Kamila Paradowska: Zacznijmy od seksu. Zgadzasz się?
Barbara Elmanowska: (śmiech) Miło, że pytasz. Zgoda!
K.P.: Pozwalam sobie o to pytać, bo pierwsze zdanie Twojej książki pyta o seks. Taka jest cała książka: tam, gdzie inni gaszą światło, Ty je zapalasz. Pokazujesz z bliska kobiece pożądanie, które tak rzadko opisywane jest przez same kobiety. Wiedziałaś od początku, że pozwolisz nam przeżyć ze swoją bohaterką tak wiele? Że będzie to książka tak bardzo wnikająca w kobiecą intymność?
B.E.: Ładnie o tym mówisz, podoba mi się to zapalone światło, widoczność aktu i brak wstydu. Od początku wiedziałam, że seks będzie obecny w mojej powieści, choć – przyznaję – zaskoczyły mnie pierwsze recenzje, że jest go tak dużo (śmiech). Woliera jest w pewnym stopniu powieścią inicjacyjną. Myślę, że odkrywanie pożądania i seksu łączy się zawsze z dużą intensywnością cielesną i emocjonalną. Chciałam też nie tyle opisać kobiece pożądanie, co pożądanie kobiety do innych kobiet, bo to ono odkrywa głębię i złożoność kobiecej seksualności i kobiety w ogóle.
K.P.: Co ciekawe, cała zmysłowość, która jest w tej prozie, dotyczy nie tylko sfery seksualnej. Jest coś uwodzącego w narracji: można się w niej nieśpiesznie wymościć i zacząć wraz z Twoją bohaterką smakować, wąchać, czuć krople na skórze. W jaki stan musiałaś wprowadzić się przy pisaniu, żeby tak głęboko oddać wrażenia zmysłowe?
B.E.: Eros języka, no tak, to coś, czego zawsze szukałam w literaturze i tak też chciałam pisać. Lubię powolne narracje, które są jak zapatrzenie w krajobraz, zatrzymują czas, oddalają utratę. Anka, moja bohaterka, skupia te cechy, jest pożądliwa, ale to pożądanie rozciąga się na przyrodę, sztukę, na detal.
A z tym stanem podczas pisania… Co Ci powiem, czysty masochizm (śmiech). Żeby opisać stan emocjonalny bohaterki, przywoływałam różne wydarzenia z mojego życia, odmienne fabularnie, chodziło o przywołanie emocji. Zadawałam sobie pytania, co moja bohaterka mogła czuć i starałam się przeżyć to w wyobraźni. W ten sposób pogłębiałam psychologię i autentyczność moich postaci. Ale Ty pytasz bardziej o zmysłowość opisu, nie o stan emocjonalny bohaterki. W sumie w obu przypadkach pomagała mi muzyka. Pisałam w nocy, wtedy organizm jest bardziej wyczulony, brak bodźców sprzyja głębi, a muzyka uwrażliwia. Każdy utwór to inny ładunek, który przypomina ciału, jak to było czuć np. zapach lasu na skraju wydmy.
K.P.: Podrążę temat pisania, bo szalenie mnie fascynuje. Myślę, że możemy też zdradzić, że mogłam przyglądać się temu procesowi z bliska przez jakiś czas. Pamiętam, że trzy lata temu odwiedziłam Cię w Świdnicy, a Twoje mieszkanie przypominało obraz znany z filmów kryminalnych. Na ścianach miałaś rozrysowane schematy mieszkań bohaterek, zdjęcia ich podobizn, fragmenty tekstów. Regularnie spotykałaś się też z grupą innych osób piszących. Jak pomogła Ci ta grupowa praca i wspólny namysł?
