Krytyka literacka. Poezja, proza, literatura współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Powidoki epoki wieczności
Nikodem Szczygłowski

                            

 

           (Afterimages of the era of eternity * Amžinybės epochos povaizdžiai)

 

 

            „Jeśli istnieje wieczność i jeśli wieczność ma imię – to jest to imię Tity.”

                     (refren popularnej jugosłowiańskiej piosenki rockowej końca lat 70-ch)

 

 

Prolog

 

 

26 grudnia, na drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, 1952 roku, w Łodzi, w środkowej Polsce umiera Władysław Strzemiński, polski malarz-konstruktywista i teoretyk sztuki.  Artysta ten, zgodnie ze stworzoną przez siebie teorią tzw. unizmu, twierdził, że istotnym jest nie to, jak widzimy poszczególny obraz, lecz to, co pozostaje nam w pamięci wzrokowej chwilę po tym, kiedy zamkniemy oczy po jego obejrzeniu. Obrazy, które mamy pod powiekami są bardziej prawdziwe, gdyż oddają istotę naszej percepcji otoczenia.

W latach 1948-49 artysta stworzył cykl tzw. obrazów solarystycznych, do których użył techniki uchwycenia wspomnianych powidoków po spojrzeniu na słońce.

„Słońce narodów” – Józef Stalin – przyświecało wówczas ponurym blaskiem nie tylko w Polsce, stalinizm rzucił głęboki cień na wszystkie narody, zniewolone przez Związek Radziecki w Europie – na południe od Bałtyku i na wschód od Odry.

Strzemiński zmarł z głodu – znany i ceniony wcześniej jako malarz, który założył m.in. Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych oraz Muzeum Sztuki Współczesnej w Łodzi, inwalida i weteran Pierwszej Wojny światowej – nie mógł podjąć żadnej, nawet najprostszej pracy intelektualnej lub nawet fizycznej, gdyż reżim komunistyczny PRL skutecznie to uniemożliwiał twórcom, będącym w opozycji wobec oficjalnie obowiązującego kursu sztuki socrealizmu.

Socrealizm miał wskazywać nowy kierunek rozwoju ludzkości, również w sztuce, miał być wyrażeniem dążenia ku wieczności, rozumianej jako świetlana przyszłość ludzkości, którą, niewątpliwie, miał być komunizm.

Niespełna dwa miesiące po niezauważonej przez nikogo śmierci Strzemińskiego, 05 marca 1953 roku zmarł Stalin, którego opłakiwały miliony.

Dwa dni później, 07 marca jedno z największych polskich miast – przemysłowa stolica Śląska, Katowice – otrzymało nazwę Stalinogród.

Historię Strzemińskiego, opartą na jego tragicznej biografii, geniusza, zniszczonego przez stalinizm, panujący w Polsce na początku lat 50.ubiegłego stulecia, opowiedział Andrzej Wajda w swoim ostatnim filmie zatytułowanym „Powidoki”[1].

Żeby lepiej zrozumieć, czym była „epoka wieczności”, która nastąpiła na kontynencie europejskim od Bałtyku po Morze Czarne oraz od Karpat po Adriatyk tuż po zakończeniu Drugiej Wojny Światowej, zamknijmy na chwilę oczy, przypomnijmy sobie wszystkie fakty historyczne, które znamy na ten temat, wszystkie zasłyszane historie, zawarte w setkach książek i filmów, monografii, biografii, wspomnień, sztuk teatralnych i nawet komiksów.

To, co nam zostanie pod powiekami, będzie naszą osobistą koncepcją historii, która została już opisana dziesiątki razy na wiele różnych sposobów, pod tytułem „jak budowaliśmy mur” lub „jak przeżyliśmy komunizm i mimo to się śmialiśmy[2] – indywidualna dla każdego, niekoniecznie oparta na przekazach rodzinnych lub relacjach przyjaciół i bliskich, lecz mimo to własna.

Nasze osobiste powidoki, które nie pretendują na wszechstronne ogarnięcie tematu, tym niemniej ich układ, kombinacja tych obrazów, historii i historyjek jest właśnie tym nieuchwytnym czymś, co świadczy o naszym stosunku do nas samych, jako części tego, co się z nami wydarzyło. Pełnią funkcję istotną, będąc niewielkim, lecz jakże istotnym wynikiem historii, jej kontynuacji, skutkiem procesów, które wówczas zachodziły – nie tylko w realnym życiu, ale również przede wszystkim w świadomości ludzi.

Nas samych, naszych dziadków i rodziców, pokolenia, które powoli odchodzi, pozostawiając nam powidoki.

                                                             ***

Lipica, niewielka miejscowość tuż przy granicy słoweńsko-włoskiej, początek lata, leniwe popołudnie, rozłożyste lipy – drzewa, tak lubione przez Słoweńców, że stanowiące jeden z kanonów ich narodowej symboliki – rzucają długie cienie przy niskim drewnianym ogrodzeniu, przecinającym zielone rozległe łąki. Za ogrodzeniem – stadnina wyjątkowych koni czystej białej rasy[3], zwanych Lipizzanerami lub Lipicanami, niegdysiejszej chluby cesarskiego dworu Habsburgów w Wiedniu.

Historia tych koni sięgała końca XVI wieku, kiedy to stadnina została założona tu, na wzgórzach krasowych, nieopodal Triestu, leżącego w dole, nad zatoką. Była to zarazem historia monarchii naddunajskiej w pigułce, jej kwintesencją, pełną wzlotów i upadków, mistycznego symbolizmu i legend ludowych.

Prozaiczne zwierzę, które od zarania dziejów ludzkości towarzyszyło człowiekowi w jego codziennym trudzie, pracy na roli, podbojach, bitwach, przecieraniu szlaków handlowych – stanowiło symbol cywilizacji, zapewniało komunikację, rozwój handlu i rolnictwa. Opiewane niekiedy przez poetów i cenione za wierność i wytrwałość, umieszczane na sztandarach oraz herbach średniowiecznej Europy (czego najlepszym przykładem jest litewska Pogoń), konie aż po wiek XX stanowiły nieme, lecz nieodłączne świadectwo naszej historii.

