Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

2020 (V)
Zbigniew Machej

V

O, demokracjo, ty jesteś jak zdrowie, ile cię trzeba cenić,
ten tylko się dowie, kto cię stracił. Zwyrodniałaś bowiem w demokraturę,
w hybrydową kreaturę zdegenerowanych polityków. Już nie ma żadnego trybu,
żadnych wartości, już nie ma konstytucji i jej instytucji. Partia władzy
zmieniła w gówno wszystko, czego się tknęła. Utkwiliśmy w partyjnym państwie
autorytarnym, bowiem autorytarna jest władza, która nie podlega kontroli.
W dodatku władza przestała kontrolować sama siebie, w pandemii sama produkuje
problemy, których nie jest w stanie rozwiązać. Ach demokracjo, w kraju durnych
wyborców nieuchronnie znikasz i wyradzasz się w hybrydową dyktaturę.
Szybko giniesz w państwie, które podlizuje się menelom, bełkocze i zatacza się
jak menel od rynsztoka do rynsztoka. I rozkręca złą synergię pandemii,
kryzysu klimatycznego i bezprawia władzy. Jedni twierdzą, że obecna sytuacja
przypomina wiek XVII, a inni, że średniowiecze, bo jest dwóch papieży,
sojusz państwa i Kościoła oraz powszechny deficyt rozumu. Ale te porównania
są powierzchowne, krótkowzroczne, kulawe, mylące. Potrzebna jest nowa wiedza
o człowieku, która by wreszcie nie była tak żałośnie stereotypowa, ustawiona
pod anachroniczne, krótkodystansowe ideologie, podporządkowana interesom
ciemnych kultów, chciwych ekonomii, żądzy władzy i bezmyślnego popu.
Źle wytłumiona epidemia wywołuje dalsze choroby, recesję, bezrobocie, nędzę,
przemoc, zabobony i ciemnotę. Wysychają rzeki, stepowieją niziny, palą się lasy
i bagna, ziemia zmienia się w popiół. Gdzie jest, poeto, ocalenie?
Może globalna kwarantanna przynajmniej niektórych nauczy siedzieć cicho
w izbie, jak tego chciał Blaise Pascal, ale czy od tego ubędzie wiele zła?
Szefowie parlamentarnej większości unicestwili wolne i powszechne wybory.
Bez żadnej podstawy prawnej. Z dnia na dzień coraz większy chaos
i polityka ostatecznej destrukcji demokratycznego ładu
opartego na trójpodziale władzy. Polska to pobojowisko demokracji
i tryumf partyjnej samowoli bez żadnego trybu i przyzwoitości.
Po co nazywać to postdemokracją czy demokracją hybrydową
skoro kiedyś już trafnie nazwano to faszyzmem? W Polsce
nawet 75 rocznica upadku Hitlera i rozgromienia faszyzmu przechodzi
bez echa. Zgromadzenia są bowiem zakazane, a gdy są zakazane zgromadzenia,
to ograniczona jest wolność słowa, podstawowe jakoby prawo człowieka.
Po co jednak deliberować o prawach człowieka, kiedy tutejszą klasę średnią
od bezdomności dzielą trzy raty kredytu. Ludzie potrzebują kasy, a nie wolności.
Potrzebują pracy, ale nieudolne państwo zamknęło dostęp do miejsc pracy.
Teraz Kurzarbeit macht frei. Jednak nie zdrowie jest najważniejsze,
ale zdrowie ducha, twierdzi się w kręgach kościelnych. Modlitwy
o zakończenie pandemii w Polsce jednak nie skutkują. Załóż maskę,
zrób mi laskę, wzywa dyktator swojego marszałka. Skąd brać, poeto,
oświecenie? Może z pradawnych manuskryptów na liściach palmowych?
Może z Bhagavad Gity? Na strychu w pudle ze starymi książkami
znalazłem „Dziennik roku zarazy” Daniela Defoe. W ogródku
wśród resztek piwonii znalazłem rozkładającego się gołębia.
Zakopałem go tam. Powracam do zbieractwa. Codziennie zrywam
garść kwiatów mniszka i zaparzam z nich herbatkę. Może powrócę
też do łowiectwa, ale jeszcze nie wiem, na co będę polował.
Kiedyś, w czasach komuny, polowałem na książki, polowałem na poezję.
Teraz już nie zajmuję się poezją, nie zajmuję się sztuką, zresztą
chyba nigdy się nią nie zajmowałem. Jeśli już się czymś zajmuję,
to sondowaniem głębi własnej głupoty, rozsypywaniem się
tak zwanego ja, pozorem własnej sobności, ulotnością widm.
Fala zarazy wzrasta na Śląsku, zwłaszcza wśród górników,
którzy boją się zamykania kopalń i nie sondują własnej sobności.
Rośnie też fala nienawiści. Bicie, kaszel, opluwanie. Szkoda,
że nie w Pałacu Prezydenckim po widmowych wyborach.
I jeszcze nie w Sejmie, jeszcze nie w Sądzie Najwyższym.
