Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Weekend poranne łóżko
Zuzanna Środa

Skąd się wziął strach w arytmicznych tkankach i pulsach małej dziewczynki którą była i dlaczego został razem ze smutkiem i razem z jej dojrzałym ciałem cieniem i zagnieździł się w kołysce bioder. Systematycznie zwalcza ją oraz jej ciepło a ona kiedy próbuje się odzyskać skupić oddech w soczewce kolejnej rozpoczynającej się godziny i usłyszeć dźwięki proste jak polecenia wydawane samej sobie znaleźć przyczynę dokończyć zdanie potrafi, ale nie może. Wróć zwróć jej dni przywróć zawróć zawroty w głowie z powrotem rytmiczna przyśpiewka powtarzana codziennie rano od snu do snu. Próba zagłuszenia arytmii. Skóra schnie kolejne jałowe połacie pokrywają ciało co je może jeszcze użyźnić. Chyba nic a ktoś kolejny swoją kroplą swoim kłamstwem udaje dawanie jej życia. Rościsz sobie prawa do moich tkanek a nawet nie potrafisz im dać przyjemności

Weekend poranne łóżko pełne zniesionych ze wszystkich półek książek

bezpieczny mur z papieru czasem lalka czasem coś do rysowania albo mały notatnik w pastelowych kolorach z delikatnymi rysunkami lawendy innych kwiatów w których można pisać. Tylko pierwsze wiersze pełną pewności dziecięcą dłonią z zalążkami palców wtykanymi w dziurki kontaktów dziuple. Chropowatą tkankę na drzewie dotykaną po raz pierwszy choć równie dobrze mógł to być i tysięczny i ostatni, ostatnie pulchne ciepło palców kogoś kto jest już obcy. Nie uratuję już tamtych dłoni liczonych na palcach dni.

Weekend poranne łóżko zacznij od nowa. Przewietrz składnię uwierz że zamglone latarnie nie istniały nigdy wcześniej. Zasadziłaś je właśnie spojrzeniem kiedy wracałaś z zakupami do domu. Zabłocone buty trzeba będzie wypastować a czarną rzepę upiec razem z ziemniakami. 

Nie chcę dzielić życia włosy przedzielam z prawej strony

Weekend dziewiąta rano poranne łóżko pełne zniesionych ze wszystkich półek książek. Lżej zaciągam się papierosem nie uwierzę już w żadne kłamstwo. Najbardziej lubiłam encyklopedie poranne wyczytywanie faktów. Wierzyło się że jakieś są albo że nawet da się je spisać mieć przy sobie. Dzięki faktom zapomnieć o tym co jest.  Zdjęcia kraterów wulkanicznych przerażały a ulubionym zapachem był mokry mech.

Zachowuję dla siebie swoje kolory oczy są ziemią która czasem w śnie mnie pochłania. Wołałam moją matkę “pomocy”. To nic że nie widzisz jaka jestem jestem kolorami. Moje ciało jest żyzne daje wolność. Jest ciepłe albo orzeźwiająco chłodne. Spomiędzy nóg wyrasta zapach życia. Kilka kropli słów które już były na policzku początku ale to nic. Znowu łaskoczą kruchymi liniami. Są zielone z brunatnymi przebłyskami są bursztynami. Zastygniętym życiem albo czasem bez różnicy. Wszystkim niczym wyciskam sok z obrazów duś się oddychaj zadław. Wyciekam razem z sokiem. Zatopione skrzydełka owadów rybie łuski sekrety połyskują a może to Ravel. Dźwięki pianina morska piana w butelce zaraz zniknie powstanie nowa wszystko w oku. Łzawić koncertem na lewą rękę.

Poranne łóżko pełne wszystkich książek. Poranne łóżko pełne wszystkich słów.

Kolejny weekend łóżko o 15:07 nie wstanę ani dzisiaj ani jutro. A może już rzeczywiście stało się. Wolę rymować i spać. Chowam się w garnkach szukając czegoś do powiedzenia. A może po prostu wolę już gotować.

Znalazłam tęczę w zmywarce nakarmiłam przyjaciół klasycznym spaghetti pomodoro a później w ciszy pierwszego ciepłego wieczora w tym roku odprowadziłam ich trochę do domu. Powrót z rękami w kieszeniach znowu muszę wypastować buty. Kupić nowe trampki nauczyć się od nowa pisać. 

O weekendzie porannym łóżku sorbecie truskawkowym w wannie w ustach kogoś kto odszedł. A podobno świat jest w zasięgu ręki. Świat jest w ręce w kieszeni czuję jak pulsuje na udach schowanych pod materiałem.

Weekend poranne łóżko znowu wrócę. Na razie jem zimny rozgotowany makaron popijam go piwem zamykam oczy. Tęcza w zmywarce a tak naprawdę nie zmienia się tylko to że można porozmawiać z przyjacielem. Zawsze tym samym ciepłym domem

z kręconymi suchymi włosami i poprzerywanymi gestami. Gestami zamrożonymi w ułamkach sekund. Gestami bezpieczeństwa gestami schronieniem gestami po których można przejść tęczą w dobrą stronę. 

Znowu mija tydzień będą kolejne weekendy to samo poranne łóżko bezpieczne w książce na każdej półce w każdej książce na każdej półce to samo łóżko. Rano niebo obtłukuje się na głowę skorupka jajka na miękko. Wieczorem żółtko wszystko zalewa wystarczy użyć małej łyżeczki posolić oblizać palec. A może niebo to jednak popękana ściana, z której obłupuje się tynk. 

Może ten zagnieżdżony strach jest tak naprawdę skulonym na chodniku jeżem.

Weekend poranne łóżko podnieść jeża z chodnika zanieść w bezpieczne ciche miejsce posłać nie tylko do snu razem z nim w liściach. Codziennie czytać jego książkę.

Zuzanna Środa

 

Zuzanna Środa – ur.1996, mieszka i studiuje w Warszawie, debiutowała na łamach pierwszego numeru „Wizji”, publikowała na łamach Wydawnictwa „J”, „Wizji” i „Helikoptera”

PODZIEL SIĘ

Do góry