Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Gabriel Korbus
Wiersze

Narkotyki Tatusia Morderstwo

 

Tatuś Morderstwo daje narkotyki,
Trzeba utonąć wśród złotych chmur,
Dać się przepełnić przyjemności.
On nie jest z tego świata,
Dlatego wiara w kamienie i patyki nie ma sensu,
Trzeba się nawstrzykiwać i napchać jak kukła.
Tatuś Morderstwo nie zapyta cię, czy twoje żyły wytrzymają,
Czy nie pękniesz jak czyrak i czy nie zalejesz się kwasem.

 

 

 

Symbole

 

Tatuś Morderstwo wypełza ze Złotego Chochoła,
Jak wąż z węża,
Przeplatają się ze sobą,
Przemieniają i są ciałem o miliardzie twarzy,
Wężem bez końca, który przypełza zewsząd.
Są pięknym symbolem pełnym wspaniałej siły,
Jeśli będziesz nosił Złotego Chochoła,
Nie stanie ci się krzywda gdy będziesz zabijał nożem,
Ani gdy będziesz okradać zbożowe pola.

 

 

 

 

Wykładnia

 

Symbol Złotego Chochoła to wąż na kiju,
Z którego biją złote promienie,
Wyraża to naturę odwrotnego lekarstwa,
Fałszywej prawdy i złego dobra.
Wąż cię otruje,
Promienie cię oślepią
I umrzesz od pragnienia na nagim polu.

 

 

 

Przeznaczenie

 

Wierzysz w sadzawkę we mgle,
I w wierzby i w ciało,
Które śpi w tej sadzawce.

Wierzysz, że wyrasta z ciebie zboże,
I że rozmawiasz z Tatusiem Morderstwem,
Dlaczego łączysz te wszystkie kolorowe nitki,
Dlaczego tak uporczywie wierzysz w tę sadzawkę i w to ciało?

 

 

 

Prezent

 

Tatuś Morderstwo przyszedł z Lalkami
I przyniósł magię na świat,
Pstryknął racicami i naraz
Bóg stał się prawdziwy.

Tatuś Morderstwo przyniósł nam świat
I ten świat to koszmar,
Dlatego tylko wiara i wola mają teraz znaczenie.

 

 

 

Świnia

 

Nie warto być dzieckiem,
Dorośli pogardzają dziećmi,
Uśmiechają się i się ich wstydzą.

Nie warto być dorosłym,
Jednym z miliona strachów na wróble,
Zasianych na polu przez Gospodarza.

Trzeba być świnią,
Mieć mnóstwo tłuszczu i spermy
I prącie ostre niczym brzytwa.

 

 

 

Świniowiec

 

„Chciał mnie pozbawić przyjemności WŁADZY?!”,
Wykrzyknął Król Beton prosto w twarz Świniowca,
Ten stał nalany pod stopami władcy,
Tak mały był wobec takiej brutalności.
Przebył tyle świata wszechsławny Świniowiec,
Tyle nabierał cech świniowatości,
Na początku wydawał się zupełnie jak człowiek,
Lecz później, z każdym przemierzonym parsekiem,
Z każdym szczeblem drabiny społecznej,
Z każdym pionkiem strąconym gdzieś w przepaść
Coraz bardziej powracał w swój prawdziwy byt,
W tryumfującą nad wszystkim słoneczną Przyjemność,
Gotową przegnać Snopki z nagich pól
I zatłuc Złotego Węża suchym kijem.

Powracał w świńskie ciało jak do swego domu
I nie chodzi tu o jakieś nauki moralne,
Nie mam tu bowiem żadnych meta-słów,
Chodzi o coś znacznie prostszego i piękniejszego.

Stał tutaj Świniowiec, w czarnym łachu kapłana,
Cień rzucał się na jego twarz,
Na pulchne rysy świni,
Racice wysuwały się z głębi ubrania.
Jego oczy były czerwone i małe,
Tylko na środku straszył przyszyty nos człowieka.
Był pulchny i gruby, prawie jak nos świni,
Był to jednak osobisty nos człowieka.