A nad głowami przechodniów w maseczkach przepływa fala
polarnego powietrza. W Beskidach spadł śnieg. Wszystko będzie
na opak na tym świecie, upały będą w zimie, a śnieżyce w lecie.
A co nas czeka? Najpierw wściekłość i wrzask. Potem krew,
pot i łzy. W spermie też znaleziono koronawirusa,
ale jeszcze nie wiadomo, czy można się nim zarazić drogą płciową.
Język jest systemem opozycji. Czy znów zatryumfuje cyniczny
prymitywizm polityczny? Od stu dni nie zaobserwowano
żadnych plam na Słońcu. Kryzys jest skomplikowanym,
nieprzejrzystym zjawiskiem, stara formuła się zużyła i dalej
się nie sprawdza. Mimo zakazu zgromadzeń kibole z Katowic
i Ostravy stanęli w dwóch zwartych gromadach po obu stronach
granicznej rzeki koło zamkniętego Mostu Przyjaźni,
aby wzmocnić się nawzajem skandowaniem, przyśpiewkami
typu Zawsze i wszędzie policja jebana będzie, racami,
hajlowaniem i dymem. Ich ból jest lepszy niż mój. Ich głowy
są bardziej łyse niż moja. Na stadionach miłość kona.
Nie ma o tym nic w telewizjach, które relacjonują otwieranie
zakładów fryzjerskich jako ważny element odmrażania gospodarki.
Challange patointeligenckiego rapu na youtubie i na facebooku.
Raz tu raz tam wypływa cham. Polska poezja stoczyła się
w raperskie rymy częstochowsko-kibolskie. Nuda spłaszczonej krzywej
i rzekomego wygasania epidemii. Od tygodnia co najmniej
połowę zakażeń generują śląskie kopalnie. Na Śląsku mówi się
o zaciskaniu pięści. Sytuacja jest pod kontrolą rządowych
aferzystów. Epidemia rapu pustoszy kraj. Wykresy nie pokazują
stanu faktycznego, lecz tylko badany. Tylko nie mów nikomu,
że podczas zabawy w chowanego nic się nie stało. Trzeba
przeczekać, a potem wszystko się rozejdzie po kościach.
Epidemia ma globalny charakter jak biblijny potop i może jest
uwerturą przed następnym globalnym kataklizmem.
Woda w organizmie ludzkim jest zasolona w takim samym stopniu
jak w oceanach. Mikroorganizmy decydują o makrostrukturach.
Od pomoru w szeregach Achajów zaczyna się „Iliada”.
Zsyła ją zdalekacelny Apollo. Banany są genetycznie podobne
do ludzi. Przyroda realizuje swój plan bez względu
na człowieka, jego interesy i namiętności. Biznes stanął,
jakby z kontaktu wyjęto wtyczkę. Coraz częściej wybija
nam w mieszkaniu korki. Nagle wszystko ciemnieje,
nie wiadomo, czy wtedy dusza opuszcza ciało, żeby
przycupnąć gdzie indziej, w innym czasie, w innym
ciele, w innej przystani, na innym brzegu, żeby tam troszkę
pomieszkać, może nawet coś zbudować, odnowić murek
w ogródku, zasadzić kwiatki, wyjść na zakupy w maseczce.
Ciało jest maseczką duszy, która jest przechodnia, przelotna,
wielokrotnego użytku. Ciało powinno śpiewać i tańczyć.
Pisanie niszczy wszelki głos, wszelkie źródło,
wszelki początek. Koronawirus poskutkuje rewolucją
kulturalną, nauczyciele będą zbierać truskawki, pisarze
będą pomocnikami murarza, rzeźbiarki zostaną
prostytutkami, aktorzy ekspedientami warzywniaka,
muzycy kurierami na usługach handlu. Rano wstać,
ubrać się, pościelić łóżko, zrobić coś na śniadanie;
są dni, kiedy wydaje się to trudne do wykonania.
Który to już tydzień epidemii? Dziesiąty? Jedenasty?
Jedenaście tygodni czyli dwa i pół miesiąca izolacji,
aresztu domowego, zamkniętej granicy, życia głównie
przed ekranem laptopa, dobrze, że chociaż nie cierpię
na bezsenność i kiedy nudzi internet, mierzi literatura,
sny mogą być największą życiową atrakcją.
I jeszcze tylko muzyka może pomóc ten czas przeżyć,
i wyjście co drugi dzień do Lasku Miejskiego,
nad rzekę, skąd widać drugi, teraz niedostępny, brzeg
za granicą absurdalnego państwa. Wiele było goryczy,
będzie jeszcze więcej. Okienko startowe otwarte.
Na dwie godziny przed odliczaniem jeden z astronautów
w new space taxi ziewa. Palce w rękawicach dotykają ekranu.
Astronauci w białych kombinezonach, obsługa naziemna
w czarnych. Na Florydzie jest szaro, pada deszczyk,
Atlantyk spokojny, choć właśnie nadlatuje AirForceOne.
They are ready to launch America. Tymczasem nad Polską
