Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Gabriel Korbus
Wiersze

Pytanie do Aquirre

 

Umierający Indianin zapytał Aquirre
„Skąd w tobie tyle wiary?!”
Aquirre zdjął spodnie i pokazał mu penisa
I zarżnął go nożem.
Wiara bierze się z niewyczerpanego życia.

 

 

 

Ameryka

 

W erze Świniowca,
To ludzie będą tańczyć na szachownicy,
I będą mieli gwiazdy w oczodołach,
Nie będzie już nic tylko Ameryka,
Ameryka od wschodu do zachodu,
Od pierwszej cząstki istnienia do ostatniej.

 

 

 

Pusty człowiek

 

Jestem chochołem, tak bardzo chciałbym nawsadzać sobie waty do środka,
Tylko skąd ją wziąć?
Nawet nie wiesz jak to jest być pustym w środku,a
Tak ogromna dziura, że prawie nie ma człowieka,
Moje człowieczeństwo wisi na włosku,
Ty nigdy nie rozumiałaś jak to jest być pustym człowiekiem.

 

 

 

Tatuś Morderstwo jest prawdziwym Bogiem, ale czy jest największy?

 

Czy jest coś większego od Tatusia Morderstwo?
Czy jest coś większego od lalek i szachownicy?
Czy jest coś większego od przyjemności?
Zapewne tak, bo taki jest wszechświat,
Zawsze jest jakaś większa szachownica i większa świnia,
Liczy się tylko bezkresne pływanie wśród złotych chmur… i poza nimi.

 

 

 

Aquirre walczy o życie

 

Aquirre jest mistrzem walki o życie,
Nosi hełm w kształcie głowy lwa,
Złote włosy spływają mu na kark,
W ręku trzyma złoty rapier,
Zrobiony z zębów Żydów z Hiszpanii.

Płynie przez Amazonię, przedziera się przez lasy,
A Indianie chcieliby go ugotować żywcem.

Jego jednak Bóg stworzył by przetrwał,
Raz napadło na niego pięćdziesięciu Indian
A on wyłapał ich jak króliki
I obciął im łapki i noski, i uszki
I wysłał ich oczy ich rodzicom.

 

 

Druga twarz Aquirre

 

Aquirre w końcu wróci do Hiszpanii,
Do swojego drewnianego domu na Cykadowym Wzgórzu,
W chwale i słońcu prawdziwego Boga,
Przyniesie głowy Indian
I garście pełne złota.
Aquirre będzie dobrym człowiekiem,
Zbuduje katedrę i klasztor,
Przytułki dla biednych, nikt już nie będzie głodny,
Zbuduje uniwersytet, żeby ludzie mogli poznawać świat,
Da żółtą suknię i złotą kolię swojej siostrzenicy.

Będzie miał potem portret z siwą brodą,
Bo są po prostu ludzie święci i straszni zarazem.
Co za smutny kres wielkiego człowieka.

 

 

 

Przekleństwo z horoskopu

 

Horoskop powiedział mi, że w poprzednim życiu
Krzywdziłem ludzi słowami, zadawałem im ból,
Dlatego tu trafiłem,
Szczerze mówiąc znów chcę to robić,
Chciałbym, żeby ludzie cierpieli dzięki moim słowom.
Miłość do nienawiści ponad śmierć, radość z zabawy chaosem.

 

 

 

Koszmar Aquirre

 

Aquirre budzi się czasami w środku meksykańskiej dżungli,
Ciągle ma ten sen,
Siedzi w swoim drewnianym domu na Cykadowym Wzgórzu
I ma przed sobą swoją siostrzenicę,
Jest w żółtej sukni i ma złotą kolię na szyi,
Budzi się spocony, jak mógłby przecież przestać palić Indian żywcem!

 

 

 

Człowiek-opioid

 

Człowiek-opioid
Człowiek-mucha,
Ma wielki aparat ssący,
I dwa worki oczu.
Siedzi na moim łóżku
I całuje mnie marihuaną,
Jego piersi są piękne.

 

 

 

Zadaj sobie pytanie

 

Czy wierzysz już, że świnia z tłustymi racicami jest prawdziwym Bogiem?
Że Przyjemność jest religią?
I że biją z niego złote promienie,
Które będą wdzierać ci się jak węże do oczu i do skóry?
I że to wszystko nie jest żartem?
Jeśli nie to znaczy, że, no cóż, nie jesteś jeszcze gotowy.

