Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

2020 (XII)
Zbigniew Machej

XII

Wczoraj spakowałem worek książek na makulaturę. Mam za dużo książek,
chyba z pięć tysięcy, większości z nich już nie zdążę przeczytać i nawet nie chcę.
Muszę się pozbyć co najmniej połowy z nich. Nie jestem kolekcjonerem.
W młodości polowałem na książki, a później okazało się, że to książki
polowały na mnie. Wpadłem w pułapkę czytania, stałem się zakładnikiem
książek. W końcu jednak trzeba się przebić przez ten mur, wyjść z biblioteki.
Muszę też przestać pisać, pisanie to natręctwo, słodko gorzka obsesja.
Jeżeli już pisać, to najlepiej palcem na wodzie. Ale i to jest bez sensu.
Woda, która przepływa przeze mnie, pewnie pamięta moje myśli,
a może nawet uczucia i inne stany organizmu. Po co więc pisać?
Po co pisać w ciemności? Aby ją trochę rozjaśnić? Aby się czegoś trzymać,
spadając w przepaści? Aby uwić sobie pośmiertne gniazdko z liter?
Przebudzony nad ranem, leżąc w ciemności, znów czuję dziwne mikrowstrząsy.
Między piątą i szóstą, mimo epidemii, zaczyna się ruch samochodów pod oknami,
o szóstej biją dzwony pobliskich kościołów. W latach chłopięcych chodziłem
na roraty. Spuśćcie rosę, niebiosa z góry, a obłoki niech spuszczą z deszczem
Sprawiedliwego. Już wtedy, gdy brnąłem w śniegu do wiejskiego kościoła,
wydawało mi się to dziwne. Rosa w grudniu, w śniegu i w mrozie, gdy kominy
dymią gryzącym dymem? Tamte antyfony brzmią teraz jak przywoływanie
katastrofy klimatycznej, a było to powtarzanie hymnów z niewoli egipskiej.
Teraz Chińczycy wstrzykują w chmury jodek srebra, aby przyśpieszyć opady.
Wieczorem wychodzę tylko na pobliski parking, zaraz wracam, ale od razu
czuję się brudny. Czy Sprawiedliwy może spaść na ziemię z deszczem
wywołanym przez jodek srebra? Czy Sprawiedliwy może spaść z deszczem
spalin i trujących wyziewów? W nocy leżę w łóżku jak egipska mumia,
wyczekuję następnych mikrowstrząsów. Tymczasem mróz koncentruje smog.
Kilka razy na dobę słyszę w pobliżu wozy na sygnale. Epidemia, smog
i antyeuropejski, bigoteryjny nacjonalizm demokratury mordują społeczeństwo.
Nie na wszystko można się zaszczepić. W nocy z okna widziałem pas Oriona.
Daleki jest sygnał nadziei. Od rana marznąca mgła. W kuchni znowu
wyleciał rusałka pawik, delikatnie przełożyłem go do salaterki z wodą,
aby go napoić. Czułem jego drżenie na palcu wskazującym. Och, co zrobić,
żeby pawik przetrwał z nami do wiosny? Przeczytałem, że Izaak Newton,
tropiąc geometryczne szyfry w Księdze Daniela przy pomocy jednostek miary
z Wielkiej Piramidy w Gizie, doszedł do wniosku, że koniec tego świata nastąpi
w 2060 roku. Jak przetrwać do wiosny, do lata, jeszcze rok, dwa? Aby zamknąć
tych parę tematów, które mnie jeszcze nęcą. Pisanie to nie jest najlepsza strategia
przetrwania, ale podczas epidemicznej zimy nie widzę dla siebie
sensowniejszej alternatywy. Trzeba jednak zrozumieć, że pisanie jest przejawem
degeneracji kultury. A co, jeśli 2020 rok przedłuży się w nieskończoność?
Co, jeśli jakiś katolicko-faszystowski rząd mnie zawetuje i nie zostanę
beneficjentem sprawiedliwej transformacji ekologicznej i cyfrowej?
Trzynastego grudnia nie spałem do południa, wstałem nawet dość wcześnie,
a niedziela była ciemna i ponura niemal jak tamtego trzynastego grudnia
roku pamiętnego. Zadzwonił do mnie z Katowic przyjaciel i wychrypiał,
że leży na onkologii. Chłoniak, a może szpiczak. Biopsja, ciemno, słabo,
ale może go wypuszczą w środę do domu.
Jakie to szczęście, że jeszcze mogę wstać z łóżka.
Po przebudzeniu dziękuję za każdy nowy dzień,
choć nie wiem komu. Rano długo jest ciemno,
ale nie muszę się zrywać skoro świt. Nie muszę iść do pracy,
mam pracę domową, którą w każdej chwili mogę przerwać
i wyjść na zakupy, nad rzekę, a nawet do dentysty,
bo mi się wykruszył kawałek plomby. Rano w ciemności
odkrywam ze smutkiem, niemal ze łzami, jak blisko jest
do przemocy domowej, ulicznej, symbolicznej, nagiej,
tępej przemocy, którą uwzniośla się dyskursem na portalach
i na kartonach. A także propaguje kinematografią i serialami
telewizyjnymi typu „Peaky Blinders”.
Rano też grasują rabusie, którzy włamują się
na bankowe konta, podczas, gdy inni jeszcze śpią,
bo długo grali sobie w Cyberpunka. Czy wszystko
już kupione na święta? Co właściwie będziemy świętować?
Czy jakiekolwiek święta są jeszcze możliwe?
Czy jeszcze umiemy cokolwiek świętować?
