Próba samobójcza
chciałem poczuć gorycz wyczekiwania
dotknięcie
nawet jeśli dotknięcie chłodu
bo
nie było ręki obleczonej w skórę
aparat gębowy wyścielony tekturą
wydawał dźwięki o strukturze waty
smutek na chwilę przed
pozwalał nadać imię
stanąłem u wrót
moje nogi były pewne swojego miejsca
krzesła schodów drogi
wróciły wystraszone
cząstką wieczności
jak blisko odejścia
o krok
sekundę impulsu
przy stole ci którzy oczekują
rynku głównego
sali szpitalnej
i
przez zamknięte żaluzje
odbywa się poród światła
Anatomia
dziwi się swoim stworzeniem
zarodek zamrożony w probówce
wymyka się porządkowi
procesowi oddychania
trawienia pokarmu
powołany do istnienia
przez kobietę która choruje na raka
gdy terapia uszkodzi jajowody
nabierze cech ludzkich
niepodważalne
rozmowy na temat umysłu
siły kryjącej się w ruchu ręki
wbrew głosicielom wiary
w triumfalną naturę
wznosi się na horyzont
ociekające lawą słońce
spadają krople
na stół operacyjny
ruszamy się
rozszarpywani przez odnóża owadów
Poeta
poezja która nie ocala
jest wyniosłością budynków
wynajął pokój
ściany hotelu obrastają pyłem
nadzieja dla świata
mieści się w dwóch szklankach
on mieści się w trzeciej
nie pisze o naturze
nie wchodzi w rozmowę z Bogiem
zaczyna grę
walka toczy się o zbawienie
przed właścicielem lokalu
wyrównanie rachunków z samym sobą
przychodzi później
jak porażka ze stroną pornograficzną
i tytoniowym zatruciem
które osłabia morale
oszaleć nie wolno
domy wariatów są pełne
a ty z balastem
uczysz się chodzić po świecie
aktorka przyznała się do aborcji
zostaje specjalistką w dziedzinie eutanazji
stawiasz krok pierwszy
reżyserka telenoweli
wyraża opinię na temat bankructwa wartości
krok drugi
matka zabija dziecko
żyjemy od historii do historii
krok trzeci i czwarty
uciekasz
nie widać śladów
Kot
czai się na urwisku biurka
przegryza gardło nieruchomej nogawki
chodzi do wodopoju w kuchni
wygrzewa się pod elektrycznym słońcem
ucieka do pokoju przed nieznanym plemieniem
świątecznych gości czy listonoszy
czeka za krzakiem firanki
wychodzi na równinę dywanu
tuli się do nóg swojego pana
który osiadł w dziwnym świecie
miłości nie nagiej lecz surowej
prawy z przymrużonymi oczami
zasypiają przy sobie
kuchenka udaje skałę
drżenie głosowej strony udaje słowo
Opowiadanie woźnego
najciekawsi są zbawieni na wpół
nie nie oni nie mogą się równać
do zasiadając w świętych ławach
przyjemnie chłodnego kościoła
starają się być lepsi
ot takie krasnoludki
trzymające się sukni wybranych
zabawnie to wygląda przyznaję
kiedy pokraczny karzeł
skacze do ręki świętej kobiety
krzyczy ten malec wniebogłosy
że owszem zrobił to i owo
ale nie bluzeczki nie dotykałem
albo tu i tam niekiedy
ale nic więcej przecież nic więcej
mnożą się potworki
czujące się lepiej od tych na samym dnie
aspirujące do miana…
i co jak myślisz
można im wybaczyć
a niech tam wpuść ich przed ołtarz na kwadrans
ale pamiętaj jeden z drugim
jeszcze jeden numer
i szmatą po łbie przejadę
Posągi
najlepszymi aktorami
są posągi
do perfekcji opanowały geometrię cienia
spokojna wyważona mimika
gładkość i szorstkość tak samo konieczne
kolor nigdy nienaruszony
studiując wieczność
przemycają do kolejnych pokoleń
nienaruszoną teraźniejszość
utkwione w powietrzu udają nieobecne
patrzą na nas białymi oczami
nie zazdroszczą nikomu życia
filozofii uczyły się w klasztorach
mówiąc że drzewa opanowały ciszę
a rzeki mądrość
kamieniały coraz bardziej
coraz mniej skóry wnętrzności włosów
przepełnione sobą chłodne jednolite
stały się idealne
wcale nie jak natura
niecierpliwy kamyk
despotyczny głaz
płaczliwa wierzba
okłamały je jak to mają w zwyczaju
patrzymy na rzeźby dostojne
stojący przy nich nieśmiało
niepojęci jak Chronos
uparci ja słowo wbrew
Michał Kaczmarek (ur. 18.08.1986), z zawodu nauczyciel języka angielskiego, obecnie pracownik biurowy. Pisze wiersze od lat, od niedawna stara się je przedstawić światu. Do tej pory jego teksty można było przeczytać w Gazecie Obywatelskiej oraz internetowym czasopiśmie www.pisarze.pl.