 

 

 

Cantos 5

 

Papier się złuszczył goły,
Na politycznym stole samotnym z palisandru,
W ciemnym biurze, który opuścił prezydent,
Wymaszerował ze zgrają twardzieli z pałkami,
Pochylał się jak kaczka bita przez Tysona.
Ale był twardy! Szedł coś załatwić, ale zniknął.
Tak słuchał go papier, który łuszczył się i łuszczył
Aż złuszczył się ze czcionek w istotę białą mroku.

Stałem nad galaktyką zanurzoną w occie,
Dokąd uciekłem po ostatnich wydarzeniach,
Kopnąłem kamyk, który spadał i spadał,
Rósł i pęczniał, z kamyka w planetę, z planety w gwiazdę,
Z gwiazdy w galaktykę a z galaktyki w kosmos.
Kosmos wchłaniał kosmos i pożerał kosmos
I tygrysy, żółte tygrysy połykały i zamykały w połykaniu.
A ja się nudziłem, czekałem aż Orion załatwi swoje sprawy,
Wiedziałem jaka drama wyjdzie z jego prącia,
Jak się wynurzy niczym galera złotogłowna,
Wszystko było ciche a ja byłem smutny,
Bo byłem sam i nie było ze mną moich przyjaciół,
Nie było czasu tylko przemijanie,
Wyrzucone kamienie i galaktyki i wszechświaty
Wracały do mnie i właziły, przechodziły we mnie,
Chodziłem po nich w sobie, ale wszędzie był kamień,
Kamień, który rozmawiał z kamieniem o kamiennych sprawach.
Kochałem kiedyś dziewczynę, ale to już wszystko przeminęło,
A ja osadziłem się jak zapomniana pleśń na starej fotografii,
Zostawionej w domu kredytobiorcy w Nowym Orleanie,
Rodzina wymarła na choroby weneryczne,
Ale został kubek zostawiony poprzedniej nocy
Przez seryjnego mordercę, chciał wziąć rodzinę na cel – nie zdążył,
Wykończył ich Syfilis.
Zazdrościłem jej i nienawidziłem z zazdrości,
Bo wyrzuciło ją wesołe miasteczko w górę
I poleciała jak rakieta do świata wielkich przygód.
Paliłem papierosa, nad dziurą w czasie,
Był czas i jest czas, było to, jest i będzie,
Nie ginie taka rzecz, takie stanie nie przemija,
Wsadza się je w mięśnie, jak kunsztowny złoty zegarek,
Pamiątka wzerżnięta na zawsze i ostatecznie,
Już zawsze będę stał nad dziurą czasu,
Choć może reszta mnie i reszta mojego ciała pójdzie dalej,
Wszystko we mnie zostanie.
W papierosie kręciły się robaki z ognia,
Które paliły papierosy a papierosy papierosy, a papierosy papierosy,
Siedziały z wąsami papierosowymi o twarzach z wątpliwością,
Zdezelowanych, odprężonych jak palarnie o 2 w nocy,
Mówiły do przechodniów „co tam? Wcale mnie to nie obchodzi”
I szły z teczkami i z necesserami,
I załatwiały sprawy z amerykańskiej literatury lat 50tych.

Nie miałem jednak w wyborze umierać z żelu żalu
Bo z dziury wyłonił się Papier-Zdobywca.
Papier stanął nad problemami zwykłych ludzi,
Podniósł rękę pokolorowaną brudem
I rzekł: „Pomóż mi zwalczyć Syfila tyranię”.
Słowa te mogłyby wydać się szlachetne,
Ale gdy widziałem te czcionki tańczące mu na ramieniu
I jego twarz płaską, z wydruku z internetu,
Zrozumiałem, że nie lalki przysłały go tutaj,
Zresztą każdy wie, że Syfil,
Jest potajemnym sługą Przyjemności.

Syfil stał za wszystkim, Syfil pociągał za sznurki,
Był zbiegłym symbolem z kartki zostawionej,
Wyrwanej z definicji na zadupia dziurze.
Nikt nie dbał o niego gdy gnił tam i molował,
Ale gdy zbiegł ruszyło za nim stado złych papierów,
Aż w końcu Papier-Zdobywca ruszył jego śladem,
Wszystko byłoby pięknie i wtłoczyliby znów
Prasą w dziennikarski sposób Syfila w samego siebie,
Lecz nie przewidział głupek Papier,
Dziury w czasie, dzięki temu Syfil przesunął się aż na koniec czasu,
Skasował samego siebie i przerobił w COŚ,
Przez eony i eony eonów knuł nici intryg,
I podłe orgie uprawiał w łóżku Przyjemności,
Zażywał życia, co będę wiele mówić,
Miał czas i z niego korzystał, nie będę mu wyrzucać.
Przeraził się Papier-Zdobywca gdy zobaczył,
Rozrost Syfila po wszystkich galaktykach,
Coś sam też wtedy robił, ale nie wiadomo co,
Ta część jego historii jest przede mną spowita,
Przynajmniej na razie.