W niedzielę przed tak zwanymi świętami
tak zwanego Bożego Narodzenia chodzę wzdłuż rzeki
we mgle. To mi teraz zastępuje religię. Ubyło wody,
przybyło śmieci, są świeże wycięcia drzew na nabrzeżu,
pojawiły się gawrony, które ostatnio rzadko spotyka się
w tych stronach. Trwa bowiem wymieranie gatunków.
Jest handlowa niedziela przed lockdownem,
który polski rząd nazywa kwarantanną narodową.
Samochody z Czech, gdzie lockdown trwa od paru dni,
jadą we mgle na zakupy do Polski. Jakie to szczęście,
że granica jest otwarta. Konsumeryzm zabił Boże Narodzenie,
mówi papież z okna swojej biblioteki. Nie tylko.
Także papiestwo zabiło Boże Narodzenie. Kończy się
więc papiestwo, kończą się biblioteki, kończą się słowa.
Chrypliwe, prześmiewcze kwakanie kaczek we mgle
przypomina krakanie wron. I nie jest to naiwna,
odzwierzęca aluzja polityczna. Słyszę rechot
czarnych ptaków we mgle nad rzeką. Może to ptasia grypa,
może jakaś mutacja? Te ptaki nie odlecą za kanał La Manche.
Tymczasem przylatuje szczepionka. Ludzie jednak bardziej
boją się szczepionki niż zakażenia. Nie boją się więc chodzić
do Kauflandu skoro świt. Sklepy w śródmieściu przepełnione są
obrzydliwymi starcami obu płci, którzy pchają się do kasy.
Jak nie zostać obrzydliwym starcem? A może już jestem
obrzydliwym starcem? Tak przynajmniej twierdzi
moja żona. Wieczorem niebo jest zachmurzone,
nie widziałem koniunkcji Jowisza i Saturna, całymi dniami
mgła jakby pocovidova. Policja ma prawo sprawdzić,
czy przy świątecznym stole dotrzymywany jest
wyznaczony przez rząd limit gości i biesiadników.
Mój przyjaciel z Katowic nie dożył świąt, zmarł
w wigilię, nie był religijny i bez pobożnego pocieszenia
uległ podstępnej chorobie, której diagnozy nawet nie poznał
dokładnie, bo wyniki biopsji miały być dopiero po świętach.
Jego zwłoki leżą w chłodni w oczekiwaniu na kremację.
Święta Bożego Narodzenia zostały wymyślone po to,
aby przetrzymać doroczne dołowanie ciemności.
Czarne, lodowate dno ciemności, twarde jak antracyt.
Jak się przez nią przedrzeć do światła?
Wypogodziło się dopiero w drugi dzień świąt wieczorem,
w sobotę. Owalny księżyc brylował na prawo od Oriona.
Wielka koniunkcja Jowisza i Saturna mi uciekła,
nie zobaczyłem światła Gwiazdy Betlejemskiej.
Powiedz, księżycu, co widzisz tam z góry. Podobno gwiazdy
mówią, że już niedługo zwycięży rzeczywistość, a komory echa
przegrają. Mój przyjaciel przegrał z rakiem i nie dożył
pierwszego dnia szczepień przeciwko covidowi.
Nasze istnienie zawdzięczamy niewielkiej aberracji,
gigantyczna chmura gazu gdzieniegdzie była trochę gęstsza.
Oto nadchodzi rok, kiedy Sztuczna Inteligencja rozwiąże
nieliniowe zawiłości fizyki plazmy, prorokują eksperci
Saxo Banku, i utoruje drogę komercyjnej energii
termojądrowej. Nadchodzi nowy, wspaniały świat,
z odsoloną wodą morską, wertykalnym rolnictwem,
tanim transportem, rozwiniętą robotyką i
powszechną automatyzacją, z lekarstwami na nowotwory,
szczepionkami przeciwko wirusom, bezwarunkowym
dochodem podstawowym, systemem dostaw zapewnionym
przez drony i fake newsami zablokowanymi przez blockchain.
Nadchodzi życie w bezgotówkowych społeczeństwach
z instalacjami fotowoltaicznymi na dachach.
Jest jednak parę warunków, na przykład słońce
musi nam sprzyjać, wiatr nie może się rozpędzać,
lodowce muszą przestać się topić, lasy płonąć,
wulkany wybuchać, asteroidy muszą zboczyć
z kursu kolizyjnego, a dyktatorzy rozwiązać
służby, rozpuścić armie i podać się do dymisji.
Pod koniec roku nasze nazwiska spotykają się
w ramce nekrologu, gdzie żegnamy przyjaciela,
który nie dożył ani świąt, ani sylwestra z zakazem
wychodzenia z domu, ani nowego roku. Nie dożył
nawet diagnozy choroby, na którą umarł.
Od rana mgła, najpierw wychodzę do sklepu,
a potem nad rzekę. W tej mgle wszystko może
się zdarzyć. Trzeba zachować czujność, aby
nie upaść i płynność, aby nie skostnieć.
Po zimowym przesileniu czas jakby przyśpieszył.
Rzeka płynie poza czasem. Woda krąży poza
wymiarami hologramu, choć może jest jego esencją.
To, czego sobie życzę, nie potrzebuje słów.
Trzeba bez życzeń zmierzyć się z rzeczywistością,
uczepić się jej jak rzep psiego ogona
zanim nas rozproszy. Jak dobrze jest iść
wzdłuż rzeki, jak miło słyszeć jej plusk.
I już nie pisać, nawet palcem na wodzie.
Tuż po południu przebłyskuje złoto słońca,
ale potem niebo znowu zaciąga się chmurami.
I znowu gęstnieje mgła…

