Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

O Stajni
Marta Kucharska

 

 

Pracujemy razem już półtora roku. Każdy pisze w swoim stylu, tempie, na wybrany przez siebie temat. Wszyscy mamy za sobą pierwsze sukcesy literackie, publikacje, mniejsze bądź większe doświadczenie w pisaniu: wierszy, opowiadań. Więc po co nam te warsztaty?

Warsztaty umożliwiły uwierzyć nam (ośmielam się użyć zaimka „nam”, bo mam wrażenie, że moje odczucia nie są odosobnione), że jesteśmy w stanie napisać coś większego, dłuższego, powieść. Napisanie POWIEŚCI, tego kolosa, z fabułą, światem przedstawionym, bohaterami, nawiązującymi ze sobą relacje przez akcję i dialogi, podległych wybranemu narratorowi. Dalej, sprawiły, że dopingowani przez Jacka, faktycznie zaczęliśmy te powieści pisać. A potem sobie uświadomiliśmy, jaki ogrom pracy trzeba włożyć oraz po jakie narzędzia sięgnąć, by przedsięwzięciu podołać, by powieść nie była tylko naszą przygodą, ale i przyszłego czytelnika.

Podczas zajęć Jacek pyta – czym się zajmuje twój bohater? Czym się zajmował w przeszłości? Jakie ma relacje z matką? Co go zawstydza? A ma jakiś tik?

– To tak dokładnie trzeba ich poznać?

Jacek pokazuje w okienku komputera (bo od marca spotykamy się online) grube teczki, pliki pożółkłych papierów, z charakterystykami swoich postaci. Nagle doświadczamy, że nasza wiedza o własnej powieści jest znikoma, przy pierwszej okazji nie jesteśmy w stanie zagonić bohatera w „kozi róg”, bo tak naprawdę niewiele o nim wiemy. Zamiast pulsującego śmiałka z „krwi i kości” istnieje czarna plama. Ale czarna plama to już coś. Powstała w miejscu wyciętego z kartonu niemego ludzika z teatru cieni. Podobne doświadczenia mamy z innymi „elementami” powieści.

Wspólne warsztaty ukazują nam braki, bolączki. Potem Jacek pokazuje narzędzia, które mogłyby im zaradzić. Pozostali bywalcy „Stajni” też przez to przeszli. Doświadczamy, że dopiero żonglowanie odpowiednimi narzędziami we właściwym momencie umożliwia poprowadzenie wartkiej akcji, stworzenie wielowymiarowych bohaterów, przeprowadzenie czytelnika z punktu A do punktu B, nie zanudzając go nadmierną opisowością. Ale sporo w tym pracy, dociekań, poszukiwań. O występowaniu niektórych narzędzi mieliśmy pojęcie, inne okazały się wielkimi odkryciami, istnienie niektórych przeczuwaliśmy podskórnie, ale samo ich nazwanie sprawiło, że kolejne ich użycie stało się łatwiejsze.

To co teraz? Regularność spotkań narzuca nam pewien rytm. Dyscyplinę, konieczną w pisaniu. Motywuje do dalszej pracy. Pozwala nie wyskoczyć z pisaniny, która raz całkiem prosta, kiedy indziej idzie jak po grudzie. Na spotkaniach wymieniamy się uwagami, doświadczeniami, dajemy sobie wsparcie. Po miesiącach pracy mamy zalążki swoich przyszłych książek.

Pisanie powieści to wielka przygoda, tak. Takiej przygodzie trudno nie ulec. Lecz gdyby nie warsztaty, pewnie nie zaszlibyśmy tak szybko tak daleko, zrażeni pierwszą lepszą klęską, że „bohater jest płaski”, nudzi albo akcja się rozjeżdża jak ślady łyżew niewprawnego łyżwiarza. Bo w powieści język to nie wszystko. A natchnienie – wciąż za mało.

PODZIEL SIĘ

Do góry