Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Alicja Regiewicz
Święty spokój

 

Przejeżdżam obok skrzyżowania i knajpy Kłos, miejsca dobrobytu, gdzie wódkę z kłosem się polewa, na rogu cyganka sprzedaje znicze i wkłady opatulona chustą i ze skręcanym papierosem w dłoni. Policjant na rogu skanuje ją wzrokiem, pustym, wypranym, szuka ofiar pod postacią przechodniów, co przechodzić chcą z siatkami sztucznych kwiatów w miejscach niedozwolonych.

            Samochód parkuję przy wejściu na cmentarz, trzaskam drzwiami. Wychodzę, wita mnie nieprzychylne spojrzenie sprzedawcy cukrowych pałek w kolorach tęczy, dzieci biegają beztrosko, unosząc się jak duchy nad powierzchnią ziemi.

-Michał, uważaj, bo tu błoto, a ty masz buty świeżo umyte – mówi to z bieliźnianym różem na ustach i śnieżnobiałym uśmiechem. Ma coś między zębami, a pierwszą myślą, która przychodzi mi do głowy, jest wyobrażenie, że szorowała mu te buty zębami i błoto między górnymi jedynkami zostało.
– Dobrze – krzyczy z daleka chłopiec i zatyka usta cukrową pałką, jak gdyby powstrzymywał się przed tym, żeby coś powiedzieć.

Ruszam główną ścieżką, w powietrzu pachnie iglicą, starszy pan przede mną niesie wieniec, a w kąciku ust trzyma papierosa.

– Mówiłam ci, żebyś tyle nie palił.
– Daj spokój, Halina – nie wiadomo w sumie kto odpowiada, ów pan czy wieniec, bo sztuczne kwiaty zasłaniają mu całą twarz.
– Chociaż na cmentarzu mógłbyś sobie darować – mówi Halina, poprawiając futro. – Mamusia nie lubiła papierosów.
– Nie żyje już, więc i tak jej wszystko jedno – na ustach rodzi się szelmowski uśmieszek.

Obok głównego wejścia zauważam znajomą. Odwracam głowę, by uniknąć konfrontacji, ale dostrzega mnie w ostatniej chwili.

– No dzień dobry, wieki cię nie widziałam – zagaduje blondynka (której imienia nie pamiętam, ale znamy się z liceum), nie odrywając się od czynności, która przypomina rozbrajanie bomby na grobowcu, co przecież w świecie nauki mogłoby odbić się sporym echem.
– Co ty robisz? – podchodzę i przyglądam się temu zjawisku z niedowierzaniem.
– Matkę Boską naprawiam – odpowiada z powagą. – Kupiłam za dyszkę, kolorki mają się zmieniać, ale coś się zjebało.
– Najgorzej – odparłam, starając się przy tym wyglądać na strapioną, co nie było trudne, bo Matki Boskie – zwłaszcza te z plastiku – zawsze budziły mój niepokój.

Przekłada te kabelki i jak prawdziwy człowiek nauki – ignoruje moje towarzystwo, dioda miga, Matka Boska Plastikowa leży bezwładnie koło wieńca i pustych wkładów. Odchodzę bez słowa, czego nie zauważa, za co jestem jej wdzięczna.

Skręcam w alejkę, gdzie znajduje się rodzinny grobowiec, strzepuję z ławki liście i siadam. Rąk nie składam do modlitwy, co dostrzega pani w długim, czerwonym płaszczu, stoi przy nagrobku obok i piwnymi oczami mierzy mnie jak sokół. Odpowiadam jej spojrzeniem zdziwionym i zabieram się za podpalanie zniczy, ona jakby mnie naśladując, zaczyna robić to samo, z reklamówki wyciąga zapalniczkę i woskowy wkład. Kuca przy pomniku, słyszę, jak strzelają jej kości, przy każdym ruchu. Znicz kładzie koło siebie i zabiera się za kolejne.

– Ojcze nasz, któryś jest w niebie – szepcze na tyle głośno, by ludzie pomyśleli to, co sobie mają pomyśleć.

Patrzę na przekrzywiony krzyż koło grobu ciotki, do wazonu wkładam żywe chryzantemy.
– Szybko pani zwiędną – odzywa się sokolica z groźną grzywką. – Kupi pani sztuczne, to dłużej postoją.

            Nie odpowiadam, ona również nic więcej nie mówi, kuca i odpala kolejny znicz, tworząc z nich zgrabny rząd światła.
– Jak ty urosłaś – całus w czółko atakuje mnie z prawej strony. – Lata cię nie widzieliśmy.

            Wujek z ciotką i dziećmi otaczają mnie jak zawodowi żołnierze podczas oblężenia. Na grób babci Grażka rzuca wielki bukiet sztucznych kwiatów, kątem oka przyglądając się wieńcom sąsiadów. Następuje prężenie bukietów.
– Krzysiek, nie tak – wujek wyrywa mu znicz z rąk. – Bardziej z prawej strony.
– Dziubku, mówiłam ci milion razy, że do mamy dajemy znicz z sentencją – z torby wyciąga pozłacany znicz z papieskim cytatem o tym, że ludzie szybko odchodzą, wyryty na szklanej powierzchni pokrytej złotym brokatem.
– Krzysiek, mówiłem bardziej z prawej strony.
– Co oni narobili! – krzyczy Grażka – Widzisz Stefan?
– Co ty wygadujesz, Grażka – odpowiada, zbierając z grobu kilka liści klonu.

