Poeta żongluje
dla poetów czerwonego kałamarza
Kiedy ciemnieje, niebo nad Zaciszem
to odurzony tygrys. Raczej circus niż cirrus
– niemądra gra słowna, naprawdę nieczuła,
ale kto myśli o czułości, kiedy żongluje?
Widzę, jak w przebraniu ktoś podrzuca noże,
one dziurawią, kaleczą niebu powieki,
a tygrys ma w oczach wysokie chmury:
rybne steki z kryształków lodu.
Poeta widzi. Dziura w niebie, nędzny tygrys;
musi interweniować: słyszysz deszcz? pieści osłabłego
ssaka – paszczę, pasy kościstego ciała…
Poeta dzieli się wierszem z innymi poetami.
A kiedy nikt (nawet poeta) nie patrzy,
lis wybiega z krzaków i przebiega przez ulicę.
Drozdy
dla-dla dla-dla
W moim siedzeniu nie ma terroru,
ale kiedy siedzę,
myśli to drozdy.
Rozdziobią ostatnie języki
i (wiem, to okrutne)
zostanie tylko śpiew.
Przykryj mnie wtedy
skrzydłem jak słońcem,
usiądź ‒ w kondukcie,
w autobusie ‒ nie wstawaj,
to nie nasz przystanek,
nasz przenieśli na drugą stronę ulicy.
Piękny człowiek
On niczego jeszcze nie skończył, ale jego brwi
są lekkie a palce to powietrzne korzenie.
Stoi z pochyloną głową. Nie widzę jego nóg,
ale myślę, że poruszają się powoli i miarowo
w rytm shoegaze’u. Jego twarz nie jest jego
twarzą, ale zmęczonym ciągłą wypukłością
milczącym emblematem, który z nieznanego
mi powodu, budzi w innych coś na kształt
zaufania. Gdyby położył dłonie na kolumnach,
prędzej połamałby palce niż pogrzebał ludzi.
Mój piękny, what name do I have for you?
Certainly there is no name for you ―
Pozostaje mu podłoga w jodełkę, dębowe drzwi,
zakurzony Fitzgerald, jej imię.
Tyle mogę mu obiecać, zanim wyjdę na dwór,
zanim wrócę do domu, zanim położę się spać.
Lew Kostrzewa – prawie kulturoznawca, redaktor w pismach „Wizje” oraz „Kukbuk”. Publikował tu i tam.