Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Jadwiga Graboś
Droga

Babka krząta się po izbie, przewracając fajerki w rozżarzonej do czerwoności kuchni węglowej. Mimo sędziwego wieku jej ruchy są sprawne i szybkie. Chce zagotować kozie mleko dla wnuka.

– Maciuś, a wstań już. Wolisz lane kluseczki, czy bułkę z miodem do mleka?

– Kluski – odkrzykuje  chłopak.

       Maciek czuje ciepło idące od pieca i zapach spalanych gałęzi świerku. Obudził go indor gulgoczący na podwórku i kogut, który piał skoro świt. A potem jeszcze ten zegar. Drewniany, pachnie oliwą, jakiej babcia używa do smarowania maszyny do szycia. Co pół godziny rozlega się szelest otwieranych drzwiczek, zgrzyt sprężyny i  głośne „ku ku”. Początkowo wzdrygał się na każdy  dźwięk, potem jednak odkrył, że to pomaga mu orientować się w porach dnia i nocy. Lubi tu przyjeżdżać.  Mama zapowiedziała, że tym razem jego pobyt u babci potrwa dłużej. Tak naprawdę  nie wiadomo, jak długo. Maciek uwielbia babcię, dlatego nie dopytuje. Widocznie tak musi być. Zgodził się nawet na przeniesienie do wiejskiej szkoły na ten czas. Dziś idą tam pierwszy raz. Maciek czuje radość pomieszaną z obawą. Każde nowe miejsce wzbudza w nim strach, ale ufa mamie.

– Może pocukrzysz, Maciuś? No masz. Taka chudzina ty jesteś. Muszę się za ciebie zabrać, abyś  miał siłę do nauki. Już ci lampkę sprawiłam i biurko osobne. Damy radę, Maciuś. Damy radę we dwoje.

         Maciek lubi spokojny, ciepły głos babci. Lubi owcze swetry, w których chodzi po domu i miękkie, bawełniane chusteczki, którymi nakrywa głowę. Najbardziej jednak lubi jej puchaty kożuszek i to zapewnienie, że dadzą radę.

        Przed domem babcia wyjmuje pęk kluczy, szczęka nimi głośno szukając tego odpowiedniego i ze zgrzytem zamyka drzwi. Potem daje Maćkowi dwa z nich.

– Maciuś, twój dziadek nieboszczyk je zrobił. Drzwi i zamki też. Nikt tak dobrze nie znał się na wszystkim,  jak on.  Taki z niego majster był! Aby choć nie zgub Maciuś, bo problem będzie gotowy.

        Maciek przesuwa dłonie po metalowych kluczach. Wydają mu się osobliwie długie, ciężkie, łączone grubszym spoiwem nieopodal okrągłych główek. Posłusznie chowa je do najgłębszej kieszeni i zamyka na suwak.

– Nie martw się babciu, na pewno nie zgubię.

     Chłopak ujmuje drewnianą laskę, a babciny kożuszek ugina się lekko pod uściskiem jego drugiej ręki. Idą.

          Jest wczesna wiosna. Ziemia lekko zmarznięta. Słychać ptaki z pobliskiego lasu. Maciek czuje powiew wiatru na policzkach i widzi plamy białego śniegu pod butami. Czasem błyśnie słońce. Na skraju pagórka droga skręca w wąwóz. Kto tu wejdzie odnosi wrażenie, że otulają go dwa zielone skrzydła.  Maciek zbliża się do jednej z porośniętych ścian i zatapia dłonie w gęsty mech. Po palcach zaczynają mu wędrować wypłoszone mrówki. Przyjemnie łaskoczą skórę. Uśmiecha się i odwraca do babci. Nagle rozlega się dzwon, a zaraz potem gwizd lokomotywy.  Ciało chłopaka przeszywa skurcz.

– Nie bój, Maciuś. To dzwon kościelny. Zrobili takie automatyczne i teraz nam tłuką o stałych godzinach. A pociąg jeździ tylko raz na dzień,  po siódmej. Przyzwyczaisz się, synuś.

– Przestraszyłem się, bo tak nagle gwizdnęło.