Wiadomo, że szpiegował ostatnio prezydenta,
Wkradał się do papierów tajnych i cenionych,
Siedział na fotelach skórzanych i odkształconych,
Rozmawiał też z teczkami o ich podłych sprawach,
O tym jak wsadziła się jedna w drugą i tak dalej,
I jeszcze bardziej i o jeszcze innych sprawach.
Wiadomo, że teczki to straszne szuje i sekretarki wśród
Obywateli biurowych,
Ale znają się na tajnych sprawunkach Prezydenta.

Siedziałem w ogródku Teapotki o blond kręconych włosach,
Obok chatki Teapotki kwitły róże i orchidee,
Siedziałem i kulturalnie piłem herbatkę Teapotki
A ona miło siedziała i się na mnie patrzyła
I też piła i w ogóle było tak miło i angielsko.
Aż zobaczyłem złoty zegarek na jej ręce
I powiedziałem „zniszcz mi czas”,
A ona na to „nie da się zniszczyć czasu”,
Byłem bardzo smutny, siedziałem pochylony
I zgniły przeze mnie róże i orchidee i chatka,
W herbacie zrobiła się pleśń i gnić zaczęła sama Teapotka,
Wściekła się i powiedziała „wypieprzaj” i zniknęła,
Nie było już Teapotki, a gdzie ja wtedy stałem?
Nie wiem, ale myślałem,
„Dlaczego nie chciała zniszczyć mi czasu?”.

Plaisir d’amour ne dure qu’un moment,
Chagrin d’amour dure toute la vie.

CO?!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Chodziłem kiedyś w surducie z czerwoną kamizelką
Po parku wymalowanym w stylu rokoko,
I recytowałem psioniczną prawdę:
Trzeba zrobić taką rzecz, która by była
Jak obrazek ze wszystkimi moimi przyjaciółmi,
W szczęśliwym czasie poza czasem,
W czasie, który nigdy nie istniał,
W miłości, której nigdy nie było i dlatego właśnie była prawdziwa,
Bo zmyśliliśmy to wszystko, ale to było właśnie nasze życie,
Jedyne życie jakie mieliśmy.
I gdy ktoś weźmie to zdjęcie w ręce
I zobaczy nas wszystkich jak stoimy koło siebie
I jak patrzymy na siebie, nie pomyśli jak bardzo się nie znaliśmy,
Jak bardzo kręciliśmy się wokół nieistotnych zdarzeń,
Nie istotnych ludzi, wtłoczonych w piwnicę jak zostawiona ofiara morderstwa,
Zdjęcia będą snuć własne opowieści, jeśli damy im trochę karmy tekstu.
I okaże się wtedy, że chodziłem w surducie z czerwoną kamizelką,
W ogrodzie malowanym w stylu rokoko.
Taki był wtedy styl, tak pisało się w romantycznej modle,
Ale zgnił rokoko i w naszych czasach nikt już nie robi zdjęć,
Dlaczego nie mogą ludzie zrobić jakiś zdjęć?
Nie wiem! Trzeba by się zapytać Włókniaka.
Liczy się tylko nakłuwania brzucha igłą, dlaczego?
Bo zbankrutowałem i jak dziecko muszę nadawać wartość rynkową rzeczom bezwartościowym.

Chwila ułudy dla starca!
Dla siwego gnoma!
Chwila ułudy dla ślepego!
Chwila ułudy dla ślepej!

 

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

 

Gabriel Korbus, ukończył studia na filologii klasycznej na KUL. Obecnie studiuje produkcję medialną na UMCS. Pisze artykuły w portalu Polformance i prowadzi własną stronę na Facebooku – Tetrykus. Uwielbia wizje i odkrywanie nowych światów dzięki pisaniu. Inspiruje go myśl filozoficzna (filozofia indyjska) i religijna (głównie Mistrz Eckhart). Fascynuje go poezja jako doświadczenie, muzyczność poezji, tworzenie poetyckiego widowiska, obrzędu.

PODZIEL SIĘ

Do góry