Choć nie zawsze i nie do końca nieme.

Edvard Kocbek, znany słoweński poeta i eseista, urodzony w 1904 r., w okresie panowania Habsburgów, a zmarły w socjalistycznej Jugosławii, zaledwie rok po śmierci Tity – pisał m.in.

„[…] inni czcili święte krowy i smoki,

tysiącletnie żółwie i lwy skrzydlate,

jednorożce, dwugłowe orły i feniksy,

my zaś wybraliśmy najpiękniejsze zwierzę,

sprawdziło się na polach bitew i arenach cyrkowych,

nosiło królewny i złotą monstrancję,

dlatego wiedeńscy cesarze mówili po francusku do zręcznych dyplomatów,

po włosku do pięknych aktorek,

po hiszpańsku do nieskończonego Boga,

po niemiecku do prostych parobków,

ale z końmi rozmawiali po słoweńsku. [..][4]

 

Przykład elitarności i egalitarności zarazem – białe konie rasy z Lipicy, cudem tylko przeżyły burzliwe dzieje obydwu wojen światowych, które przetoczyły się nad krasowymi wzgórzami. Historia ich poratunku (co prawda, dotycząca koni z Hiszpańskiej Szkoły Jazdy w Wiedniu) trafiła nawet na ekrany kin za pośrednictwem studia Walta Disneya i wyprodukowanego w 1963 roku filmu Miracle of the White Stallions”. A więc na długo przed tym, zanim widzowie zaczęli się zachwycać historią ratowania szeregowego Ryana przez amerykańskich żołnierzy, odwiedzający kina po obydwu stronach Atlantyku mieli okazję przekonać się – za pośrednictwem nabierającego właśnie obroty przemysłu kinowego z Hollywood – jak ci sami żołnierze (a nawet sam słynny generał George S. Patton) ratowali białe konie, stanowiące symbol pewnej epoki w dziejach Europy, która właśnie bezpowrotnie się kończyła.

W tej nowej, powojennej Europie, widzowie potrzebowali rozrywki, żeby zapomnieć o tym, co przypadło im w udziale podczas wojny. Spojrzenie na – nieodlegle przecież wówczas zupełnie – wydarzenia wojenne z perspektywy akcji ratowania koni umożliwiała właśnie taki – inny punkt widzenia. Film wyświetlano oczywiście w Austrii, która dopiero od ośmiu lat ponownie stała się niepodległym – wieczyście neutralnym – krajem. Do kin Berlina Zachodniego, które również pokazywały film, mieszkańcom wschodniej części miasta – stanowiącą stolicę NRD – było jednak już dostać się coraz ciężej. Niespełna dwa lata przed premierą, miasto już ostatecznie podzielił mur, który sam miał się stać symbolem nowej epoki i (po jej zakończeniu) „zagrać” w wielu filmach, które później powstaną.

W Trieście, od dziewięciu już lat stanowiącym integralną część Włoch, po faktycznym (lecz wciąż nie de iure) rozwiązaniu Wolnego Terytorium Miasta Triestu, stworzonego w 1947 roku  w wyniku podziału tego terytorium, częściowo zajętego w końcowej fazie wojny przez partyzantów Tity, na tzw. Strefę A (administracja brytyjsko-amerykańska) i Strefę B (administracja jugosłowiańska) pomiędzy Włochy i Jugosławię, film mogli obejrzeć również Słoweńcy – zarówno ci, którzy licznie zamieszkiwali okolice miasta (jak, chociażby Boris Pahor, wciąż żywy świadek epoki[5]), jak i ci zza miedzy – czyli nowopowstałej granicy. Ta nowa granica podzieliła de facto jeden (i jednolity) historycznie ukształtowany region, który od wieków nie dzieliły raczej żadne granice – dlatego właśnie tu, na krasowym płaskowyżu oraz w północnej części półwyspu Istria te granice wciąż wydawały się iluzoryczne.

Winston Churchill, w swoim historycznym przemówieniu podczas wizyty w USA, w mieście Fulton, stan Missouri, 05 marca 1946 roku, powiedział:

Od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem zapadła żelazna kurtyna, dzieląc nasz Kontynent. Poza tą linią pozostały stolice tego, co dawniej było Europą Środkową i Wschodnią. Warszawa, Berlin, Praga, Wiedeń, Budapeszt, Belgrad, Bukareszt i Sofia, wszystkie te miasta i wszyscy ich mieszkańcy leżą w czymś, co trzeba nazwać strefą sowiecką, są one wszystkie poddane, w takiej czy innej formie, wpływowi sowieckiemu, ale także – w wysokiej i rosnącej mierze – kontroli ze strony Moskwy.“

 

Słowa te, symbolizujące układ, zwany później pojałtańskim, oraz wprowadzające do obiegu określenie „żelazna kurtyna“, były wymowne i na długo weszły do kanonu określeń sytuacji, która zaistniała w Europie w epoce tzw. Zimnej wojny, kolejnego nowego określenia, z którym współgrały.

Aczkolwiek były prawdziwe i oddawały rzeczywisty stan rzeczy w 1946 roku, kiedy zostały wypowiedziane, tym niemniej już dwa lata później, straciły częściowo swą aktualność – przynajmniej jeśli chodzi o tę część, mówiącą o Trieście, ale również o przynależności Jugosławii do „sowieckiej strefy“.

Jugosławia, pomimo że była oczywiście krajem socjalistycznym, rządzonym autorytarnie przez Josipa Broz Tito i partię komunistyczną, jednak znajdowała się raczej w cieniu Żelaznej kurtyny, niż po którejś z jej stron.

Był to jedyny kraj spośród całego tzw. Bloku Wschodniego, który nie został „wyzwolony“ przez Armię Czerwoną w 1945 roku, a zarazem jedyny kraj w Europie, który z Drugiej Wojny Światowej wyszedł zwycięsko, zawdzięczając to wyzwoleniu własnego terytorium poprzez własny ruch oporu – partyzantów Tity. W 1948 roku Jugosławia opuściła też tzw. Międzynarodówkę Komunistyczną, po konflikcie, który wywiązał się pomiędzy Titą a Stalinem.