INNI NIE WIEDZIELI, ŻE TO TYLKO MASKA

Umysł przeszło Świniowcowi spojrzenie,
Z innego świata i z innego czasu,
Gdy siedział w swoim pałacu,
Mając jeszcze bardziej twarz człowieka.
Miał wtedy formę mrocznego Barona,
Pełnego uczuć i naprężeń mięśni,
Kąpiącego się w Basenach Rozkoszy,
Widział przed wyłupionymi oczami,
Jak wyłupione oczy leżały na blatach,
Złote i pełne szlachetnych kamieni,
A wokół niego tańczyły niewolnice,
Wszyscy odurzeni tańczyli,
I sypali rodzynki z nieba,
A on całował niewolnicę aż do krwi.
Zrobił jej wcześniej kroplówkę z narkotyków,
I teraz szybowała odurzona w świecie przyjemności,
Była żywym podnieceniem sprowadzonym z nieba,
Cały wszechświat wirował i oni wirowali razem z nim,
A Świniowiec pił krew pełną wizji i szczęścia.
Miał wtedy prącie ostre niczym brzytwa,
Ciął inne i wbijał głęboko w narządy,
Bez litości i bez sumienia,
Bez wątpienia i bez pamięci,
Te wszystkie bezimienne twarze,
Przepływały mu w głowach jak sen,
Nie widział ich były tylko mozaiką kalejdoskopów,
Ich krew malowała mu podłogi,
Które inne później zlizywały.
Ale tej jednej nie dźgał, z tej jednej tylko pił,
A ona tańczyła wśród deszczu rodzynek,
Kołysali ją faceci o hebanowych skórach,
Ale sułtan kazał patrzeć tylko na siebie.
Napajał ją krwią i wysysał krew,
Nie miało to początku ani końca,
Trwało setki lub tysiące lat,
A może miliony czy miliardy,
Aż zgasły wszystkie gwiazdy,
Aż zapadł się wszechświat,
A on tak przeleciał przez całe jego życie
I życie trylionów kobiet i młodzieńców,
Przeleciał na skrzydłach narkotyków
Wśród śpiewu złotych chmur.

A teraz stał tutaj pokornie przed Betonowym Królem,
Człowiek czy świnia, który widział jak rodzi się i umiera,
Jego własny nieposkromiony i prywatny wszechświat,
Widział płaszczki-prześciaradła wśród chłodnego betonu,
Zobaczył też koślawym okiem Twardziela z Metropolis,
Który niepostrzeżenie wybrał się na swoją pierwszą podróż
Przez czas i możliwości.
Przez przypadek Twardziel z Metropolis
Wziął oddech muzycznego narkotyku,
Który Świniowiec uwolnił z puzderka
I teraz w falujących dźwiękach gitar,
Bez świadomości przemierzał wszystko co możliwe.

Stworzył tą możliwość Świniowiec, ale się nie zdradził,
Widział jak to wszystko jest pośledniejsze wobec jego
Wielkiego Pałacu Sułtana.

A Twardziel z Metropolis siedział skupiony,
Nie wiedział, że zażył Narkotyk Ksi,
Że część jego duszy gdzieś tam odleciała,
Siedział u stóp kolumny i czatował.

A Krzyk Betonu wciąż tam biegł przez echa.

Świniowiec pstryknął niewolniczymi racicami,
I pod łaskawymi śmierciami płaszczek-prześcieradeł
Wyszli młodzieńcy ocalali z wszechświata rodzynek,
Ostatnia pamiątka z wszechświata Świniowca,
Byli piękni i młodzi, ich ciała spływały kremami,
Mieli słodkie usta i słodkie oczy,
Płonące włosy i płonące dusze,
Stworzeni byli do dania rozkoszy.
Ułamał głowę jednemu Król Beton,
A potem drugiemu, a potem wziął ich na jebanie
Do swoich komnat.
Wiedział Świniowiec, że już ich nie zobaczy,
Nie zdążył sam spożyć resztek przyjemności
I wiedział, że tego pożałuje.
Z wnętrza dobiegały otchłanie krzyków,
Cierpienia zakupione wśród mórz narkotyków.
Nie przerażało to jednak Twardziela z Metropolis,
Nie ruszało wcale bo otchłanie otchłani
Jakim było to wnętrze pałacu,
Stępiły z dali krzyki w łagodne oddechy wiatru.

 

 

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

 

Gabriel Korbus, ukończył studia na filologii klasycznej na KUL. Obecnie studiuje produkcję medialną na UMCS. Pisze artykuły w portalu Polformance i prowadzi własną stronę na Facebooku – Tetrykus. Uwielbia wizje i odkrywanie nowych światów dzięki pisaniu. Inspiruje go myśl filozoficzna (filozofia indyjska) i religijna (głównie Mistrz Eckhart). Fascynuje poezja jako doświadczenie, muzyczność poezji, tworzenie poetyckiego widowiska, obrzędu.

PODZIEL SIĘ

Do góry