PS.
A poranek noworoczny był krystaliczny. Księżyc zachodził,
słońce wschodziło, zamarznięte krople lśniły
na ciemnych gałęziach drzew.
Wyszedłem nad rzekę. Koło Mostu Wolności
przeleciał mi koło nosa motyl.
Rusałka pawik.

 

 

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

 

Zbigniew Machej (ur. w 1958 r. w Cieszynie) – poeta, autor wierszy dla dzieci, tłumacz poezji czeskiej, słowackiej i angielskiej, eseista. Ukończył polonistykę i religioznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jako poeta debiutował na łamach „Tygodnika Powszechnego” w 1980 r. Ogłosił czternaście zbiorów wierszy, m.in.: Smakosze, kochankowie i płatni mordercy (1984), Legendy praskiego metra (1996), Wiersze przeciwko opodatkowaniu poezji (2007) oraz Mroczny przedmiot podążania (2014)W 2019 roku opublikował tom krótkich próz pod tytułem Antidotum noctis. Współpracuje z „Literaturą na Świecie” i „Przekrojem”. W 2017 r. wydał przełożone z czeskiego Pieśni duchowe Georgiusa Tranosciusa (nagroda „Literatury na Świecie”), a w 2020 r. Pojęcia podstawowe Petra Krála. Ze słowackiego przełożył tom wierszy Cicha ręka. Dziesięć elegii Ivana Štrpkinominowany w 2009 r. do nagrody Europejski Poeta Wolności. Przekładał także wiersze dawnych poetów angielskich –  Thomasa Traherne’a i Johna Clare’a.

PODZIEL SIĘ

Do góry