Tomasz Ważny Nowe wiersze

Tomasz Ważny
Nowe wiersze

ALIJA SIEDZI NA KUCHENCE I NAPRAWDĘ
PRÓBUJE PRZEZ TRZY DNI

 

I

dni hałaśliwe i brudne
dni cygańskie dzieci żebracze

powiedziałem to bez przyczyny
albo dla wspólnoty pojmowania

 

II

dzisiaj próbowałem zwątpić w czas
odnieść siebie do mniej radykalnych pojęć

w południe uznałem własną klęskę
nastawiłem zegar i use your illusion I

 

III

co kwadrans czytałem
wiersz brata Izeta

przy czwartym wydało mi się
że każdym słowem zostawiam za sobą

to czego szukam

 

 

CONTRARO

 

Jestem tutaj. Jestem tutaj?
Śnieg leży dosłownie wszędzie i nigdzie
skrawka lądu o jakimkolwiek zapachu.
W twojej skórze jest już zaczyn.
Zaczął gęstnieć zanim zdążyłaś
zawołać nasze dzieci na obiad.

Tak to napisałem, bo jeszcze chwilę
temu nie wiedziałem jak powiedzieć:
nie umieraj przede mną. Teraz chyba wiem.
Nie z przymusu. Z jakichś reguł
wydeptanych w tkankach.

Dukam: pójdziesz, to na całe dalej
nie styknie mi materii.

 

 

 

41

 

kiedy się nic nie przydarza
przydarzasz się ty parasolu w piwnym ogródku

ile cię trzeba cenić to żaden z bywalców
nawet nie pomyśli a dajesz nam więcej
rozkoszy niż choćby kulka śnieguliczki
piankująca żywota pod butem

wystarczy unieść głowę
twoja obecność panońska równina przecież
dostrzegalna ogarniająca tyle miękkich sfer
pracujących w nas i naszym pomyśleniu

nie dzielimy się nimi a ty o nich wiesz
parasolu ciągle nas usprawiedliwiasz zgięty
z tym nieusypialnym bólem w biodrze
jak kucharka ze szkolnej stołówki
nad głodomorkiem kradnącym
budyń językiem

kiedy się nic nie przydarza
równocześnie przydarza się coś
a objęcie tego to zwykłe panowanie
gmeranie palcami w piance cząstek
kształtów które są których nie ma a ty
parasolu w piwnym ogródku jesteś
i ktoś w końcu cię opowie
a jacyś inni wsłuchani pochylą
głowy mrucząc

no no!

 

 

 

SPOKÓJ

 

Cały dzień zapobiegania melancholii.
Najpierw nowojorskie tasiemce, potem karmienie gołębi
na balkonach sąsiadów, po południu przyszły cztery Jaworskie
i przeleciałem wszystkie od razu. Pomór w pamięci.

Na polach za tamą kwitnie żyto nie zasiane. Przekór,
któremu się przyglądam. Gromadzenie pragnień
prowadzi do zimnych snów (nie mów o tym w lekkich
wierszach). I tego: dlaczego wszyscy tak brzydko

jedzą frytki? Dlaczego nie kroją na pół albo więcej?
Przecież frytka to nie twierdza, nie toi toi w parku, a jest
akurat sobota, więc sami wiecie. Nagle odkrywam,
że poletko takiej myśli może trwać. Bez przyczyny,

oszczędnie poruszając pewniejszym okiem
za ciemnym okularem. „Nieźle daje”, ryczy z wózka
mały budda. Jego palec zostawia czekoladowe rysy
w powietrzu. Zanim go usłyszałem, zaczęło się

instalować coś innego i nie było już środka.
Czy możliwe jest takie nasycenie? Bo chodzę
po Lublanie, w sumie bez różnicy, chodzę po
dotyk. Złomuję lata. Karmię mamuciątka.

Doczekałem momentu, w którym wolno mi
porzucić co tylko. Zdrapałem scyzorykiem pół garstki
kory. Nic nie grali dziś w filharmonii, to dlatego.
Porządek dźwięku. Jestem spokojny. Śpię

w sercu wydarzeń. Nie chodzi o to,
żeby jakoś skończyć ten wiersz,
ale dlaczego tak zupełnie bezmyślnie
kaleczy się intymną strukturę frytki?

 

 

 

52

 

co to znaczy widzieć w człowieku
możliwość pewnego zamieszkania?

co to w ogóle znaczy kiedy istnieje dzień a w dniu
istnieje nadgryziona zębem owczarka sójka
przeczuwająca obecność otoczenia
już tylko jednym okiem?

co to znaczy widzieć w sójce
możliwość pewnego zamieszkania?

co to w ogóle znaczy kiedy istnieją dłonie a w dłoniach
istnieje garstka wody dla spragnionej sójki
ale na naszej ulicy poszerzają akurat chodniki
a nie ma innej drogi ode mnie do niej?

 

 

 

W Y R A Ź N I E J

 

To dziwne, że właśnie takie rzeczy
zauważam teraz po sobie. Przechodzę
zmarzniętymi stopami dnem doliny,
z której mógłbym widzieć nawet to,
co nie istnieje, ale chcę tylko usiąść
i zapalić mocnego papierosa.

Brzęczenie i trzaskanie wokół
ciebie, bo mówisz czekam aż minie czas
– drżenie twojej powieki wprawia moją
w dygocik. Jeżeli jest akurat środek nocy,
to wystarczy. O tyle mniej,
kiedy nieobecność staje się potrzebą.

Kiedyś o tym wspomnisz.
Tymczasem nie chcesz nawet słyszeć,
że tak wiele rzeczy oddaje ci siebie.
Deszcz, który wypełnia łupinę orzecha,
szpara w sośnie, z niej matowe melodie
i ta nacięta kapslem mrówka patrząca

na ciebie tak, żebyś nadał sobie prawo
do jej łaski. Dolina jest pełna śladów.
Tego rodzaju całość nie zmienia niczego,
ale kiedy po powrocie dotykasz palcami
ścian, zmarznięte stopy zaczynają
swój rytmiczny marsz od nowa.

Tylko zmarznięte stopy,
a kadr nabiera ostrości, o którą
nawet go nie podejrzewano.

PODZIEL SIĘ

Do góry