Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Bbard
Wiersze

Pożegnanie Czerwonego Olbrzyma

 

Badania jasno wskazały.
Ale to obecnie wszystko jedno.
Zostały chwile.
A przyszłość odgadnie gołe oko…
Żarzące czerwienie.

Ostatnie gazety rozdawane za darmo.
Wydawcy chcą zmazać grzechy
Nieczystości informacji.

Biorą je. I ja biorę.
Jedni spazmatycznie.
Spokojnie.
Ręce spocone, śmierdzące.
Zimne.
Moja jest w tym całkiem zwykła.

Pulsująca czerwień majaczy
Nad każdym z nas.
Z nas.

” Pożegnanie Czerwonego Olbrzyma”

”Ostatni Premier odlatuje, żegnając
Z płaczem Głównego Konającego.
Konającą, jak i jej, na równi konających,
Mieszkańców. ”

Szczerze każdego z nas.

 

 

 

Wizjer

 

Ostatnie drzwi szczelne.
Kluczyk w kieszeni
Zmiętolonej koszulki.
Czerwone, wypłowiałe miejsce.
Ciemnia osiągnięta.

Niema toń gwiazd.
Z początku głuche,
Mieszające granaty,
Falisty puls czerni.
Zbija się. Ściska.
Przelewa…

Pomarszczone palce
Wolno przekręcają
Pierścień powiększający.

Tu już kulisty kontur.
Płynie. Zlewa…
W czerni…
Purpurze!
Bieli! Biel!
Biel pulsuje jak inne!
Nie, nie, nie tak. Dysze!
Sprzęga! Zapada w połysk!
To musi!
Musi się skończyć…

Niemy błysk zalał obiektyw.
Fala granatu zalała błysk.
Ciemnia przywrócona.
Okulary odwróciły się
Od obiektywu.
Drżące nogi suną do drzwi.
Spocone ręce sięgają kluczyka.

Zielona jarzeniówka- Otwarte.
I tak zakończyła się noc.
Tak umarło niewidoczne.

 

 

 

List z gwiazd

 

”Wasze Miłe Istnienie.
Jako przykrość sprawiasz,
Tak temu powiem ze swego,
Żeś, z szacunkiem całym,
Wielce jak i coś tam słaby,
Niedobre Tchnienie.

Tak i dech Twój,
Niesmaczny dla dzieci
I istnienia innego gwiezdnego.
Tak nakazywać,
Byś opuścił inne istnienia,
Pilnie dech ustając,
Ustać ruszanie czynem
I poczynanie swe.

Z poważaniem.”

Zimny głos maszyny zamarł.
Blade łyse głowy tępo
Patrzyły się w okrągły ekran.
Czerń. Naraz ostra biel.
To przepalała się żarówka.
Za oknem rozchodził się
Tak ludzko rozjaśniony mrok.

Głupia maszyna, ubrała
Sygnał we wcale długie strofy,
Jakby to jakaś poezja.
Głupi logarytm,
Jakby temu przyklaskiwała.
Przynajmniej tak chciała pokazać.
Dać aprobatę!

Rozkręcić! Ubić!
Zniszczyć!
Ty też jesteś naszym tchnieniem!
To my ciebie stworzyliśmy!

 

 

 

Melancholia pewnej bezsennej nocy

 

Za oknem
Leniwie zlewały się
Srebrne szczyty księżyca.
To tak, jak się
to widzi już któryś tam raz.

Jarzeniówka. Czerwień.
Ciemno.
Kawiarka niespiesznie
Podaje kolejny raz mocną.
Znów blask.
Mieszam. Powoli siorbię.
Ciemno.
Niech do cholery to naprawią!

Światło.
Można iść, ale gdzie…
To przecież noc.
Nocne kino, seks.
Książka.

Za oknem,
W jakimś wypłyconym
Kraterze całują się zakochani.
Na stalowej ławce majaczy zapewne
Zeszłoroczny „Playboy”, bo o konkretniejsze
Dostawy już dawno nikt się nie troszczy.
A za osuwem wystaje pomarszczona obrzydliwa
Głowa i drobny obiektyw kamery.

Ciemno.

 

 

 

Marzenie schowane w płatowcu

 

Gdybym miał marzenie,
Takie, które mógłbym dotknąć,
Byłbym teraz w wielkim,
Puchatym płatowcu.
Spiętym linami, jak wielka,
Szybująca ryba.

I byłbym w gwiazdach.
Tam wysoko, gdzie nikt
Mnie nie zauważy.
I szybowałbym wśród słońc.
Różnobarwnych, ale gorących,
Zawsze ognistych.