Zachowały się świadectwa, mówiące o tym, że Stalin wielokrotnie próbował zabić Titę, żeby w ten sposób usunąć rywala i przejąć kontrolę nad Jugosławią. Tito podobno miał wówczas przesłać wiadomość o następującej treści: „Wiem, że wysłałeś już pięciu swoich ludzi, którzy mieli mnie zabić. Złapaliśmy ich wszystkich. Lepiej z tym skończ, bo ja wyślę swojego człowieka, a nie będę musiał wysyłać powtórnie[6]

Po śmierci Stalina w 1953 roku, Tito ogłosił powstanie Ruchu Państw Niezaangażowanych i w 1961 roku przeprowadził w Belgradzie konferencję inauguracyjną państw, które zgłosiły akces do tego nowego ruchu. W 1964 roku natomiast rozpoczął wdrażanie polityki modelu tzw. socjalizmu samorządowego, czego skutkiem m.in. była daleko posunięta (względem innych krajów socjalistycznych) liberalizacja gospodarki, rozluźnienie centralnego planowania i  otwarcie granic. Zanim jednak to nastąpiło, Jugosławia musiała stawić czoło Związkowi Radzieckiemu, który uważał Jugosławię za część swojej domeny, terytorium zwycięskiego socjalizmu, czyli kolejny platzdarm do budowy nowej epoki  świetlanej przeszłości.

Jak zostało już wspomniane, dzięki temu, że czołgi radzieckie nie dotarły nad Adriatyk, Tito de facto wygrał konfrontację ze Stalinem podczas tzw. kryzysu Kominternu w 1948 roku, kiedy to Związek Komunistów Jugosławii opuścił tę organizację. Konfrontacja z ZSRR stanowiła też dobry pretekst do rozprawienia się z – realną i rzekomą – opozycją w środku kraju. Tysiące ludzi, zarówno wewnątrz partii, jak i zwykłych obywateli, zostało oskarżonych o stalinizm i/lub szpiegostwo na rzecz ZSRR i represjonowano. Stworzono okryty ponurą sławą obóz pracy na adriatyckiej wyspie zwaną Goli Otok[7], warunki, panujące tam przypominały najgorsze wzorce Gułagów. Wyspę, gdzie znalazło cierpienie lub śmierć tysiące ludzi – w większości nieuzasadnienie – uznanych za „wrogów ustroju SFRJ”, leżącą w zatoce Kwarnerskiej, dzieliło jedynie nieco ponad 100 km w linii prostej od archipelagu Brijuni, na Zachód od Istrii, gdzie znajdowała się jedna z ulubionych, reprezentacyjnych rezydencji Tity, do której zapraszał m.in. wysokich gości zagranicznych.

Gości, którzy widzieli jednak pocztówkowy obraz Jugosławii – taki, jaki powielało biuro turystyki Jugosławii i którego przykłady do dziś można obejrzeć na zachowanych oryginalnych plakatach, promujących wyjazdy do Jugosławii lub zachęcających do korzystania z usług jugosłowiańskich linii lotniczych JAT – skąpane w słońcu adriatyckie plaże, piękne alpejskie pejzaże Słowenii, macedońskie jeziora, rwące górskie rzeki Bośni, dzikie szczyty Czarnogóry, winobranie w Wojwodinie, wszędzie radośni, uśmiechnięci ludzie.

Wyspy Brijuni przed wojną nie należały do Królestwa Jugosławii, stały się częścią nowej, socjalistycznej Jugosławii dopiero po wojnie, kiedy to SFRJ poszerzyła swe granice o tereny nadmorskie kosztem Włoch. Tak więc Zadar i liczne wyspy u wybrzeża Dalmacji i w zatoce Kwarner oraz praktycznie cały półwysep Istrii weszły w skład Królestwa Włoch. Rijeka, zwana po włosku Fiume – w sposób wyjątkowo widowiskowy i wręcz teatralny zajęta w przez Gabriele d’Annunzio w 1919 roku podczas tzw. Marszu na Fiume i proklamowana stolicą istniejącego krótko kwazi-państwa zwanego Regencją Carnaro, funkcjonujące następnie jako Wolne Miasto na mocy układu pokojowego z Rapallo i ostatecznie inkorporowana do Włoch w 1922 – po wojnie ponownie stała się jugosłowiańską Rijeką, w socjalistycznej związkowej republice Chorwacji. Miasto, de facto podzielone przed wojną (do Królestwa Jugosławii należały jedynie południowe przedmieścia, zwane Sušak, natomiast historyczna część miasta pozostawała po stronie włoskiej, granica przebiegła wzdłuż rzeki Rječina), ponownie stanowiło jedną całość.

Epizod Regencji Carnaro stanowił swoiste preludium tego, co nadeszło niebawem, gdyż d’Annunzio, postać wyjątkowo barwna, bohater Pierwszej wojny światowej, pisarz, polityk i intrygant, uważany za prekursora ideologii faszyzmu, właśnie w Rijece otrzymał możliwość wcielenia w życie – aczkolwiek na krótko – swoich pomysłów na ustanowienie nowego ładu. Pomysłu na nową ideologię, który rychło został przejęty od niego przez Benita Mussoliniego, Adolfa Hitlera i innych budowniczych epoki wieczności – w jej faszystowskim wydaniu.

Faszyzm jednak zaznał porażki, wieczność stoczyła się w fale Adriatyku i Bałtyku razem z ostatnimi salwami Drugiej wojny światowej, a na zmianę jej przyszli budowniczowie o innej wizji wieczności.