B.E.: Tak było. Gdy przyjechałaś, miałam chyba połowę powieści. Na szerokiej futrynie pomiędzy pokojami przymocowałam karton. Mój kuzyn zrobił mi taki na wymiar. Przypinałam tam wszystkie notatki. Najpierw tablica była podzielona na rozdziały, zawieszałam pomysły, wątki. To moja pierwsza powieść i dopiero się uczyłam, co sprzyja tej pracy. Szybko wyszło, że potrzebuję dużej ilości notatek. Notatki nadawały rytm, miałam porządek, wiedziałam, o czym pisać następnego dnia. W przedpokoju w drodze do kuchni miałam wielką korkową tablicę. Na niej z kolei zawieszone były zdjęcia bohaterek. To zabawne, bo gdy zaczęłam już pisać, Anka szybko stała się niezależna i zaczęła wyglądać inaczej, niż sobie założyłam. Zrozumiałam, że tak to już jest w prozie, że bohaterowie zaczynają mnie prowadzić, a świat powieściowy ma własną energię. Nadal go kreuję, ale w pewnych granicach, które on wyznacza. Jest to proces niezwykły. Trzeba mu zawierzyć.
Powieść pisałam w ramach warsztatów prowadzonych przez Jacka Bieruta. Spotykaliśmy się przez dwa lata co dwa tygodnie z przerwą wakacyjną. Kilka finalnych książek moich koleżanek i kolegi już się ukazało: Agnieszki Kłos, Marty Kucharskiej, Joanny Pawłusiów i Rafała Różewicza. Początkowo bałam się tych warsztatów. Bałam się, że ujawnianie treści i tak częste rozmowy o niej, a później czytanie fragmentów, na pewno zabije twórczą energię, że będę siadać do dalszej pracy z ciężarem opinii. Nic takiego się nie wydarzyło. Wręcz przeciwnie. Spotkania były bardzo inspirujące i nawet jeśli nie rozmawialiśmy akurat o mojej pracy i tak czerpałam energię z rozmów o pracy innych. Warsztaty się skończyły, a ja zostałam z połową tekstu (śmiech). Musiałam zdać się już tylko na siebie, co ostatecznie stało się źródłem pewności i zaufania do własnego warsztatu. Ty też mi bardzo pomogłaś, na wielu etapach pracy. Możesz mnie o to dopytać (śmiech).
K.P.: (Śmiech) No tak! Mam swoje małe zasługi… ale też trochę odciągałam Cię od pisania. Powiedzmy jednak o plusach mojej obecności (śmiech). Na przykład zawdzięczasz mi tytuł książki. Oczywiście, w żadnym stopniu nie przypisuję sobie autorstwa! To była moja podpowiedź, która okazała się dla Ciebie najlepsza. Co ciekawe, słowo to przyszło do nas w palmiarni, niedaleko Zamku Książ. Opowiesz, jak to było?
B.E.: (Śmiech) Wszystko to prawda. My w palmiarni, a tam lemury w wolierze (śmiech). Potem zaproponowałaś ten tytuł. W ogóle smakowało nam to słowo. Ty od razu powiedziałaś, że taki tytuł mogłaby mieć moja powieść. Szukałyśmy umocowania dla woliery, jej symboliki. Wieczorem tego dnia napisałam nową scenę. Okazało się, że „woliera” idealnie pasuje do założeń mojej powieści.
Innym razem podsunęłaś mi pomysł, żeby skasować tytuły rozdziałów. Najpierw się zbuntowałam, ale to była dobra sugestia. Spełniły swoje zadanie, były robocze, pomogły mi uporządkować wątki i nastrój w rozdziałach. Potem zaczęły ograniczać.
No i najważniejsze! Nauczyłaś mnie dialogów. Zawsze ich unikałam. Ale w ostatnim rozdziale chciałam, żeby bohaterki głównie mówiły. Przez lata pracowałaś z tekstami dramatycznymi w teatrze, gdzie byłaś kierowniczką literacką, nie mogłam lepiej trafić. Pamiętasz? Było tych nieudanych prób sporo, aż w końcu zaskoczyłam i dialogi powstały całkiem przyzwoite. To mnie też podbudowało i wprowadziłam dialog w innych miejscach, np. w pierwszym rozdziale, który pisałam jako ostatni.
K.P.: Podziwiam, jak umiesz poprawiać i szlifować własne teksty, jak pozwalasz sobie na nieudane wersje, żeby potem brzmiały świetnie. Oprócz nocnego pisania w domu, były też takie w dzień na kempingu, czytanie i korekty za parawanem na plaży. Miejsce, w którym pisałaś, zagościło też w Twojej powieści. Można powiedzieć, że centrum świata Twojej bohaterki jest na końcu świata. Mała osada nadmorska – Dąbkowice. „Przyjeżdża się tu, żeby zniknąć. Zaszyć się” – piszesz. Latem nagrywałaś stamtąd rolki i pokazywałaś, gdzie dokładnie ulokowałaś powieść. Dlaczego właśnie tam spotykamy dorosłą Ankę?