Aż na jakiejś planecie.
Na świetlistych piaszczystych hałdach,
Byłby człowiek. Grabiłby to
I uprawiał.
Byłby tam człowiek, całkiem obcy,
W słomianym kapeluszu,
Więc i nie widać twarzy,
Lecz wiem, że to ja. Dwóch mnie.
To przeczucie.

Patrzy, widzi mój ogromny płatowiec,
Jak wielką rybę na ciemnym niebie.
Wyłania się z jasnej poświaty.

Patrzy się,
Widać rosnący półuśmiech
I widać fajkę,
A z niej kłębek dymu,
Drobny kłębek najpierw wiruje
Wokół kapelusza i leci do
Różnobarwnych, zawsze ognistych słońc.

I do innych migoczących gwiazd.

Ale ono gdzieś się zapodziało.
Zgubiło w wielkim, puchatym płatowcu.

 

 

 

Zabawka nieodpakowana

 

I tak oto jest gatunek ludzki.
Jego zwały, zawoje, nawały
I zwojnice na rogach.
Ludzka masa w pudełku,
Kto by się spodziewał.

I jak to pudełko tak w bok,
To wszyscy w ten krok.
Powódź ludzkich ciał.
Wymieszane ręce, to głowy, to krzyki,
Aż czasem zatyczki do uszu
Bawiący musi wkładać.

A jak w górę-hops.
To i wszyscy w nos.
Do góry, w nos, do dołu.
I znów powodzie ludzkie,
Jak pająki jakieś wijące się w pudełku.

A jak nie złapać, to lepiej nie,
Bo pudełko dość słabe
I przerwać się może.

A jak tam wody nalać
I zamieszać, to jak napój jakiś
Z dodatkami, płatki czy co tam jeszcze.

A gdy potrząsnąć, to i lepiej,
A brokatem posypać, jak śnieg
Mieniący, magiczny i potrząsnąć to,
I zmieszać.

A jak bawiący by miał chęć,
To i układać z nich wieże,
Narzędzia, rozkręcać, przekręcać
Albo dociskać i sprawdzać,
Co będzie.
Można też kazać krzyczeć do nucenia
Bawiącego.

Ale to tylko szczypcami, przez otwory.
Masa ludzka nie może zobaczyć,
Co poza pudełkiem,
Bo kto wie.
Jeszcze by kogoś zjadła.

 

 

 

Hiperbóg

 

Pieczołowicie skręcone
Stelaże przeszył nawał iskier.
To skowyt.
To ostatnie poprawki.
Szczęk.
Roztwarte oczy…

Hiperbóg osadzony.

Obwiązany nitami moloch.
Skrępowane obwały
Stalowego cielska ściskają…
Przeciągły skrzyp ciemni…
To pierwszy ruch.
To zimno.
To rozpanoszone diody.
Ostatni dech ciszy.

Majaczące sylwetki
Obkrążyły dzieło.
Pierwsze strugi potu
Topią majaczący spokój.

Świeci.
Pierwsze tryby drgnęły.
Kondensatory zbawienia.
Druty przykazań
Jak macki…
Jęk…
To Hiperbóg…

Hiperbóg ożywiony.

Z początku ekstrakt.
W ciemni rozlał się
Całkiem niepozorny raik.

Fala błękitu zalała ciemność.
Błękit zlały krzyki.
To odwody równoważne.
To nic. To piekiełko
Mąk nienarodzonych.

A więc świat.
A więc sylwetki.
I więcej.
Więcej.
Więc ludzie.
A wewnątrz stwora,
By nie uciekli!
By druty.
By był wszędzie.
Sprawca. Stwórcą.
A rządcą!

Hiperbóg…
To jedno słowo miłości.

Rozrost.
Metale oblekają
Konstruktorów.
Krzyczą. Wiją się.
Spazmatycznie do światła.
To wnętrze.
To Hiperbóg.
To świat.
Wszystko…

To lasy, pola.
Łąki.
To raje.

Jedynie konstruktorzy.
Oni pamiętają,
Że mogło być inaczej.

 

 

 

 Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo

Nazywam się Rafał Pigoń, pseudonim- Bbard, a jako, że w biogramie przeważnie podaje się fakty o sobie, dodam, że urodziłem się w 2000r. Jednakże dalsze podawanie tego typu informacji będzie i nudne, i jakże monotonne, bo takie z reguły jest nasze życie zewnętrzne. Dlatego wnętrze, wnętrze to całkiem inna strona, inna sprawa, kraina, ba, inne wszechświaty. Zwykłem mówić, że zmieniam się trzy razy dziennie, ale to nieprawda. Zmieniam się o wiele częściej, odkrywam siebie, jak każdy z nas z osobna, a jednak niepowtarzalnie, patrzę, czuję swoje kolory i nieraz coś z siebie napiszę.
Prowadzę również stronę na Facebooku: Rafał Pigoń-Bbard.

 

PODZIEL SIĘ

Do góry