Po ostatecznym ukształtowaniu granic nowej Jugosławii związkowa republika Słowenia otrzymała wąski dostęp do morza oraz tereny na płaskowyżu Kras. Leżące na północ od Triestu historyczne miasto Gorycja od reszty regionu zwanym Goriška oraz tzw. słoweńskiego Primorja odcięła granica, w związku z czym w 1947 roku została podjęta decyzja o budowie nowego miasta o nazwie Nova Gorica, tuż przy granicy, za którą pozostała historyczna Gorizia.

Projekt nowego miasta został osobiście zatwierdzony przez marszałka Titę, do realizacji zaangażowano znanego słoweńskiego architekta Edvarda Ravnikara, ucznia słynnego Le Corbusier’a, który opierał się na jego wizjach idealnego miasta.

 Nowy kraj potrzebował nowych symboli, Nova Gorica miała być nowa nie tylko z nazwy, miała stać się właśnie takim symbolem, stać się widocznym etapem budowy nowej epoki, jego namacalnym dowodem, leżącym tuż przy granicy, więc widocznym w sensie dosłownym. Planowane od nowa miasto, łączące dawne przedmieścia Gorycji za linią kolejową z osadami leżącymi w pobliżu – Solkan, Kromberk oraz Rožna Dolina  – w nowy organizm miejski, w założeniu miało przeciwstawić nową modernistyczną architekturę funkcjonalną tej starej, austro-węgierskiej zabudowie historycznej Gorycji po tamtej stronie granicy, uwypuklając w ten sposób przewagi socjalizmu. Najbardziej intensywny etap budowy miasta trwał przez całe lata pięćdziesiąte oraz sześćdziesiąte, aczkolwiek budowa była kontynuowana faktycznie po lata osiemdziesiąte, aż do śmierci Tity w 1983 r.

W ten sposób Nową Goricę rzeczywiście można uznać za swoisty symbol, czy wręcz kwintesencję Jugosławii Tity – zbudowana od postaw, łącząca w jedną całość różne istniejące wcześniej elementy i je rozbudowując, tuż na granicy ze światem Zachodu.

Budowa Nowej Goricy nie była tylko dziełem Słoweńców, lecz całej Jugosławii. W 1948 roku Jugosłowiański Ludowy Związek Młodzieży wydaje apel o stworzeniu młodzieżowych brygad pracowniczych w celu budowy miasta. Na krasowe wzgórza przybywa ponad 5000 młodych ludzi – przy czym ok.3000 tysięcy pochodzi ze Słowenii, a ponad 2000 tysięcy z innych republik Jugosławii. Pod koniec 1950 roku, w mieście już stoją pięć bloków mieszkalnych, cztery kolejne są w końcowej fazie, Nowa Gorica liczy sobie ponad 700 stałych mieszkańców. W 1952 r. miasto otrzymało nowy gmach muzeum krajowego a w 1965 – szpital oraz Primorski Teatr Dramatyczny.

W 1975 roku Jugosławia i Włochy podpisują tzw. Traktat z Osimo, który ostatecznie reguluje kwestie przebiegu granicy między dwoma państwami. Na mocy tego dokumentu zostają ustanowione oficjalne przejścia graniczne pomiędzy Włochami i SFRJ m.in. w Fernetti (Fernetiči)-Sežanie oraz właśnie w Nowej Goricy i pobliskiej miejscowości Vrtojba, tuż na południe od miasta. W mieście rozwija się turystyka – głównie zawdzięczając to przedsiębiorstwu o nazwie, nomen omen, HIT d.d., które odpowiedzialne jest za budowę w mieście przybytków legalnego hazardu, dzięki czemu do miasta licznie przybywają Włosi i inni goście zza granicy, oficjalnie dzielącej dwa światy – kapitalistyczny i socjalistyczny. Ten socjalistyczny jednak, wg. wizji marszałka Tity, miał wyraźne cechy protestantyzmu względem modelu radzieckiego, panującego w krajach demokracji ludowej w Europie Wschodniej. Nad Adriatykiem oraz na przejściach granicznych na wzgórzach krasowych (zarówno jak na granicy z Austrią w Styrii i Karyntii) było to aż nazbyt widoczne – kilometrowe kolejki aut ciągnęły się w obydwie strony. Turyści z Zachodu podążali w Julijskie Alpy oraz na dalmatyńskie plaże, a obywatele SFRJ – na zakupy do Triestu lub Grazu, oraz na saksy do Niemiec, tworząc w ten sposób wyjątkową wymianę gospodarczą, tworzącą swoisty ewenement w okresie szczytowym Zimnej wojny.

Polityka zagraniczna, którą prowadziła SFRJ, w oparciu o Ruch Niezaangażowanych, względnie liberalna – aczkolwiek planowana – gospodarka oraz otwarte granice, a przede wszystkim brak czynniku sowieckiego, powodowały, że dyplomacja jugosłowiańska miały solidne argumenty do stworzenia z kraju osobliwego pomostu pomiędzy Wschodem i Zachodem.

Jugosłowiański paszport należał do jedynych w Europie, który umożliwiał bezwizowe podróże – w obydwie strony! – przez Żelazną kurtynę. Obywatele SFRJ nie potrzebowali wiz wjazdowych do większości krajów Europy Zachodniej (za wyjątkiem tylko Szwecji i Szwajcarii), ale jednocześnie także do krajów demokracji ludowej i ZSRR. Możliwość podróżowania uczyniła, że Jugosłowianie rzeczywiście w większości czuli się wolni, a co za tym idzie – mieli dużo większe zaufanie wobec – autorytarnego bądź co bądź – reżimu Tity.

Obywatele ludowych demokracji – Czechosłowacji, Węgier, PRL czy NRD, nie wspominając już o Rumunii czy Bułgarii – o takim prawie do wolnych podróży mogli tylko pomarzyć, w każdym z tych krajów proces wydawania paszportów jest wówczas rygorystycznie kontrolowany przez służby bezpieczeństwa i stanowi istotny element trzymania obywateli w odpowiednich ryzach. Odmowy w wydaniu paszportu są powszechne, powodem może być niedostateczny stopień lojalności wobec władzy ludowej, „niewłaściwe” pochodzenie klasowe lub zwyczajne widzimisię urzędnicze. Nawet ci, którzy zdobywają jednak upragnione paszporty, dostają ich jedynie na konkretną podróż, po powrocie do kraju mają obowiązek zwrócenia paszportu, gdyż nie wolno go trzymać w domu.

