Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Grzegorz Marcinkowski
Wiersze

Początek

 

Zaraz wejdzie, rozszerzy się.

Przedmiot jest widziany tylko od środka.
Cała reszta (łuska, skrzep, naskórek)
Ląduje w prawym oku.
Oku, którego nie obejmuje żadna twarz.
Lewe oko nie istnieje.

Pokój nie jest tym, czego szukał.
Sytuacja nie ma łat: czysty blef,
Pokój tylko pozornie otwarty.
Nie może wyjść inaczej niż wchodząc.
Pokój nie ma luk.

Rzeczy widziane są również w rozbiciu.
Każdy atom przekazuje szyfr.
Znaki wyświetlają twarz.
Ma garnitur ze skóry.
W pokoju tykanie zegara.

Postępuje, rozszerza.

 

 

 

Legenda

 

W popiele jest mapa.

Popiół tłumaczy aberracje drogi.
Kierunki każą się przyznać.
Wina, rozdęta jak balon.
Wina, rozległa jak przełęcz.

Mapa patrzy na mnie.
Ma bardzo ruchliwe usta.
Jak wytłumaczyć skośne arkadie?
Pączkowanie ogrodów w wykręconym oku?

Właściwości mapy uległy ujarzmieniu.
Wstępy do kierunków splecione w stożek.
Obłok utopiony w popiele.
Obok mapy i dyskomfortu drogi.

Popiół tłumaczy obrzędowość kierunków.
Zamiast legendy poskręcane włókna.
Zamiast oczu obtłuczony obłok.

Jak zacząć?

 

 

 

Warstwy

 

Elementy zestawu jak wyciąg z obsesji.
Czas przemieścić ideę matki.
Czas wyśrubować cień ojca.
Składać należy z końcówek.
To, co wyjdzie cieniuje i wypacza.

Jak na instrukcje za dużo tu bieli.
Porównuj wymaz ze zdjęciem.
Porównuj zdjęcie z obrazem.
Unurzaj fałszerza w ranie.
Zestaw wybroni się skalpem.

Jak za czasów radia
Rozrywka miękkich głosów.
Ciekłe dłonie przybyszów
I turystów. Fale grasują
Na obrzeżach pola.
Wybierz przewodnik dla widm.

Wybierz instrukcję dla zestawu.
Kluczą pod działką, drobią bit.
Ucieczka przed nimi cierpki ma smak.
Logowanie było podniebne.
Przełknąć obraz. Strawić oś.
Przegryźć biel.

 

 

 

Autoportret

 

Patrząc na siebie z dwóch stron łóżka,
Perspektywa oczywiście wypacza,
Cień fioletowy jak siniak wspina się
Po szyi, nadgryza kępkę włosów, która
Łączy mnie z obrazem mnie. Zamki
Nie działają. Każdy wchodzi, mam
To przerobione. Nie wychodzi się
Przez wiele dni, dni zaczynają cuchnąć
Pozostawione bez nadzoru, w mętnym
Świetle, kołysanki zaczesane pod wiatr,
Kawałki papieru unoszone przez przeciąg,
Tandetna powódź liści, która nie rymuje się
Z żadnym widokiem. Opadam na inną stronę
Łóżka, które zaświadcza brak ścian. Brak
Konturów. Brak ociosany. Jego lej.

 

 

 

Rysa

 

Parzydełka w poprzek lotu, dziąsła i czerwień ust
Wytapetowanych na pierwsze zaślubiny spojówki
I ropy. Przybysze już otwierają właz do lekkich
Kosmosów, ich zwinne palce rolują banknot,
Z ich gardeł nie pieśń płynie, ale apel do jedynych
W okolicy mgieł, duchów, zjaw. Hipermarkety
Tasują lotki, ludzie jutra stają się sprzedawcami
Płochych litanii do kwasu, zapomniane imprezy
Odtwarzają się pod powieką, pod włazem, pod
Lawiną z cudzej nie – jawy. Kiedy zapomnisz hasła
Zawsze będą uczynni ci, na których czas wygrawerował
Swoje chrome wezwania. Odzywa się dłoń, pozwalam,
Odzywa się krtań, pozwalam, odzywa się głód, pozwalam,
Obtoczę nas w jarzmie, obwinię nas pełną ran, zwilgotniałą
Pełnią: dno gardła, dno krain pełnych próżni, dno mgieł.

 

 

 

Wąwóz

 

Zostaną skupiska niewielkich plam,
Wokół wady, która nie jest świadoma siebie.
Inne nazwy dla lęku, niepokonana żywotność
Świecy, lampy. Gra ma znaczenie tylko podczas
Rzutu, gdy nieskończoność zdwaja się i rodzi
Upiory, mleczne widma. Gałęzie rozsypują
Cień na chodniku, potykamy się o ciepłe
Kamienie, nic nam nie pozwala wzlecieć.
Już za moment cię wypowiem, we wszystkich
Narzeczach. Na razie śpij nieświadoma,
Że szkicuję twój odwrót.

 

 

 

Wiersze współczesne.

 

 

Grzegorz Marcinkowski – autor trzech książek poetyckich, ostatnio Wtedy (Brzeg 2020). Mieszka w Dąbrowie Górniczej.

PODZIEL SIĘ

Do góry