Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

O pokorze (ale i o Stajni)
Rafał Różewicz

 

 

Kiedy otrzymałem zaproszenie do udziału w warsztatach, stwierdziłem, że to będzie doskonała okazja, aby nadać swojej powieści ostatnie szlify i wkrótce ją wydać. Książka była przecież gotowa. Pierwotnie miała ukazać się gdzie indziej, jednak na miesiąc przed premierą została usunięta z planu wydawniczego. Z pomocą przyszedł jednak Jacek Bierut wraz ze swoim wydawnictwem. Jednak wtedy nie przypuszczałem, że ta pomoc zawierać będzie elementy konstruktywnej krytyki. Tak mi potrzebnej.

O co chodzi? Przede wszystkim udział w projekcie nauczył mnie cierpliwości i pokory. Okazało się, że moja powieść nie jest tak „genialna”, jak mi się wydawało. Z każdymi kolejnymi zajęciami znajdowałem coraz więcej luk, błędów i absurdów. Dotychczas stosunek do warsztatów literackich miałem dwojaki: uważałem je za potrzebne, ale tylko do pewnego momentu. Który, jako poeta nominowany do nagród literackich, tłumaczony na języki obce i publikowany w licznych czasopismach, miałem, jak mi się wydawało, już za sobą. A tutaj cichutko, po przyjacielsku, cofnięto mnie do szeregu uczniaków, którzy jeszcze sporo lekcji mają przed sobą. Bolało.

Tak, byłem naiwny, wydawało mi się, że sam talent wystarczy, że pisanie prozy polega po prostu na równym pisaniu od lewej do prawej, że metafory i porównania uatrakcyjniające wiersz równie dobrze sprawdzą się w prozie. W końcu panuję nad rytmem, historia płynie, więc co może pójść nie tak? Okazało się, że niemal wszystko. Języka poezji nie da się przełożyć w prozie. Języka prozy należy nauczyć się od podstaw. Żadna przyjemność, pozostaje jedynie harówa. Trochę jak w „Dżumie” Camusa, w której jeden z bohaterów wciąż przerabia pierwsze zdanie swojej nigdy nie zaczętej tak naprawdę powieści. Świetnie go teraz rozumiem. Wziął się facet za coś niemożliwego.

Bo te warsztaty są dla mnie lekcją przezwyciężania niemożliwego. Prowadzenia narracji, tworzenia postaci, uwierzytelniania ich emocji i pragnień w oczach czytelnika. Tak, czytelnik bywa bezlitosny. Jest sędzią, wszechmocnym bożkiem. Wnet wychwyci każdy fałsz. Pisanie polega jednak właśnie na tym, aby przekonać do siebie bezlitosnego czytelnika. Do swojej historii, jednej z wielu, ważnej tak naprawdę jedynie dla samego piszącego. Mój ojciec ma powiedzonko: „Po co brać sobie strupa na głowę”. Autor jest właśnie takim strupem. To, czy czytelnik weźmie go sobie na głowę, zależy przede wszystkim od umiejętności piszącego. I te umiejętności zdobywam właśnie na tych zajęciach.

Jacek jest wymagającym, ale cierpliwym nauczycielem. Przecież te warsztaty trwają już z półtora roku! On jednak cały czas wierzy w nasze projekty, wierzy w nas i często za nas. Czeka. Nie ukrywam, miałem chwile załamania, kiedy myślałem, że już nie podołam, że przeliczyłem się. Za każdym razem jednak udawało mi się wykrzesać z siebie pokłady nowej energii i motywacji. Owszem, wciąż się waham, powieści (już całkowicie przerobionej, bo piszę ją od nowa) jeszcze nie ukończyłem, ale podchodzę do niej teraz zupełnie inaczej. Stworzyłem sobie miejsce pracy, wyrobiłem sobie pewien automatyzm, schematyzm. Liczy się systematyczna praca, ciągłe „bycie w książce”, zaś „strona dziennie”  – to moje nowe motto. I tego staram się dziś trzymać. Bo w tym znoju nie jestem sam. Jest przecież warsztatowa grupa. Oceniamy siebie wzajemnie, wspieramy, wymieniamy materiałami. Trochę to zaczęło przypominać grupową terapię. Bo przecież każdy z nas ma ambicje, a zarazem lęki. Jak reszta uczestników zajęć oceni mój nowy fragment? Wiemy już jednak, że nie zawojujemy świata. Z drugiej strony: nauczyliśmy się, że mamy do wykonania własne, mniej globalne zadania. Każdy z nas zszedł chyba na ziemię. Pomogło, bo zaczęliśmy stąpać po pewniejszym gruncie. Przynajmniej ja tak uważam.

Dochodzę zatem do paradoksalnych wniosków: w tym wszystkim nasze książki przestały być najważniejsze. Ważniejsze okazało się to, co te warsztaty zrobiły z nami, uczniakami. Cieszę się z bęcków, które otrzymałem. Pozwalają mi spojrzeć na własne pisanie z większym dystansem, a jednocześnie: z większą pewnością. Wcześniej byłem też pewny, ale tę pewność dyktowała mi naiwność. Dziś jestem pewny inaczej, bo bogatszy w narzędzia, których nie zawaham się użyć.

 

 

PODZIEL SIĘ

Do góry