Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Yveta Shanfeldová
Wiersze w tłumaczeniu Zofii Bałdygi

litość i miłość dwa brzegi
zawsze po ciemku proszki nasenne

z zewnątrz słyszę samolot i deszcz
później długo siedzieliśmy w trójkącie

w nocy pytała mnie o ciebie burza
jak podzieliliśmy się wieczorem

 

 

 

 

jest poniżej zimy a dni upinają cichą tkaninę
stoją za kierowcą i szamocą się po drodze
niepokój ucina zmęczenie
lepiej nie poszerzać własnych horyzontów ale ciążyć

zawsze w nocy budziło mnie uczucie lęku
chciał żebym pojechała z nim
świeży zapach w ciemnych półtonach
pruł wszystkie spokojne ściegi

w łóżku ból jest nieustawny
zabiera więcej miejsca
myję twarz jestem wieczorem
omywam niebo pełne samolotów
mokra na twarzy
modlę się mydłem
czuwam wśród trwającego snu

 

 

 

 

po pięćdziesiątce żyjesz pod kożuchem
zaczynają się kursy anatomii

otwierasz okna po zimie
śnieg od niczego już nie zależy
świeże powietrze złagodniało
ojciec jest ohydny niczym łódź
zima jeszcze maluje wiosnę

całymi dniami opycham się śmiercią
dławię się tą pospieszną przemianą
już pora szumieć nie wspominać
z siwą pokorą darować sobie

ofiary marcowych manewrów
z dworu słyszę ptasie jęki
wiosenny śnieg
w nocy też ktoś je śnieg
wiosenny śnieg
tędy stąpa tok
z cisz najcichsza

ten kto cię usłyszy
kiedy zaczniesz wołać
napisze dla ciebie sennik

 

 

 

 

Annie powiedziała że
niechętnie oddycha
i że ciało pamięta
dawne odejścia

nie śpię w nocy kiedy śpisz
myślę o drzewach
pogrobowcach za domem

mamy jeszcze łatwo
jak się kiedyś okaże
słońce wstaje wcześniej

na razie wciąż gotujemy
noc to kawa
promyki kuchenki

za oknem przy toalecie
zimuje księżyc
platan u sąsiadów

dobry niczym ręka
niebieski w rezerwie
gdyby wyczerpał się cień

leżymy w łóżku z brzozy
kiedy opłakujesz śpisz
pachnie tu mokry mrok

 

 

 

 

jest lipiec
myślę o śniegu
jak spał i calił
ptaki pod prąd

jest lipiec
i co dwadzieścia minut
po nasypie jedzie pociąg

śmierć jest pewnie taka sama życie
wszystkie te małe śmierci

jak wtedy, kiedy przygryzasz wargę

 

 

 

 

krzew porzeczkowy w konstelacji
niewidzialnych wież
spopielony mróz
litografia łamie pióro
kiedy północ przestanie istnieć
niebo schowa się na dworek za domem

będziemy przychodzić
do zegara słonecznego
żeby być gdzie indziej

a ty piszesz miał urodziny
za chwilę idzie na emeryturę

ale to uciekło

 

 

 

 

urodziłam się pełna wspomnień
ten rok był twardy
im człowiek młodszy
tym więcej wspomina

w tym roku zmarła mama
i jej siostra
teraz podobno umiera ojciec
i teściowa siostry

a gdzie nie gdzieś
stawiają piec
na baczność
a wał nad nim się ściska

teraz starsza nie ma już na co wspominać
minerały siarka sygnałówka
na cmentarzu bywały farmy
mama siedzi w pistolecie

na wale świeci głównie
niebo pod ziemią
przystanek tramwajowy

rodzimy się wszechwiedzący
stopniowo zapominamy
wszystko zapomnimy
jak śmierć
posuwanie w poznanie

 

 

 

 

już od dzieciństwa miałam
strasznie długą przeszłość
wyjechaliśmy autem
aż na dach bloku

później powoli
w dół po schodach
„Ja jeszcze wyzdrowieję”
mówiła, kiedy umierała

 

 

 

 

nie spałam w nocy
zbudziłeś się i powiedziałeś mi
Nie martw się
tak zszywamy nasze serce
kiedy płyniemy po wodach

 

 

 

 

nie trzeba sobie życzyć bycia gdzie indziej
jestem gdzie indziej

pejzaż przełamany jak chleb
do rzek w parowach

czasami dusza nie wie że jest
ciało ją kocha

 

 

 

 

była dla mnie dobra kiedy umierała
najpierw nie spała później spała

wiosenny deszcz tak daleki jesieni
że aż ją przypomina
ta nieokreślona ale pewna bezsilność

trzymałam ją za rękę
głaskałam po głowie
umarła i tak

nie wspominam rodziców dobrze
zmyślam opowiadam smutne historie
nie wspominam ich wcale tylko o nich myślę
o złym o czułym

że życie to kaligrafia
komiks bazgroł
albo pismo święte

 

 

 

 

zbudziłam się w nocy
cisza pogrywała z dźwiękami
w ciemnym pokoju krople światła

twoja śmierć pachnie niczym deszczowa noc

nie ma cię i nagle wszyscy się starzejemy
wszyscy ile nas jest

kiedyś poranne dni wyglądały z okna
rozważały

dziś mielą miesiące
w dziurawym spichrzu skrywają
tam je ciche usta połykają

pachną jak słotna świeca

 

 

 

 

 Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.
fot. Maya Shanfeld

Poetka Yveta Shanfeldová urodziła się w 1957 roku w Pradze. Studiowała pianino w Praskim Konserwatorium u prof. Arnoštky Grünfeldovej i prof. Jana Panenky. W 1976 roku wyemigrowała do Kanady, rok później przeprowadziła się do Stanów Zjednoczonych. W Filadelfii ukończyła studia na Curtis Institute of Music (pod kierunkiem Mieczysława Horszowskiego). Następnie studiowała anglistykę na University of Pennsylvania, studiów nie ukończyła. Obecnie żyje w New Jersey, pracuje jako nauczycielka pianina i tłumaczka.

Wydała tomy wierszy Noční krční hřídel (Host 2006), Místo nedělí (MaPa 2008), Nahmatávání dna (Malina 2012). Z poetą Milanem Děžinským przetłumaczyła wybór wierszy poetki Sharon Olds Papežův penis a jiné básně (Host 2014). Tłumaczenia pochodzą z najnowszego tomu wierszy Máme to ještě lehké, jak jednou bude jasné (dybbuk 2017).

 

Zofia Bałdyga

Zofia Bałdyga, 1987, Warszawa. Autorka książek poetyckich „Passe-partout” (Warszawa 2006), „Współgłoski” ( Nowa Ruda 2010) oraz „Kto kupi tak małe kraje” (Warszawa 2017). Absolwentka Instytutu Slawistyki Zachodniej i Południowej UW. Tłumaczka najnowszej poezji czeskiej i słowackiej. Mieszka w Pradze.

PODZIEL SIĘ

Do góry