Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Zuzanna Środa
Wiersze

***

 

byłam chlebem jeszcze ciepłym
ze skórką chrupiącą świtem
chroniącym miękkie wnętrze jego włókna
pulchne dłonie dziecka lepiły
z nich małe kulki

później dziecko jadło kulki z chleba jak cukierki

chleb jest prosty i nie wymaga
niczego poza zasięgiem
odgłosu krojenia chleba kiedy
okruszki pokrywają stół i talerz
czasami pojawia się masło
gruba warstwa masła
(a gdy zdarza się że w snach piszesz wiersze
widzisz śnieg który pada bo niebo się kruszy jak świeży bochenek)

idealne połączenie ciepłego z zimnym
prostota była chlebem
nie zabijałam owadów nawet komarów
może tylko mrówki miałam ze trzy lata
bałam się ich

do tej pory uczę się jak oswajać ten i tamten strach
kocham mrówki – kiedyś to powiem
kiedy patrzę w skupieniu
niosą te i tamte obkruszone kawałki jeszcze ciepłe.

 

 

 

***

 

już od czterech lat dzieje się tak że
nie dostaję kwietniowej miesiączki.

nadałam temu wydarzeniu
sens czekam na nie cały rok
nie krwawię ale nigdy bardziej
nie czuję krwawienia

robi się coraz cieplej a to moja krew jest cieplejsza
wygrzewam się w jej promieniach

pytasz mnie dlaczego bez powodu
mrużysz oczy uśmiechasz się taka jesteś

bo kocham sekrety które nimi zostają nawet po obnażeniu
i ten wciąż ukryty który nie jest wstydliwy pod skórą nigdy nie był.

 

 

 

***

 

piersi jabłka coraz rzadziej jest środa
mam coraz więcej pieniędzy coraz mniej marzeń
na które mogłabym je tracić na hazard w biały dzień

nie to po prostu ładnie brzmi ładnie prawie jak to że
w liceum to się czytało wiersze a tabletka espumisanu wygląda jak bursztyn

kiedy zrozumiem dni tygodnia nie będę musiała
udawać że nie słyszę głosów nie mówię
wyświechtanymi językami umarłych
blefować sens mówić odpowiednio cicho potulnie
chciałam mieć coś bezosobowego
chciałabym powiedzieć “mam”
na razie za swoje chyba też nie znowu udaję

tak na poważnie grałabym oczywistym frazesem?

moje piersi są jędrne a jabłka soczyste
gdyby pierś była owocem byłaby jabłkiem
jabłko jest piersią która kwitnie na wiosnę
zabawa w ulubione owoce wciąż trwa wygrać obojętność przezroczystość
literę na własność.

 

 

 

***

 

na początku była pokruszona skorupka na białym prostokątnym talerzu
przesiąknięta popołudniami przesiąkniętymi muzyką wylatującą z radia w samochodzie
kruchość i szkło to cenne okazy w kolekcji słów nabijam je na główkę od szpilki
kiedy się z nich śmieję bo znowu granice coraz bardziej się zacierają
w szkle z kolei światło zatapia się jak owad w bursztynie
i pewnym sensie kiedy skaleczyłam się tamtą szklanką
skórę rozcięło nic innego tylko światło to od niego zrobiło mi się słabo

na początku były też mleczaki ale o nich nikt nie pamięta
o wyczekiwaniu na pierwszy raz rozchybotany ząb fakt:

coś przestanie być częścią ciała zamieni się w ciało utracone odległe

wytrwale wyrywałam wyczuwałam pod językiem
zalążek jeszcze obcego kruchego elementu.

 

 

 

***

 

smętne konstatacje zmieszany uśmiech
bęben pralki porusza się rytmicznie tym samym ruchem
splątane ubrania pogubisz po drodze za 10 lat coś znajdziesz
w kącie dziurawą skarpetkę ale czystą i brudny ząb
a teraz a wtedy a już tak sobie tutaj
ponownie próba odwrócenia w koniec żartu
na opakowanie po papierosach jest puste ale spójrz
w środku widać jednak że głowa boli
i wielka chmura pochłania prosto
w brzuch nabrzmiałego wieloryba dociska białym głazem
a teraz kręci się w głowie cykl obrotowy doba dni noce pory pośrednie
braku snu nadmiar porannej kawy głowa bęben pralki
na czczo pobudka oparzonym dwuznacznym językiem
znowu wylizuję nie swoje rany
na skórze wywłaszczonej.

 

 

 

przyjęcie ciała.

 

przygotowałam skórę na przyjęcie kolejnego ciała
golenie nóg to praca garbarza małe złote kiełki
wyglądały tak pięknie pod światło będę tęsknić adieu
przypominam sobie o nich w liściach migoczących w słońcu

starannie choć szybkimi zdecydowanymi ruchami
zacięłam się na kolanie ale coraz rzadziej mi się to zdarza
nie jest to kwestia wprawy tylko pożegnań

poczekam aż odrosną wrócą do mnie na swoje miejsce
będę je podziwiać w świetle coraz cieplejszych popołudni.

 

 

 

***

 

pierwszy wiersz na chusteczce do nosa wciągnął odkurzacz
nawet nie na serwetce jak nakazywałaby tradycja
lewa kieszeń: bilet do x prawa kieszeń: bilet powrotny udaję że się trzymam rozkładu

myślę też o łamiszczękach kiedy przechodzę obok zapachu budki z warzywami
(sama budka nie jestem pewna czy istnieje)
o chipsach lays stix ketchupowych grześkach o smaku toffi patyczakach wacie cukrowej herbacie malinowej dzikiej mięcie jajkach na miękko kajzerce z masłem i polędwicą sopocką
rozgrzanym piachu w butach a może to wcale nie były patyczaki
durnym skakaniu na skakance grze w klasy pachnących brokatowych żelopisach
babcia woła na popołudniowe owoce dziadek pokazuje sztuczki

nigdy jak je robić tajemnica zupa z mirabelek pomyśl
życzenie zanim przełkniesz pestkę jak lekarstwo
i później może wypowiem każde ostatnie słowo jak pierwsze.

 

 

Zuzanna Środa

 

Zuzanna Środa – ur.1996, mieszka i studiuje w Warszawie, debiutowała na łamach pierwszego numeru „Wizji”.

PODZIEL SIĘ

Do góry