Oczywiście sam paszport nie wystarczy, do wyjazdu do wszystkich krajów, poza krajami demokracji ludowych, należało jeszcze zdobyć wizę wjazdową, co również stanowiło nie lada wezwanie. Co prawda, obywatele większości tych krajów mieli ułatwione możliwości podróżowania do siebie nawzajem, np. w PRL w latach 60. i 70. obowiązywały tzw. „wkładki paszportowe[8] do dowodów osobistych, które umożliwiały wyjazd do NRD, Czechosłowacji, Węgier, Rumunii, Bułgarii i ZSRR, lecz już nie do Jugosławii[9].

Podobnie we wszystkich wspomnianych krajach wyjazd do Jugosławii był traktowany przez odpowiednie organy tych krajów bardziej rygorystycznie i przyrównywany do wyjazdów do krajów kapitalistycznych, co wiązało się z koniecznością uzyskania paszportu, obowiązkową wymianą dewiz etc.

W odróżnieniu bowiem od turystów z Zachodu, wybierających Jugosławię jako co raz bardziej popularną i atrakcyjną destynację wyjazdów wakacyjnych, obywatele krajów demokracji ludowych bowiem często udawali się do Jugosławii również (lub nawet przede wszystkim) w celu poszukiwania możliwości względnie łatwego przedostania się na Zachód – w szczególności dotyczyło to np. obywateli NRD i Rumunii, lecz także Czechosłowacji, po zdławieniu Praskiej Wiosny, Polski, Węgier i innych.

Z najbardziej odizolowanego kraju socjalistycznego w Europie – Albanii, która zerwała kontakty nie tylko z ZSRR, lecz także z sowieckim satelitami i Jugosławią – jedna z nielicznych pozostałych dróg możliwej ucieczki prowadziła przez zimne wody jezior na granicy z Jugosławią – Ochrydzkiego oraz Szkoderskiego. Większość śmiałków była wyłapywana przez albańską straż graniczną, niektórzy byli zawracani z powrotem przez jugosłowiańskich strażników, niektórzy też na zawsze pozostali na dnie tych jezior, zastrzeleni przez albańskich żołnierzy, pilnie strzegących granic kraju o jedynie słusznym kursie do świetlanej przyszłości.

Tak czy owak, Jugosławia stanowiła istotny element skomplikowanej układanki zimnowojennej – z korzyścią dla siebie, zresztą, nawet w tak newralgicznych punktach podzielonego kontynentu, jak Berlin Zachodni, gdzie Jugosłowianie – jako jedni z nielicznych i w odróżnieniu od obywateli RFN i NRD – mieli możliwość wolnego przekraczania granicy, na dodatek bez obowiązku wymiany dewiz według oficjalnie obowiązującego kursu – wielu przebywających w podzielonym mieście obywateli SFRJ (oczywiście, w zachodniej jego części) dorobiło się z czasem willi nad Adriatykiem, wyłącznie dzięki własnemu sprytowi i posiadaniu niewielkiej czerwonej książeczki z napisem „SFR Jugoslavija. Pasoš“ i godłem, na które składały się sześć płomieni, tworzących wieniec, symbolizujących jedność Jugosławii.

Zresztą, w Jugosławii powstają nie tylko prywatne pensjonaty nad morzem – w całym kraju dużo się buduje, z rozmachem odpowiednim duchowi epoki powstaje monumentalna architektura, później określona mianem brutalizmu – nie tylko w stołecznym Belgradzie, lecz również w prężenie rozwijających się miastach republikańskich – w czarnogórskiej Podgoricy, w już w 1946 roku przemianowanej na Titograd, w Skopje, zniszczonym przez trzęsienie ziemi w 1963 roku i odbudowywanym wysiłkiem całej Federacji. Czasami przybiera to wyjątkowe formy, jak chociażby w przypadku monumentu Ilinden w macedońskim Kruševie, gdzie w 1974 roku otwarto memoriał, poświęcony wyzwoleńczemu zrywowi przeciwko władzy osmańskiej w 1903, a jednocześnie rocznicy założenia Antyfaszystowskiego Zgromadzenia Wyzwolenia Narodowego Macedonii w 1944 roku. Budowla ma charakter zupełnie kosmiczny i stała się ikoną daleko posuniętej wizji nowej epoki, w okresie jej złotego wieku.

Słoweński pisarz Drago Jančar w swoim eseju „Wspomnienia o Jugosławii“ ujął w ten sposób jednym zdaniem ten złoty wiek Jugosławii:

Tak, żyliśmy w epoce nieśmiertelności i wieczności. Pewien zespół rockowy zdobył wielką popularność swoją piosenką o nazwie „Imię wieczności“. Jej refren brzmiał: „Jeśli istnieje wieczność / jeśli wieczność ma imię / to jest to imię Tito“. „Jugosławia – to Tito“, – oznajmiały transparenty. Po śmierci Tity powstały pomysły, całkiem poważnie rozważane, żeby nazwać Jugosławię jego imieniem“.

W 1968 roku Tito przyjeżdża z oficjalną wizytą do Pragi, gdzie jest witany przez tłumy z wielkim entuzjazmem.  Rzecz dzieje się w atmosferze oczekiwania na reakcję ZSRR na reformy, wprowadzane przez Dubčeka w Czechosłowacji w okresie nazwanym Praską Wiosną. W kraju trwa euforia, granice – po raz pierwszy od zakończenia wojny – zostają nieco przyotwarte, prasa nabiera tchu w płuca po zdjęciu kagańca wszechobecnej cenzury, trwają powszechne dyskusje o niezbędnym reformowaniu gospodarki. Czechosłowacja nie pragnie odwrotu od socjalizmu, pragnie jedynie jego zreformowania, nadania mu – jak to zostało określone – ludzkiej twarzy.  W praktyce oznaczało to dążenie do stworzenia modelu, który w czymś przypominałby model jugosłowiański. Niestety, dążenia te były skazane na porażkę, gdyż w umowach Zimnej Wojny mogłaby istnieć tylko jedna Jugosławia.

