poezja polska

Nie obnosić się z wierszem (Pierwsza rozmowa na cztery ręce)
Z Tomaszem Hrynaczem rozmawia Wojciech Koryciński

Po ponad 20 latach pracy twórczej czymś naturalnym staje się „puentowanie” dorobku poetyckiego. Na Twoim koncie jest dziewięć tomów poetyckich, nagrody, udział w wielu inicjatywach literackich, no i doświadczenia życiowe człowieka, który dobiega pięćdziesiątki. Gdybyś miał dokonać podsumowania, biorąc pod uwagę wyżej wymienione aspekty, to co byś uznał za swoje sukcesy, a co za porażki?

 

Muszę Cię zmartwić, i przeprosić, daleki jestem od podsumowań… Nie wynika to z mojej przekory czy niechęci, ale raczej z pewnej postawy osobowościowej, jakieś może nawet „skazy” charakterologicznej. Niestety, nie mam nigdy pewności, czy to jest właśnie „ten moment”, aby  „to coś” rozliczać, ustalać, hierarchizować. Nie mam również  w zwyczaju zamykać każdego kolejnego roku, nie robię rachunku sumienia w dzień urodzin, którego, zresztą, świadomie nie obchodzę…Nie mam też ciśnienia, jakiegoś parcia na takie podsumowania. Od kilku lat stoję obok, patrzę, rozglądam się… Czasami to, co widzę, mnie zadziwia, kiedy indziej szokuje, boli, zniechęca. Przestałem się też publicznie udzielać, dążyć do tego, by być dostrzeganym, opisywanym, klasyfikowanym. Robię po prostu swoje… powoli, bez pośpiechu. Mam swój rytm, który wyznacza mi tempo pracy, wyznacza chwilę, aby spotkać się z wierszem. Napisałem kilka książek, które są mi bliższe, do nich wracam pamięcią, inne są nieco dalej – i one, w sensie materialnym,  są swoistym podsumowaniem tego, co dotąd zrobiłem. Cieszę się jednak, że niczego nie muszę, że wypadnę z obiegu, zresztą od dawna w nim nie jestem. Mam ten komfort, że pisuję stosunkowo mało, więc z publikowaniem nie mam problemu. Mam stałe miejsca, gdzie można spotkać moje wiersze. I tyle.

 

Wszystko zaczęło się od wierszy narracyjnych, rozbudowanych, ciążących ku „nadmiarowi”, w których bohater-działacz jest zaangażowany w rzeczywistość (arkusze poetyckie), później w tomie „Zwrot o bliskość” (1997) nastąpił przełom w poetyce. Rozpoczęło się powolne wycofywanie bohatera na pozycje obserwatora, czemu towarzyszyło coraz bardziej, z tomu na tom, oszczędne użycie języka aż po formy eliptyczne, kalekie. Skąd takie „wyczerpanie” języka? Bohatera? Świata? I dokąd to w przyszłości doprowadzi – do zamilknięcia? Rozpłynięcia się w rzeczywistości?

 

Brzmi to bardzo górnolotnie, zejdźmy na ziemię. Moja krakowska książka wydana w  „Studium” nie była żadnym przełomem, choć to był szalony czas mówienia wierszem. Bardzo zachłanny czas! Pisało się wtedy dużo, niemal automatycznie. Z wiersza na wiersz. To również efekt wielu lektur, młodzieńczych fascynacji tym, co  w latach 90-tych na scenie literackiej się działo. Wydawało mi się wtedy, że zasypiam z wierszem i budzę się z kolejnym. To był dramat, bardzo wyczerpujący etap w życiu. Poetyckie przesycenie. Niemalże liryczne uzależnienie! Wróg poezji numer jeden! Na szczęście ten czas bezpowrotnie minął. Wracając do „Zwrotu o bliskość”, wiesz, tam splatają się kontrastujące ze sobą wątki, współbrzmią różne języki, obcują osobne poetyki.  Słychać głosy różnych poetów, zwłaszcza anglojęzycznych. To nie jest doskonała książka, by nie powiedzieć, „nie do końca moja”, ale dla mnie istotna, bo pokazała mi, w którą stronę powinno pójść moje postrzeganie poezji. Uzmysłowiła mi, kim nie chciałbym być dla wiersza.

