze, postanawia zorganizować bal maskowy. W połowie przyjęcia na salę wchodzi zamaskowana postać wywołująca powszechną konsternację. Postać ta ubrana jest w ciemną szatę przypominającą pogrzebowy całun, a na twarzy nosi maskę podobną do czaszki, symbolizującą jedną z ofiar zarazy. Książę koniecznie chce poznać tożsamość nieoczekiwanego gościa. Ze sztyletem w ręku podąża za nim. Kiedy ten obraca się i staje twarzą w twarz z gospodarzem, ów pada martwy, a przerażeni i wściekli możni siłą zdzierają z postaci maskę, za którą kryje się bezkształtna twarz. Idąc dalej, można by powiedzieć, że pod maską została ujawniona przerażająca metafizyczna pustka, którą podczas obnażania postaci, zarazili się wszyscy biesiadnicy, a której niewątpliwą emanacją stała się fizyczna zaraza, dotykająca każdego z obecnych. Krótko mówiąc, przed złem tego świata nie uchroni nikogo żaden mur, żadna izolacja. Rozsiane raz zło, jest jak perpetuum mobile. Nie da się go zatrzymać. Tak jak nie da się przed nim uciec. Prędzej czy później doświadczymy go na własnej skórze, nawet jeśli to nie my puściliśmy tę maszynę w ruch. Na tym właśnie polega uniwersalizm zła, o którym w swoich książkach pisze Lianke. Obydwie jego książki są doskonałym dowodem na to, jak zło puszczone w ruch, zatacza coraz to szersze kręgi i z jaką siłą dokonuje powolnego fermentu w jednostkach, całych wsiach (Sen wioski Ding), a potem całych wielkomiejskich aglomeracjach (Kroniki Eksplozji) siejąc moralne i egzystencjalne spustoszenie. Ale to jeszcze nie wszystko. W wydanych w zeszłym roku (2019) w Państwowym Instytucie Wydawniczym Kronikach Eksplozji, Lianke pokazuje, na przykładzie jednego z głównych bohaterów, Kong Minglianga, bardzo ważną uniwersalną prawdę, że oto jeden, pozornie nic nie znaczący człowiek, może uruchomić metafizyczną maszynerię zła. W tym miejscu przychodzi mi na myśl biblijny opis pierwszych ludzi z księgi Rodzaju. A konkretnie, złudna propozycja wyrażona w słowach: „Będziecie jak Bóg”. I rzeczywiście, śledząc losy Minglianga na kartach książki, bardzo szybko można dojść do przekonania, że w pełni uległ on owej propozycji. Mało tego, swoimi poczynaniami doprowadził do tego, że całe miasto zachłysnęło się krótkowzrocznością utopijnego w swej naturze pojęcia, rozwój. Jak pisze Lianke: „Ludzie potracili zmysły. Zarabiali na czym się tylko dało, hodując świnie, owce, krowy, konie, trudniąc się tkactwem i wycinaniem drzew, kupowali meble, budowali nowe domy. Każdy miał nadzieję jak najszybciej się wzbogacić i znaleźć się w gronie tych, którzy jako pierwsi dostaną od rządu bezprocentowe kredyty i będą mogli wieść wymarzone życie w blasku, chwale i luksusie jako najbogatsi z bogatych i najwybitniejsi z wybitnych”. A jeśli do pojęcia „rozwój” dodamy pojęcie „szybkość” to otrzymamy gotową mieszankę wybuchową, doprowadzającą niejednokrotnie całe społeczeństwa do samozagłady. Czy też, posługując się matematyczną terminologią Lianke, zrozumiemy, że faktycznie jeden plus jeden nijak nie równa się dwa. Jest jednak na kartach Kronik Eksplozji rozwiązanie tego równania dające wynik dwa i o dziwo znajduje się na początku książki, kiedy to autor opisuje wioskę pod panowaniem Dynastii Ming. Pada tam jedno bardzo ważne zdanie, mianowicie: „życie w wiosce stopniowo nabierało stałego rytmu”. Stały rytm. Oto słowa dające najwłaściwsze rozwiązanie – dwa słowa. Choć osobiście do sumy tych dwóch dodałbym jeszcze słowo „zrównoważony”. Tak. Stały zrównoważony rytm we wszystkim. Oto recepta na najpełniejszą realizację człowieczeństwa. Realizację społeczeństwa.
„Stały rytm” to bardzo ważne słowa w kontekście rozważań na temat pisarstwa Yana Lianke. Wielu z nas stały rytm, kojarzy się zapewne z formą jakiegoś bliżej nieokreślonego porządku, ładu, czy harmonii. Kojarzy się z emanacją jakiegoś dobra i piękna. Jakiejś takiej duchowej stabilizacji. Natomiast w momencie, gdy mamy do czynienia z jakąkolwiek formą destabilizacji, chaosu, dysharmonii, niemalże automatycznie, w najgłębszej przestrzeni naszych myśli, odczuwamy jakiś taki dyskomfort, niepokój, a nawet lęk. To dobrze, że tak właśnie się dzieje, bo to pokazuje, iż w każdym z nas znajdują się ukryte pokłady dobra. Choć czasem, na początku, sami przed sobą nie umiemy się do tego przyznać.
Kiedy po raz pierwszy wziąłem do rąk Kroniki Eksplozji i spojrzałem na okładkę, od razu skojarzyła mi się ona z biblijną wieżą Babel, namalowaną przez niderlandzkiego malarza, Pietera Bruegela. Poczułem wtedy dziwny niepokój, który w trakcie lektury pogłębiał się z każdą przeczytaną stroną, ponieważ obydwa te obrazy, biblijny i eksplozjański, nakładały się na siebie, praktycznie jeden do jednego i uświadomiły mi, że historia kołem się toczy. Najgorsza jednak była pierwsza polekturowa chwila, bo zrozumiałem, że Lianke obnażył przede mną, moją własną, skażoną, czy też zranioną naturę. To było bardzo mocne doświadczenie, a z drugiej strony pokazało nieprzeniknioną głębię Prawdy, w którą musi być zakotwiczony ktoś, kto z taką przenikliwością i siłą wpływa na człowieka. Jednym słowem: Prorok.
Konkludując, chciałbym się podeprzeć jeszcze jednym biblijnym obrazem, chyba najmocniejszym. Kiedy to sam Bóg przechadzając się po ogrodzie, zawołał do pierwszego człowieka, który żył z Nim w pełnej harmonii: „Adamie, gdzie jesteś?”. Myślę, że Lianke, jest niewątpliwie echem tego głosu w dzisiejszym świecie.
A pod tym linkiem recenzja Rafała Kasprzyka Snu wioski Ding Yana Lianke:
Rafał Kasprzyk – rocznik 80. Poeta, społecznik, współgospodarz cyklicznych spotkań literackich „u Łuczeńczyka” w Gminnej Bibliotece Publicznej w Ludwinie. Korektor i recenzent.
W 2018 roku zadebiutował tomikiem wierszy pod tytułem „INTERAKCJE (czyli życie oparte na węglu)”. Swoje wiersze publikował na łamach „Dziennika Polskiego”, a także w „Odrze”, „Frazie”, „Afroncie”, „Przekroju”, „Helikopterze”, „Tlenie Literackim”, „Arkuszach Literackich”, „Akancie”, kwartalniku mniejszości polskiej na Ukrainie „Krynica”, jak również w kilku antologiach. Jest laureatem wielu ogólnopolskich konkursów poetyckich. Obecnie pracuje nad kolejną książką.