lata przerażająco rozdęty miś sterowany z ulicy Ciemnogrodzkiej.
Co będzie jeśli się zderzy z Międzynarodową Stacją Kosmiczną?
Nie wiem, może stacja będzie bardziej komiczna. Nie wiem też,
czy w nosie mam kwaśne bakterie. Podobno kosmos pachnie
jak przypalony stek. Start jednak odwołany z powodu
nieodpowiednich warunków pogodowych. Przed przebudzeniem
śniło mi się, że jestem w jakichś jasnych głębinach, gdzie
wielki biały wieloryb patrzy czarnymi oczami w oczy
jakichś małych stworzeń, może ludzi, spokojnie, badawczo,
majestatycznie. Kiedy wypłynąłem na powierzchnię,
okazało się, że jestem w środku wielkiego, zalanego słońcem
miasta, na krawędzi jakby basenu albo fontanny. W tej chwili
się obudziłem. W pokoju było szaro, kolejny pochmurny,
chłodny dzień. W głębi tej pogody jest wirus, który nadal
trzyma nas krótko. Śmierć kosi w sensie ścisłym. W pobliżu
jest kilka nowych ognisk epidemii. Koronawirus odkryto
w pobliskim Urzędzie Skarbowym. Pierścień zaciska się
akurat wtedy, gdy restrykcje są znoszone. Człowiek jest błędem
w sztuce genetycznej inżynierii. Niszczy sam siebie, siebie
jako gatunek, który został błędnie zmutowany. Planeta musi
się przed nim bronić. Opuszczanie jej z zamiarem ocalenia
ludzkości w wersji amerykańskiej jest tylko dolewaniem oliwy
do ognia, który pochłania coraz większe obszary i coraz
dalsze posterunki. Jeżeli życie jest pocałunkiem Słońca,
to człowiek musi wyparować. Opuścił swoje naturalne środowisko,
zniszczył je, stracił zdolność instynktownego komunikowania
z naturą, a teraz chce ją zostawić w biedzie, w kryzysie, w katastrofie.
Zatruł wodę, która tworzy jego ciało i powietrze, którym oddycha.
Pogoda za drugim okienkiem startowym jest odpowiednia.
Wszystko jest skonfigurowane do startu. Siła grawitacji
nie powstrzyma Stanów Zjednoczonych, wkrótce wylądujemy
na Księżycu i Marsie, zapewnił Trump, a Gwardia Narodowa
ruszyła przeciwko zamieszkom, podpaleniom i rabowaniu miast
po tym jak policjant udusił Afroamerykanina w Minneapolis.
Ugryzłem się w język, najpierw napisałem Murzyna, ale to
skasowałem, wybieliłem to miejsce, ładnie wyczyściłem
i wpisałem Afroamerykanina. To ludzie są świątyniami
Ducha Świętego, przypomniał tymczasem papież Franciszek
w oknie Pałacu Apostolskiego, a nie ekonomia. To okno
nie jest jednak okienkiem startowym do lotu na Marsa.
Lot amerykańskich astronautów na orbitę nie ma nic
wspólnego z zesłaniem Ducha Świętego. Jeżeli jakiś Duch
został ludziom zesłany, to dlaczego ludzkość głupieje?
Czy z orbity jest lepszy światopodgląd? Czy na Marsie
znajdą się grobowce kosmitów w kształcie dziurki od klucza?
Watch NASA TV live streaming here to get the latest from
our exploration of the universe and learn how we discover
our home planet. Streaming pokazuje, że kosmos jest ziarnisty
i migoce. Jak na falę uderzeniową po Wielkim Wybuchu
wydaje się bardzo stabilny, w jego przeciągu można przelatywać
z planet do obiektów na ich orbitach, może nawet na inne planety
w pobliżu. Planeta Ziemia jest miejscem zbrodni człowieka.
Podobno Hitler jednak nie popełnił samobójstwa w Berlinie,
lecz uciekł u-bootem z Kadyksu do Ameryki Południowej.
Ów słynny homo sapiens to nieudany zlepek kosmicznego prochu.
Najpierw niszczy swoją macierzystą planetę, a potem z niej odlatuje
aby uciec przed zagładą. Pozostaje mieć nadzieję, że wszystko to
recykling, a człowiek to zlepek kosmicznego prochu,
który – przepalony – tak czy inaczej się rozproszy. Innego końca
jego głupoty nie będzie. Może w tle działa jakiś Duch,
jakiś kalejdoskopowy matrix, multiwersalny transformator
albo tylko w naszym kosmosie jakaś fabryka recyklingu
i reinkarnacji w nieustannym ruchu. Co stoi za tą wirującą,
rozpędzoną, rozdziawiającą się przetwórnią? Co stoi, co leży
i od czego to zależy? I czy znowu wybuchnie? Na początku był
wybuch, a nie słowo. Wybuch jest źródłem tej rzeczywistości.
Językiem ani metaforą się tego nie ogarnie. W dodatku
właśnie zaobserwowano silną erupcję na Słońcu.

