Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Alicja Regiewicz
Łodyga na wietrze

Na wstępie dodam trochę ironii tragicznej całej sytuacji, zaznaczę tylko ołówkiem na kartce, że przez pół godziny szukałam w mieszkaniu długopisu, by zabrać się za pisanie. Kiedy to czytacie, nie ma to już znaczenia, bo przecież widzicie tekst na ekranie, pragnę jednak zauważyć, że dla samego procesu miało ogromne. Ołówek łatwo zmazać.

Bo co to za pisarz, co nie trzyma w szufladzie armii zapasowych długopisów na taką okoliczność? Marny. – powiedzą. A przecież szykuje się na wojnę od lat. Chociaż już od dawna wiem, że w tym wyścigu jestem jak Bukowski – ścigam się sama ze sobą.

I chyba coś w tym jest, bo co to za wyścig, powiedzą? Wojna też marna, bo strzelam tylko do siebie. Zbliża się wiosna, a ja w powietrzu czuję zapach prochu i papierosów.

Popielniczka pęka w szwach. Grechuta inaczej śpiewał, otwieram drzwi, w progu jednak nie stają cieplejsze dni, lecz świadek Jehowy. Pyta, czy wierzę w Boga, a gdy gwałtownie je zamykam, stwierdza, że nie mam go w sercu.

Mija godzina, ktoś puka, ale nie otwieram. Głos z tyłu głowy mówi: otwórz, może się spóźniła, a ja przypominam sobie, jak żartowała kiedyś stara znajoma z bloków:

 – Wiosna się spóźnia? Stara, mi się okres spóźnia, powiedz, kto ma gorzej.

Dzisiaj już nie rozmawiamy, ponoć wyjechała za granicę. No, kto ma gorzej?

Od tego mamy pory roku, że się zmieniają, od zawsze tak jest, było i będzie, i nie zmieni tego nawet globalne ocieplenie. Wszystko się zmienia. Podróżuję najczęściej na kamiennogórski dworzec, zbieram kapsle. Zmęczona ulotkami z kuszącymi propozycjami ciepłych krajów, palmami, małpami, kokosami, nawet jeśli kokosów nie zarabiam, fotograficznym kalejdoskopem ludzkich oczekiwań, gdy na złoty podział nie składają się brudne ławki, cmentarzyska butelek, krew na chodniku, krzyk.

A może metoda Różewicza? Zwiedzanie z zamkniętymi oczami. Z każdej podróży wracam coraz głupsza, a kto na własne życzenie pisze się na głupotę? Głupiec – powiedzą. Głupiec słynie też z tego, że ucieka od korzeni. Moje bycie poza ściera się jak stary naskórek, gdy ja nadal szukam granic, inni przekraczają je za mnie. Osadzam się pomiędzy rynkiem a Szewską.

Przekraczam próg sklepu, czując gdzieś w środku, że dzisiaj jest ten dzień, kiedy nie zasługuję na szczęście, ale na lepsze papierosy, lepszy dym, lepszą paczkę.

– Poproszę najdroższe papierosy – mówię.

– Nie ma – ekspedientka ze zrezygnowaną miną drapie się po nosie. – Skończyły się.

Myślę sobie, że tego to się nie spodziewałam. Mówią, że kraj biedny jak mysz kościelna, a drogich papierosów brak. Może to dlatego, że dawno nie byłam w kościele, a tam ponoć przy konfesjonale już od lat ministranci zostawiają trutkę.

Przede mną więc kolejny dzień z papierosami, których nie lubi nikt z moich znajomych, kompanami, w których nawet filtr przypomina kroplówkę, wysuszoną łodygę, a chorobotwórczy smak przywodzi na myśl przeterminowaną pastę do zębów, a ja żyję, żyję ze świadomością, że nie lubię nawet przyjaciół, których kupuję.

Kiedy wychodziłam, zaczepiła mnie wysoka blondynka o twarzy mętnej jak moje wspomnienie o niej, kiedy to piszę. Niewyraźnych ludzi trudniej narysować, pamiętam jednak, że uśmiechała się bardzo szeroko i miała długie paznokcie. Uderzała nimi nerwowo o ekspres z kawą. Nim zdążyłam zgrabnie ją wyminąć, co w moim przypadku oznacza najczęściej szturchnięcie w ramię mimochodem, zaproponowała mi skosztowanie podgrzewanego tytoniu.

Widziałam już wcześniej te nowoczesne papierosy o zapachu palonej gumy, przypominające pilnik do paznokci w pokrowcu. Popatrzyłam nie przychylniej niż zamierzałam, mruknęłam coś, że słyszałam już o tym, na co odparła, zatrzymując mnie w drzwiach, że na pewno będę zadowolona.

– Nie wiesz, co mówisz. – pomyślałam i uciekłam, krzycząc tylko za sobą, że naprawdę nie przeszkadza mi płaszcz przesiąknięty nikotyną i że przynajmniej w sprawie trucia się nie chce się w życiu oszukiwać.

Dochodzi dwudziesta. Wybiegam i wpadam prosto na płaczącą dziewczynę. Z deszczu na deszcz. Ignoruje mnie i rusza żwawo przed siebie. Nie wiem dlaczego, ale ruszam w jej kierunku. Przy pasażu Niepolda zaczepia ją triada pijanych dziewczyn, jedna z nich trzyma w zadbanej dłoni czerwonego tulipana. Nie tylko one, ale i kwiatek stracił głowę, gubiąc po drodze swoje płatki.

– Wszystkieo najlepszeho z ohazji kobieeeeeet! – wrzeszczy i podaje zapłakanej dziewczynie pozostałości tulipana. Odchodzą, a ona stoi nieruchomo, trzymając w dłoni łodygę.

Odpalam papierosa. Dziewczyna przestaje płakać.

 

 Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

 

Alicja Regiewicz (ur.1997) – studiuje Dziennikarstwo i komunikację społeczną we Wrocławiu. Współpracuje z agencją reklamową Frame Media. Redaktor naczelna magazynu internetowego Pismo Prywatne. Felietonistka. W wolnym czasie pisze prozę i piosenki.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PODZIEL SIĘ