Czechosłowacja była jedynym krajem Europy Środkowo-Wschodniej, gdzie władza nie została uzurpowana przez komunistów natychmiast po zakończeniu Drugiej wojny światowej. Komuniści dochodzą do władzy w pierwszych powojennych wyborach w sposób demokratyczny i już wkrótce przejmują pełnię władzy, usuwając swoich oponentów.

Za przykład niech posłuży Jan Masaryk – syn ojca-założyciela Pierwszej republiki Tomáša Garrigue Masaryka – który legitymizuje pierwszy koalicyjny rząd z udziałem komunistów swoją osobą, zarówno jak prezydent Beneš – 10 marca 1948 roku ginie w niewyjaśnionych okolicznościach, przez rzekomy upadek z okna własnego domu na praskich Vinohradach.

Milada Horáková – znana przedwojenna dziennikarka, legenda wojennej rezystencji w Protektoracie, więziona w obozach koncentracyjnych, posłanka do parlamentu, po puczu, przeprowadzonym przez komunistów w lutym 1949 roku, nie poddaje się i głośno mówi o łamaniu prawa przez komunistów na czele z Klementem Gottwaldem. Aresztowana w czerwcu 1949 roku, zostaje poddana pokazowemu procesowi i na mocy sfabrykowanego wyroku skazana na śmierć – za zdradę ojczyzny ludowej. Wyrok zostaje wykonany 27 czerwca 1950 roku.

Epoka wieczności jest u szczytu rozkwitu.

22 grudnia 1949 roku, z okazji siedemdziesiątych urodzin Stalina (proces Horákovej trwa w tym czasie w najlepsze), zostaje podjęta decyzja o budowie pomnika Wielkiemu Wodzowi w Pradze. Ma to być niebyle jaki pomnik – towarzysz Gottwald ma ambicje i daje wyraźne wytyczne – ma to być pomnik nieśmiertelności, świetlanej epoki komunizmu, która będzie trwała wiecznie.

Zgodnie z założeniem, ma to być nie tylko największy pomnik Stalina na świecie (ma mierzyć nawet 16 m wysokości, a razem z cokołem – 37 m), ma to być symbol przewagi komunizmu nad kapitalizmem. Budowa rusza w lutym 1953, kiedy dyktatorowi zostaje właściwie już niespełna miesiąc życia. Na wzgórze zwane Letná, nad brzegiem Wełtawy, zwożą 17 ton materiałów budowlanych – głównie granitu i bloków betonowych. Kompozycja figuralna ma przedstawiać wodza wszechczasów i narodów, kroczącego na przedzie towarzyszącego mu pochodu ku zwycięstwu komunizmu. Po prawej ręce ma Czechosłowaków – wieśniaczkę, robotnika, inteligenta komunistę (personifikuje go Julius Fučík) oraz żołnierza, po lewej (od wschodniej strony) – przedstawiciele narodu radzieckiego – robotnik ze sztandarem, kołchoźnica, agrobiolog (w założeniu ma to być Miczurin) oraz sowiecki żołnierz. Ma to być największa kompozycja figuralna w Europie.

Budowa pomnika trwa 2 lata i pochłania 140 milionów koron oraz życie sześciu robotników. Ostatecznie 1 maja 1955 roku zostaje uroczyście otwarty. Niespełna miesiąc przed odsłonięciem popełnia samobójstwo autor projektu pomnika – słynny rzeźbiarz czeski Otakar Švec. W trakcie jego pracy nad pomnikiem kończy życie samobójstwem również jego żona.

W listopadzie 1962 roku pomnik został rozebrany – monstrualną kompozycję przez kilka dni wysadzano dynamitem, a prace nad demontażem głowy Stalina były wykonywane ręcznie, przypadkowo zginął przy tym jeden z robotników.

Do „awaryjnego” lądowania cywilnego samolotu radzieckiej linii lotniczej Aerofłot na lotnisku w Pradze, które rozpoczyna radziecką inwazję na Czechosłowację i odzwierciedla ostateczne wyzbycie się przez Czechów i Słowaków iluzji co do komunizmu – „przyszłości ludzkości” – pozostaje niecałe pięć lat i nieco ponad osiem miesięcy.

W tym samym czasie, kiedy prowadzone są prace nad pomnikiem Stalina w Pradze, w sąsiedniej Polsce trwa budowa największego budynku, który kiedykolwiek istniał w kraju. Pałac Kultury i Nauki – jako „dar narodu radzieckiego” –  ma stanąć w centrum nowej, powojennej Warszawy, stolicy, odbudowywanej przez cały naród, jak głoszą oficjalne hasła.

Budynek ma mierzyć 237 metrów wysokości, jego architektura jest wyraźnie inspirowana moskiewskimi drapaczami chmur, powstałymi w stylu, nazwanym później monumentalnym stalinowskim empirem, rozkwitłym bujnie w wielkich miastach Związku Radzieckiego – Moskwie, Kijowie, Charkowie i Mińsku.

Pomysłodawcą projektu jest osobiście generalissimus Stalin. Warszawa leży w gruzach, jest jednym wielkim placem budowy, więc jest to doskonała okazja, żeby kształtować jej nowe oblicze, nowe oblicze Polski ludowej. Przyboczny architekt Stalina – Lew Rudniew – otrzymuje zadanie udoskonalić projekt, poprzez dodanie do niego elementów charakterystycznych dla polskiej historycznej architektury, jedzie więc w teren, zwiedza polskie miasta, przygląda się ocalałym po wojnie zabytkowym budynkom w Krakowie, Zamościu, Lublinie, innych miastach. W wyniku tego dodaje do projektu m.in. charakterystyczne tzw. attyki polskie, wieńczące główną bryłę gmachu oraz poszczególne inne elementy. Budowa trwa od 1 maja 1952 roku do 26 lipca 1955, pochłania życie 16 robotników.