 

 

 

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

 

Zbigniew Machej (ur. w 1958 r. w Cieszynie) – poeta, autor wierszy dla dzieci, tłumacz poezji czeskiej, słowackiej i angielskiej, eseista. Ukończył polonistykę i religioznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jako poeta debiutował na łamach „Tygodnika Powszechnego” w 1980 r. Ogłosił czternaście zbiorów wierszy, m.in.: Smakosze, kochankowie i płatni mordercy (1984), Legendy praskiego metra (1996), Wiersze przeciwko opodatkowaniu poezji (2007) oraz Mroczny przedmiot podążania (2014)W 2019 roku opublikował tom krótkich próz pod tytułem Antidotum noctis. Współpracuje z „Literaturą na Świecie” i „Przekrojem”. W 2017 r. wydał przełożone z czeskiego Pieśni duchowe Georgiusa Tranosciusa (nagroda „Literatury na Świecie”), a w 2020 r. Pojęcia podstawowe Petra Krála. Ze słowackiego przełożył tom wierszy Cicha ręka. Dziesięć elegii Ivana Štrpkinominowany w 2009 r. do nagrody Europejski Poeta Wolności. Przekładał także wiersze dawnych poetów angielskich –  Thomasa Traherne’a i Johna Clare’a.

PODZIEL SIĘ

Do góry