B.E.: Rzeczywiście. Tak to było, że od października do maja pisałam po nocach, ale mniej więcej połowa książki powstała w Dąbkowicach, czyli miejscu powieściowym. Tam dobrze mi się pisze, bo nie mam żadnych innych zajęć. Mogę pisać, do której chcę, to jest duża wolność. Ale są inne przeszkadzajki. Tam uprawiam windsurfing, więc gdy wieje, to nie ma pisania (śmiech). Tak się śmieję, ale tamtego lata, gdy kończyłam Wolierę siedziałam codziennie rano i pisałam. W lecie tylko rano mogę pisać, wieczorami padam ze zmęczenia słońcem, wiatrem, przetlenieniem. Za domkiem jest trochę miejsca i właz od szamba. Nieciekawe miejsce, a jednak to tam pisze mi się najlepiej (śmiech).
Dąbkowice to jest miejsce szczególne. Bardzo wąskie pasmo lądu pomiędzy morzem a jeziorem, dojazd z jednej strony, z drugiej pięć kilometrów dzikiej plaży. Ta sama społeczność co roku. Najbliższy sklep jest w Dąbkach, czyli sześć kilometrów dalej. Wybrałam to miejsce, bo jest hermetyczne, znakomicie odzwierciedla i podbija emocje Anki. Surowość natury, nieuregulowany teren, zachodnia część jeziora Bukowo to dzikie miejsce bez dostępu z lądu. To miejsce melancholii, ale i niezwykłej energii. Anka zaszywa się w Dąbkowicach, bo wraca do swojego prapoczątku. Poza tym wierzy w moc natury. Powrót do siebie możliwy jest tylko w bliskości ziemi i przyrody, dlatego śpi w namiocie. W ogóle to zabawne, bo w tym roku w Dąbkowicach myślałam: O, tu płynęła łódką Anka, a tu miała namiot. Anka żyje we mnie.
K.P.: Porozmawiajmy chwilę o Twojej bohaterce, bo to ona stoi w centrum Woliery. Prowadzi nas przez opowieść, jako narratorka, można by powiedzieć modną nomenklaturą – „czuła narratorka”, taka, przez którą buzują emocje. Razem z Anką wracamy do jej przeszłości, kiedy to przeżyła swoją pierwszą, wielką miłość, wracamy też do detali z jej przeżyć. Ale to nie jest tylko opowieść o miłości, ale także o dojrzewaniu w różnych momentach życia, o przemianie. Zdradź trochę, co możemy przeżyć wraz z Anką, do jakich światów i sytuacji nas zabierze?
B.E.: Zależało mi na psychologicznym zgłębieniu Anki, bo ona żyje głęboko wewnętrzne. Jest wrażliwa na świat, odczuwa mocno. W książce poznajemy kronikę doświadczeń kształtujących Ankę. Nie chcę zdradzać za dużo szczegółów, powiem ogólnie: relacje z rodzicami, zwłaszcza z ojcem, relacje z rówieśnikami, sztuka, w przypadku Anki – fotografia. Fotografia to sposób patrzenia na świat, odkrywanie detali, kształtowanie kadrów. Do tego wszystkiego moja bohaterka dojrzewa. I oczywiście przechodzi przemianę, ale to już zostawiam do odkrycia czytelniczkom i czytelnikom.
K.P.: Wraz z tą książką dojrzałaś też Ty – do roli pisarki. Masz za sobą tomiki wierszy, książki regionalne, pisane o rodzinnej Świdnicy, prace naukowe, doktorat. Sporo w temacie pracy literackiej, ale przecież na co dzień dzielisz ją z pracą w zawodzie medycznym – zajmujesz się masażem leczniczym. Jestem ciekawa, czy gdyby okazało się, że rynek literacki przyjmuje Cię z otwartymi ramionami, rzuciłabyś obecną pracę?