Jeszcze przed ukończeniem budowy, dwa dni przed śmiercią Stalina – 7 marca 1953 roku – uchwałą partii budynkowi oficjalnie nadana jest nazwa Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina.

Zgodnie z zamiarem, przed wejściem głównym ma stanąć również pomnik Stalina, rozpisany nawet zostaje konkurs, ostatecznie jednak do realizacji nie dochodzi. Obok wejścia stają natomiast posągi Adama Mickiewicza i Mikołaja Kopernika, natomiast dookoła wszystkich fasad bocznych – dalsze kompozycje figuralne atletycznych postaci reprezentujących lud – studentka z książką, robotnik z kluczem francuskim w dłoni i inne.

Na 30 piętrze budynku, na wysokości 114 metrów otwarto taras widowiskowy – widać stąd całą Warszawę, a ponury żart, który krąży po Warszawie, mówi, że widać także Moskwę. Już w 1956 roku z tarasu zaczynają korzystać jednak nie tylko miłośnicy panoramicznych widoków, lecz również samobójcy. Po ośmiu kolejnych śmiertelnych przypadkach skoków samobójczych władze postanawiają ograniczyć dostęp do tarasu, a następnie zamontować kraty. Widok na miasto odtąd jest zza krat.

Dla ludzi beznadziejnie poszukujących możliwości wyjazdu z kraju, w którym przytłacza je coraz bardziej siermiężna rzeczywistość, opcji pozostaje właściwie niewiele. Granice są szczelnie zamknięte, pozostaje emigracja wewnętrzna.

W 1954 roku Stanisław Lem publikuje Sezam i inne opowiadania – pierwsze opowieści z cyklu jego słynnych Dzienników gwiazdowych, które przyniosą mu wkrótce światową sławę. Bohater tych opowieści – Ijon Tichy – przemierza kosmiczne przestworza i zwiedza odległe galaktyki – jak się okazuje, wyobrażenie międzygalaktycznych podróży w komunistycznej Polsce dla wielu jest bardziej realistyczne od wyjazdu nad Adriatyk, poza tym jest to swoista droga ucieczki od wszechobecnego socrealizmu – w sztuce, literaturze, architekturze i obyczajowości.

W 1961 roku ukazują się dwa najbardziej znane dzieła Lema, które przyniosą mu uznanie na skalę światową – Solaris i Powrót z gwiazd. Są tłumaczone i wydawane w wielu krajach europejskich oraz w USA. Pisarz jest zapraszany na prezentacje swoich książek, odczyty, spotkania z czytelnikami – w dalszym ciągu jednak o większości wyjazdów zagranicznych, poza kraje demokracji ludowej, może jedynie pomarzyć i są to marzenia dużo bardziej śmiałe od tych o lotach do gwiazdozbioru Alfy Centauri.

Kiedy twórczość Lema staje się popularna również w Związku Radzieckim, a słynny radziecki reżyser Andriej Tarkowski ogłasza zamiar sfilmowania Solaris, Leonid Breżniew zaprasza pisarza do Moskwy i w ramach okazania pisarzowi wyjątkowej sympatii udziela pozwolenia na wyjazd do Lwowa – miasta rodzinnego Lema, które on musiał opuścić po wojnie. Chodzi o to, że Polacy, urodzeni w mieście przed tym, jak miasto ostatecznie stało się częścią ZSRR po Drugiej wojnie światowej – którzy w większości wyjechali do Polski w ramach tzw. repatriacji, mają zakaz wjazdu do miasta. Zakazu tego czasami przestrzegano dość rygorystycznie, przykładowo pasażerom, których obowiązywał ten zakaz, podróżującym pociągami relacji Warszawa-Lwów-Czerniowce-Bukareszt-Sofia i udającym się na wczasy do socjalistycznej bratniej Bułgarii, nie pozwalano nawet postawić nogi na peronie, podczas krótkiego postoju pociągu na dworcu we Lwowie.

Stanisław Lem jednak nie przyjmuje wspaniałego daru władcy Kremla, do Lwowa już nigdy nie wróci. Paszport natomiast władze PRL wydają pisarzowi dopiero w roku 1982, korzystając z tej okazji pisarz na krótko wyjeżdża do Berlina Zachodniego na zaproszenie swojego zachodnioberlińskiego wydawcy[10], a stamtąd do Wiednia.

W powieści Lema zatytułowanej Katar jest opisana scena z futurystycznego lotniska w Rzymie, które pisarz wyobrażał sobie, mieszkając w socjalistycznej Polsce. Dopiero w Berlinie Zachodnim ma możliwość przyjrzenia się z bliska temu, jak funkcjonuje wielkie lotnisko z prawdziwego zdarzenia. W zachodniej części miasta działają dwa lotniska – stare Tempelhof, spadek po III Rzeszy, rozbudowane z rozmachem przez nazistów w drugiej połowie lat trzydziestych ma to w założeniu być największym lotniskiem świata, które wyróżnia majestatyczna, monumentalna architektura nazistowska, po podziale miasta jest położone w bezpośrednim sąsiedztwie od linii granicznej i jest wykorzystywane m.in. przede wszystkim jako baza Amerykańskich Sił Powietrznych  –  oraz nowsze – rozbudowane w latach siedemdziesiątych lotnisko Tegel na północnym zachodzie, na które lata większość linii zachodnich. Zachodnioniemiecka Lufthansa ma zakaz lotów do Berlina Zachodniego, z kolei linie lotnicze NRD – zwane Interflug, wykonują loty wyłącznie z lotniska Schoenefeld we Wschodnim Berlinie. Jedyną linią, która wykonuje loty do obydwu Berlinów – na wschodni Schoenefeld oraz zachodni Tegel – jest jugosłowiański JAT.