 

Czyli…

 

Czyli na pewno nie intruzem, który narzuca się z zewnątrz poezji. I tym, kto zakłóca jej dziewiczy nurt swoją małoistotną prawdą, pojedynczym życiem, jakimś banałem lub kłamstwem. Takie zachowanie byłoby nieuczciwe i nieprawdziwe względem poezji, dla której mam wiele szacunku. To dla mnie ważna kwestia, którą zrozumiałem po latach. Nie obnosić się z wierszem, tylko go stopniowo odkrywać. To pokazała mi książka „Partycje oraz 20 innych wierszy miłosnych”. Dla niej mam wiele powagi, lubię wracać do niej. Tam zrodziła się forma, której jestem wierny do dziś.  Podobnie, jak stwierdzeniu, że poezja musi być znakiem protestu i sprzeciwu.

 

A kim chciałbyś być zatem dziś dla poezji!?

 

Może zabrzmi to pokrętnie, ale milczeniem, które współgra z rytmem poezji. Kiedyś powiedziałem, zresztą nic odkrywczego, że to język determinuje nasze poznanie i sprawia, że wszelkie próby zrozumienia świata są zawsze interpretacją w języku. Tego się trzymam jak zbawienia. Obcowanie ze światem jest obcowaniem z językiem. Niestety, często jest to fałszywa relacja, zbliżenie, które nas nie zadawala. I tego od wielu lat się trzymam. Dlatego w patrzeniu, słuchaniu, w konsekwencji i w pisaniu, należy być uważnym i pokornym. Bo łatwo zbłądzić! Słowa potrafią oczarować, ale są na tyle zachłanne, że potrafią też skrzywdzić. Lubię tę wycofaną postawę. Tak jest, a przynajmniej wydaje mi się, z moim pisaniem… bo ja wciąż piszę jeden i ten sam wiersz… Mam świadomość, że wciąż jest on niedoskonały. Taki ze mnie nieudolny poeta, który wciąż po sobie coś poprawia. Wierzę jednak, że kiedyś napiszę ten ostatni, najważniejszy, i ze spokojem stwierdzę, że więcej już nie muszę nic pisać.

 

Dostrzegam w Twojej poezji pewne prawo. Nie wiem, czy intuicja mnie w tym przypadku nie myli. Otóż im bardziej opisywany przez Ciebie świat i egzystencja bohatera, język i sposób myślenia o rzeczywistości ulega „erozji”, tym bardziej przemyślane i wyrafinowane stają się kompozycje poszczególnych tomików – mamy tu do czynienia z dyskursem poprzez formę. Czy takie odczytanie jest zgodne z intencją twórczą autora?

 

Forma wiersza, forma książki – to, upraszczając cały mechanizm, forma przekazu. To droga do czytelnika, ale zarazem szlak, którym ma kroczyć, dojść do celu, czyli, nazwijmy to ogólnie, osobistego odczytania. Ważne jest, aby to tom poetycki nie był tylko zbiorem przypadkowym, napisanych wierszy, ale opowiadał pewną historię bohatera, jego relacje z innymi lub z samym sobą, itd. Bohater, jego ego zmienia się, starzeje, ma nowe potrzeby, zmienia się jego punkt widzenia, zmienia się też i język, którym w danej chwili się posługuje. Dlatego, co dla mnie istotne, wiersz jest formą najbardziej skondensowaną, a zarazem „nie ostateczną”, ja to nazywam „bezgraniczną”, bez początku i końca, bo przecież zakończenie wersu nie jest punktem ostatecznym, przecież zanim… jest ten nurt ciszy, który czasami jest istotniejszy niż to, co jest przed nim. I jest ta melodia słów, wyzwolona od trwałego rytmu, który na przykład jest stały w epice. W prozie mimo dialogów, opisów, akapitów to jednak wciąż ta sama melodia. Mnie zdecydowanie bardziej interesuje język, on jest wyznacznikiem pisma, nie temat. Nie interesuje mnie tzw. „wyrażanie siebie”, ale stawanie się języka, jego detale, smaki, pulsujące tony.

 

U Ciebie często sprzeczne, chropowate…

 

Ale zawsze pełne tajemnicy, nieoczywistości. Pamiętasz, kiedyś powiedziałem Ci, że bogactwo możliwych zdarzeń oraz świadomość przemijania prowadzą do „zanurzenia się” w życiu. I podobnie jest z dyskursem poprzez formę. Nie ma początku, końca, jest „półmetek” mówienia, stąd może i ta erozja języka, o której wspominasz, pojedyncze wrażenia, ich rejestrowanie jak gdyby niezależnie, przez osobne zmysły, ale nie chcące się samorzutnie składać w jednolitą, komunikatywną całość. Wiesz, mnie bardzo pociąga niespójność, pewna antylogiczność. Wędrowanie po różnych przestrzeniach języka. Nakładanie się na siebie rzeczywistości, jej iluzoryczność, pozorność. Łączenie tego co na zewnątrz z tym, co wewnątrz. Szukanie pewnej kompatybilności, z jednej strony – znaczenie, z drugiej- brzmienie, na przykład albo ekspresja, która przechodzi w zamilknięcie. Pamiętaj: „Wszystko jest na chwilę / wszystko jest być może”. Według mnie poezja powinna stawiać czytelnikowi opór, w tym kryje się jej przewrotność, siła i magia zarazem.