            Ciotka podchodzi bliżej do nagrobka, a jej oczy powiększają się.
– To jest nie do pomyślenia – dzieciaki rzucają się liśćmi za nagrobkiem, a ja siedzę nadal na ławce. – Napis tymi brzydkimi kwiatami zasłonili, nawet nie widać jej imienia.
– Nie sądzę, żeby to było aż tak istotne – odzywam się po raz pierwszy i ostatni.
– Nieistotne? – Obraca się w moją stronę i otwiera szeroko usta – Mamy nie ma – krzyczy już prawie, wyrzucając kwiaty nachodzące na napis. – Zabrali jej tożsamość – łza zaczyna kręcić się w jej oku, sztuczna rzęsa zaczyna się odklejać.
– Dawno już jej nie ma kochanie – mówi Stefan i obrywa za to w ramię wysuszoną chryzantemą.
– Mogą być Państwo odrobinę ciszej? – Wtrąca się pani z nagrobka obok, dalej układając rząd światła, żeby widać było ten marmur aż z kosmosu. – Trochę szacunku dla zmarłych.
– Trochę szacunku dla żywych! – krzyczy Grażka i siada koło mnie zrezygnowana. Wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy, pod oczami rodzą się wory.
– Przestań tak się smucić – narastającą ciszę przerywa Stefan. – Wyglądasz jak Mariolka spod czwórki, wiecznie chodzi struta.
– Ona nie ma życia – ożywia się Grażyna.
– Nie ma życia? – oburza się Stefan. – Ma łazienkę, spanie, ma wszystko.
– Jarek w piecu nie pali i ma zimno w chałupie – patrzy na zabrudzone czubki swoich lakierków. – Jak się Jarek wyprowadzi, to będzie miała święty spokój i jej wszystko przejdzie.
– Zdrowaś Mario łaskiś pełna – patetyczny ton nadal dochodzi z prawej strony.
– Wiesz Stefan – naciąga na głowę wełniany beret i przygląda się skaczącym między nagrobkami dzieciom. – Jak tak sobie o nich myślę i porównuję ich dzieci z naszymi, to nie ma co narzekać.
– Święć się imię twoje.
– Antyrodzinny ten jej syn. Antypatyczny i niesympatyczny.
– Przyjdź królestwo twoje.
– A ten jej mąż Jarek nie lepszy, jak wyszedł z więzienia, to całkiem mu odwaliło.
– Bądź wola twoja.
– Jaki człowiek wyjdzie normalny z więzienia, jak tam dokuczają i gwałcą.
– Jako w niebie tak i na ziemi.
– W piwnicy ciemnej akwarium z rybkami sobie zrobił na cztery metry. Normalne to?
– Chleba naszego powszedniego.
– Dalej ma te rybki?

            Dziewczynka rzuca w chłopca pokrywką od znicza i trafia prosto w oko, atmosferę przeszywa wrzask.

– Dzieci, spokój – Grażka zrywa się jak oparzona – Stefan musimy iść dalej, jeszcze pięć grobów przed nami.

Do foliowych reklamówek pakują wkłady, sztuczne kwiaty i ozdobne znicze. Stefan chwyta je wszystkie na jednym zamachem, a to słowo przypomina mi na chwilę o diodowej Matce Boskiej dziewczyny z liceum.
– Miło było Cię zobaczyć. – rzuca na pożegnanie Grażyna, po chwili cała rodzinka znika.

            Na cmentarzu jest cicho, oddycham z ulgą, zamykam oczy. Po chwili zadumy wstaję, bo robi się zimno, zabieram szmacianą torbę pełną rozsypanych zapałek i zniczy. Z pakowania wyrywa mnie krzyk.

            Odwracam wzrok w prawą stronę. Fanka sztucznych kwiatów, a właściwie jej płaszcz stanął w płomieniach. Wskoczyła na nagrobek, zrzucając przy okazji kilka zniczy, cały rząd światła poszedł w niepamięć.
– Teraz to już na pewno ją z kosmosu zobaczą – pomyślałam.

Z torebki wyciągnęłam butelkę wody mineralnej i chlusnęłam wąskim strumieniem w stronę jej czerwonego płaszcza. Czas na chwilę się zatrzymał, kobieta spojrzała na dziurę w płaszczu, odzyskując świadomość, zeszła z nagrobka i powiedziała, obdarzając mnie szerokim uśmiechem:
– Dziękuję – uśmiechała się coraz szerzej. – Pani jest moją wybawicielką. – chwyciła mnie za dłoń, a ja próbowałam się wyrwać z tego uścisku demona. Po chwili jej entuzjazm zgasł jak knot w rozbitym zniczu, usiadła na ławce i westchnęła.
– Muszę się pani do czegoś przyznać.
– Tak?
– Chciałam wyrzucić te pani żywe kwiaty, jak tylko pani zniknie.
– Słucham?
– To denerwuje zmarłych – popatrzyła na mnie pełna przejęcia. – Kwiaty żywe, a oni martwi. – Ale teraz już mnie nic nie denerwuje, wybawicielko moja, zbaw nas ode złego.

 

 

 

 

Alicja Regiewicz (ur.1997) – studiuje Dziennikarstwo i komunikację społeczną we Wrocławiu. Współpracuje z agencją reklamową Frame Media. Redaktor naczelna magazynu internetowego Pismo Prywatne. Felietonistka. W wolnym czasie pisze prozę i piosenki.

PODZIEL SIĘ

 

PODZIEL SIĘ

Do góry