– Przywykniesz. Wiem, że to tak trudno od razu, ale nie ma dzielniejszego chłopaka niż ty. Podoba ci się ten mech, co? – dopytuje kobieta, lecz nie czekając na odpowiedź, mówi dalej  – On tu jest od zawsze. Płoży się całymi pierzynami. Drogę trzeba było wyżłobić przez leśny pagór. Inaczej wieś byłaby odcięta od świata. No to wydrążyli i zrobili takie umocnienia z betonu, a mech to pozarastał i tak tu teraz ładnie. Skoro wiosny już się zieleni. A uważaj Maciuś na te zwisające gałęzie. Widzisz, drzewa nie dają za wygraną; chętnie by zasiedliły, co im zabrano.

          Teraz to ona ujmuje chłopca mocniej za rękę, bo właśnie zbliżają się do strumienia. Maciek co pewien czas potyka się o wystające głazy i korzenie drzew,  coraz wyraźniej czuje przyjemny chłód lasu i słyszy szum wody. Powietrze zdaje się być wilgotne od opadających mgieł. Droga wiedzie pomiędzy okazałymi brzozami. Chłopak dostrzega ich pomarszczone, biało-czarne pnie.

– Musisz uważać, bo tu po polach sarny latają. Czasem taka wyskoczy z lasu wprost przed człowieka. A i pamiętaj, że one stadami biegają. Ach, uważaj Maciuś – wzdycha kobieta z wielką troską –  Jednego cię mam. Łatwo mi mówić, no tak, ale musisz być ostrożny. Innej zwierzyny tu nie ma. Nawet lisy się gdzieś wyniosły. Zając ani ptak krzywdy ci nie zrobi. Owce stadami wypasają, ale nad nimi zawsze ktoś czuwa.  Złych ludzi też tu nie ma. No chyba, że Stasiukowa zza torów. Ale już ja jej nagadam, aby się ciebie nie czepiała. Ciągle tylko łazi i durmani ludzi gusłami.

       Babka gryzie się w język. Nie chce wnuka straszyć, ale o tej Stasiukowej to zwyczajnie zapomniała.

– Tak, muszę do niej pójść  – mruczy pod nosem.

         W dolinie, do której zmierzają, czerwienią się dachówki domów. Szkoła mieści się w jednym ze skrzydeł starych zabudowań klasztornych. Przed żelazną bramą stoi wielki krzyż, a na dwóch cokołach widać postaci świętych. Wreszcie są na miejscu. Wybrukowany chodnik wiedzie wprost do  pomieszczeń, w których odbywają się lekcje. Żadnych niebezpieczeństw.

      Maciek szybko znajduje nowych przyjaciół i poznaje swoją pierwszą dziewczynę Kaśkę. Umawiają się, że będą ze sobą chodzić. Na początek chodzą do pobliskiego parku, pod resztki ruin jakiejś budowli. W czerwonej cegle Maciek żłobi gwoździem ich imiona. Tam uczy ją Braille’a, a ona jego całować.

          Po kilku miesiącach chłopak dobrze zna klasztorny teren. Każdego ranka zostawia białą laskę przy krzyżu. Dotyka drewna, prosząc w myślach o zdrowie, bo któregoś dnia matka wreszcie mu mówi,  że jest poważnie chora, po operacji, cały czas w szpitalu. Czeka. Tak naprawdę to nie wie, na co. Może na nowy lek, który byłby skuteczniejszy niż ten stary. Mówi, że bardzo tęskni, że go kocha, że jest z niego dumna.

        Maciek wszystko to ciągle trzyma w pamięci. Matczyne zdania, na których buduje każdy swój dzień od nowa, widząc świat od urodzenia tylko przez jeden okrągły otwór jak przez maleńką lunetę. Poza tym otacza go ciemność. Wszędzie, poza sercem.

      Serce mu mówi, że nawet Stasiukowa nie jest zła. Zrobiła dla jego matki napar z młodych ziół. Podobno pomaga.

 Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.
fot. Sebastian Graboś

Jadwiga Graboś – ur. 1972 w Lublinie. Ukończyła III LO im. Unii Lubelskiej w Lublinie. Absolwentka filologii germańskiej oraz prawa (UMCS w Lublinie). Nauczycielka języka niemieckiego w jednej z lubelskich szkół, obecnie słuchaczka podyplomowych Studiów Literacko-Artystycznych (UJ w Krakowie). Pisze wiersze, teksty piosenek i prozę, jest przed debiutem książkowym. Dotychczasowe publikacje: Almanach Wierszy Krakowskich i Babiniec Literacki. Zainteresowania: literatura, przyroda, muzyka, poezja śpiewana, fotografia, psychologia.

 

PODZIEL SIĘ