 

Krytyka literacka zaliczyła Twoją twórczość do poezji metafizycznej. Bardzo ważnymi aspektami związanymi z takim przyporządkowaniem są czas i przestrzeń. W konstrukcji tomów dostrzeżemy nie tylko odniesienia wprost poprzez użycie konkretnych motywów do problemu przemijania, istnienia w czasie, ale przede wszystkim stosowanie pewnych kategorii porządkujących świat: pory dnia, dni tygodnia, miesiące, pory roku (jednym słowem: są to elementy składające się na czas mityczny, powtarzalny, rytualny). Ale co do przestrzeni sprawa się komplikuje. Czy mamy do czynienia z przestrzenią bliżej nieokreśloną? Czy może konkretną – Dolny Śląsk? Świdnica? A może metaforyczną – kobieta? (w jednym z wywiadów powiedziałeś, że „wydaje mi się, że mój bohater przegląda się w kobiecie, pragnąc zobaczyć pogłębiony obraz siebie, niedostępny autorefleksji. (…) Kobieta otwiera i zamyka świat, dla bohatera jest początkiem i kresem”?

 

Sam nie wiem, skąd to określenie wzięło się przy moim nazwisku. Ktoś kiedyś coś napisał o metafizyce w moich wierszach i tak zostało. Nawet nie pamiętam, kto takie odczytanie zaproponował. Może wynika to z faktu, że często „wkradają się” do moich wierszy motywy miłości, która splata się bezpośrednio ze śmiercią, może decyduje o tym zacieranie się granicy między jawą i snem… Trudno jest mi odpowiedzieć, czy to już jest widzenie świata właśnie „metafizyczne”…

 

A może fakt, iż niektóre wiersze można odczytywać jako modlitwy, lamenty?

 

Jeśli do głosu dochodzi religia lub filozofia, apokaliptyczna wizja rzeczywistości, jeśli stawiam pytania o przemijanie, o ludzkie powołanie, próbuję zgłębić tajemnicę Boga, czy to jest metafizyka?  Granica jest niejasna, słabo dostrzegalna, o „metafizyczności” decyduje często stosunek podmiotu do tematu, nastroju utworu, a zatem elementy niezwykle subiektywne… Podobnie jest z przestrzenią. Zawsze jest ta najbliższa: czasem rzeka, ulica, dom, podróż. Ma ona znamiona „ponadprzestrzeni”, bo jeśli nawet podaję nazwę, to jest to tylko „nazwa”, ale jej moc sprawcza ma znamiona uniwersalne. Podobnie jest z kobietą… Jej zapach, zmysłowość, sposób patrzenia jest możliwością dookreślenia siebie, nadpisania wiedzy o stanie własnej świadomości. Jeśli czegoś nie wiesz o sobie, spójrz w oczy swojej kobiety. Tam zobaczysz to, co jest prawdziwe. Ujrzysz prawdę o sobie samym! Transcendencja! Zresztą, wracając do nazywania moich wierszy, to nie tylko metafizyczność, pamiętam określenia: „czuły barbarzyńca”, „oharysta oświecony”, „ponowoczesna wersja Lieberta” czy „umiarkowany elegista”, cokolwiek  to miałoby znaczyć.

 

I co dalej? Jakie masz plany twórcze?     

           

Dalej, tu już jesień, Drogi Panie, czas pożegnania, jak mówi mój znajomy. Chociaż jesień to my już mamy teraz, latem… Powiedziałbyś… No właśnie, nie wiem, co dalej. Mam nadzieję, że będziemy żyć w zdrowiu i szczęściu! A plany twórcze!?  Pisze się książka, ba, układa się w pewną całość. Rzecz nazywać się będzie „Dobór dóbr” (znów coś brzmi metafizycznie, czy mi się zdaje…). I jak mawiał bohater „Siekierezady”: „Będzie potęga”! Może w przyszłym roku, jak dobry Bóg da! Ale póki co dryfujemy w stronę ujścia, w nieznane, Panie Wojtku. I to jest piękne…

 

PODZIEL SIĘ

Do góry