B.E.: (Śmiech) Nie uwierzysz, ale przedwczoraj rozmawiałam o tym z pacjentką, która właśnie kupiła Wolierę. Nie rzuciłabym masażu. Ja tę pracę po prostu bardzo lubię. Trafiłam do tego zawodu późno, ale on skupia w sobie wszystko, co mnie interesuje. Ciało to jest misterna maszyna, ma wciąż wiele tajemnic, jak chociażby pamięć doświadczeń. Mnie to fascynuje. I ponad wszystko chcę pomóc. Masaż to też sport, sport i humanistyka. Uważam, że mój pierwszy zawód literaturoznawczyni wpływa na przykład na moje podejście do pacjentów. Latami też uprawiałam sport, akrobatykę sportową, strzelectwo sportowe – to w klubach, a teraz amatorsko windsurfing. Gdy zaczęłam się uczyć masażu, szybko się okazało, że przychodzi mi to naturalnie, a dzięki sportom znałam już w dużej mierze anatomię.
A gdyby rynek literacki tak mnie przyjął (śmiech), z radością zostałabym pisarką, która masuje hobbystycznie.
K.P.: Mam nadzieję, że uda Ci się łączyć te dwa światy. Przed Tobą kilka spotkań autorskich, lista jest wciąż otwarta. Wiem też, że masz ofertę specjalną dla miejsc, do których na takie spotkania przyjedziesz z książką. Od lat prowadzisz warsztaty pisania w bibliotece w Świdnicy, masz też zajęcia na studiach pisarskich na Uniwersytecie Szczecińskim. Chcesz to doświadczenie przenieść na swoje podróże i spotkania z czytelnikami. Co dokładnie planujesz i z czego mogą skorzystać miejsca, które Cię zaproszą?
B.E.: To niesamowite, ale to już chyba około dwunastu lat, gdy prowadzę warsztaty w Świdnicy. Od kilku lat towarzyszy im wydanie antologii tekstów. Dodaję to, bo bardzo mnie cieszy ta cykliczność. No i właśnie, to się dobrze łączy, gdy autorka ma w jednym mieście warsztat pisarski i spotkanie autorskie. To moja propozycja dla ośrodków zainteresowanych rozmową o Wolierze. Przez te lata poprowadziłam warsztat już chyba dla każdej grupy wiekowej i na różnych stopniach zaawansowania. Przez poezję po prozę. To oferta dla osób piszących, które chcą pisać świadomiej, ale też dla tych, którzy nigdy nie pisali, a chcieliby poczuć energię tworzenia. Bo pisanie nie musi być od razu literaturą. Niektórzy chcą spisać wspomnienia, inni ozdobić tekstem album rodzinny, a jeszcze ktoś inny wydać tomik wierszy. Warsztat to też ćwiczenie poszczególnych elementów, jak na przykład zmysłowy opis, czy w ogóle adekwatność tego, co chcemy przekazać i formy, w jakiej jest to możliwe. Taki trening pisania można wykorzystać w wielu innych dziedzinach.
K.P.: Wiem, że Twoje warsztaty mają w Świdnicy wielu fanów! Życzę Ci zatem wielu takich owocnych spotkań też w innych miastach. Dziękuję za rozmowę i z przyjemnością będę śledzić dalsze losy Woliery. Mocno trzymam kciuki za Twój debiut!
B.E.: Dziękuję!
.
.
Woliera jest dostępna tu: https://allegro.pl/oferta/barbara-elmanowska-woliera-16969163308
.
.
.
.
Barbara Elmanowska, urodzona w1981 roku, poetka, doktora nauk humanistycznych, masażystka, windsurferka. Autorka tomików poetyckich: „Tę drogerię mam po drodze” i „Próby generalne”. W 2016 roku wydała książkę o artystach pochowanych na świdnickich nekropoliach „Czarny pegaz”, w 2019 zbiór reportaży „Świdnicki szlak kobiet”. Laureatka indywidualnej nagrody za osiągnięcia w dziedzinie twórczości artystycznej przyznawanej przez Prezydenta Miasta Świdnicy. Wykłada na studiach pisarskich i bałtyckich studiach kulturowych na Uniwersytecie Szczecińskim. „Woliera” jest jej powieściowym debiutem.