Znany pisarz, fantasta o światowej sławie, futurolog, który przewidział niektóre współczesne wynalazki, odbywa podróż życia – leci zwykłym samolotem z lotniska Tegel do Wiednia i patrzy z okna na podzielone miasto. W dole widać Spandau, Charlottenburg, Kreuzburg, rzekę Spree – i mur. Mur jest wyraźnie widoczny. Mur, który podzielił miasto, losy ludzkie, umysły i światopoglądy. Mur, który powstał w ciągu jednej nocy – najpierw w postaci ogrodzenia z drutów kolczastych, a następnie betonowych bloków o wysokości ponad trzech metrów.

                                                      Epilog.

15 czerwca 1961 roku, przywódca NRD Walter Ulbricht na konferencji prasowej jest zapytany przez dziennikarkę z RFN o szerzących się pogłoskach, mówiących o tym, że NRD dąży do zamknięcia granicy w Berlinie.

– Panie Kanclerzu, czy wierzy pan, że koncepcja stworzenia wolnego miasta wymaga powstania strzeżonej granicy państwowej przy bramie Brandenburskiej?

Niewzruszony Ulbricht odpowiada:

– Nie jestem poinformowany o żadnych tego typu planach. […] Nikt nie ma żadnego zamiaru budować mur.

Mur powstanie 13 sierpnia 1961 i runie 9 listopada 1989. Będzie miał 155 km długości i 3,6 m wysokości.

                                                        ***

Bibliografia:

  • Slavenka Drakulić „How we survived communism and even laughed“ (Hutchinson, London, 1991)
  • Drago Jančar, „Eseje” (Pogranicze, Sejny, 1999)
  • Božidar Jezernik »Goli otok – Titov gulag« (Modrijan & FF, Ljubljana, 2013)
  • Stanisław Lem, „Katar” (Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2016)
  • Wojciech Orliński „Lem. Życie nie z tej ziemi” (Czarne, Wołowiec, 2017)
  • Jože Pirjevec »Tito in tovariši« (Cankajrjeva založba, Ljubljana, 2011)
  • Mariusz Szczygieł, “Gottland” (Czarne, Wołowiec, 2016)
  • Barry Turner, „The Berlin Airlift. The Relief Operation that Defined the Cold War” (Icon, London, 2017)
  • Frank Westermann, „Čistá biela rasa“ (Absynt, Bratislava, 2019)

Załącznik.

  1. Wkładka paszportowa do dowodu osobistego obywateli PRL do podróży do krajów demokracji ludowych:
  1. Wkładka paszportowa do dowodu osobistego obywateli PRL do podróży do Jugosławii:

 

[1] „Powidoki” (2016)

[2] Tytuł książki chorwackiej pisarki Slavenki Drakulić

[3] Tytuł książki holenderskiego pisarza i reportera Franka Westermanna „Dier, bovendier“ – w tłumaczeniu słowackim („Čistá biela rasa“, wydawnictwo Absynt, 2019)

[4] przekład polski Joanna Sławińska

[5] Boris Pahor (urodzony 26 sierpnia 1913 r.)  – jeden z najwybitniejszych żyjących słoweńskich pisarzy, urodzony w Trieście, z którym jest związany przez całe życie. Miastu poświęcił też wiele spośród swoich utworów, m.in. „Plac Oberdana” (słow. Oberdanov trg”). W okresie międzywojennym działał w słoweńskim ruchu oporu wobec włoskiego faszyzmu, prześladującego Słoweńców, w czasie Drugiej wojny światowej – więzień obozów koncentracyjnych w Dachau, Stutthof i in.  Po wojnie pozostował w opozycji wobec komunistycznej ideologii Tito. Jego dzieła podejmują przede wszystkim tematykę faszyzmu i nacjonalizmów na słoweńsko-włoskim pograniczu oraz doświadczeń z życia w nazistowskich obozach. Jest uznawany za moralny autorytet mniejszości słoweńskiej we Włoszech.

[6] Jože Pirjevec »Tito in tovariši« (Cankajrjeva založba, Ljubljana, 2011)

[7]  Božidar Jezernik »Goli otok – Titov gulag« (Modrijan & FF, Ljubljana, 2013)

[8] Zdjęcie wkładki paszportowej PRL w załączniku

[9] W przypadku PRL do 1976 r. w celu odbycia podróży do SFRJ należało ubiegać się o paszport, później wprowadzono specjalną wkładkę paszportową, która obowiązywała wyłącznie do podróży do Jugosławii. Był to dokument wydawany na podstawie wniosku jak na paszport, podobnie też jak paszport (a w odróżnieniu od normalnej wkładki paszportowej) był wydawany wyłącznie na jedną podróż, z pobraniem również większej opłaty skarbowej, niż w przypadku wkładki paszportowej do pozostałych krajów socjalistycznych.  /zdjęcie w załączniku/

[10] Wojciech Orliński „Lem. Życie nie z tej ziemi” (wydawcnictwo Czarne, 2017)

 

 

Niniejszy tekst stanowił referat, odczytany przez autora w ramach udziału w Forum w Nidzie (lit. Nidos forumas) w dniu 13 września 2019 r. w Nidzie na mierzei Kurońskiej.

Forum jest organizowane przez Centrum Kultury Thomasa Manna przy współpracy z Instytutem Goethego i British Council każdego roku, we wrześniu. Tematem spotkań w roku bieżącym był „Jak budowaliśmy mur”, odpowiednio większość odczytów poświęcona była refleksjom nawiązującym do tematyki Zimnej Wojny.

 

Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

 

Nikodem Szczygłowski (rocznik 1978).

Absolwent Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Łódzkiego. Początkujący pisarz i eseista. Tłumacz, biegle włada m.in. litewskim, słoweńskim, ukraińskim i czeskim. Studiował słowenistykę na Uniwersytecie w Lublanie. Podróżnik, źródłem wielu inspiracji są zwłaszcza Bałkany.

Współpracuje m.in. z miesięcznikiem „Literatūra ir menas“ (Litwa) oraz zachodnioukraińskim portalem Zbruč (zbruc.eu) ze Lwowa, gdzie ukazuje się jego teksty i tłumaczenia. Obecnie mieszka w Wilnie.

PODZIEL SIĘ

Do góry