Flash crash to nazwa występującego na giełdzie zjawiska polegającego na nagłym, niespodziewanym, krótkotrwałym załamaniu się kursu, o nie do końca jasnej genezie. Flash crash to trzeci tom jednego z najciekawszych tworzących teraz polskich poetów, Grzegorza Hetmana, który dotarł do mementu, do którego dotarła również reszta świata. Jeszcze niedawno było spokojnie, stabilnie, przewidywalnie, bezpiecznie, ale już nie jest i prawdopodobnie nieprędko znów będzie. Kursy zjawisk indywidualnych i społecznych szorują po dnie, a nawet to dno przebijają. Nikt tu się jednak nie poddaje. Postawa, jak się okazuje, ma znaczenie. Sporo w tej książce absolutnego smutku rozbitego o tak uwolnione poczucie humoru, że ta książka, wiersz po wierszu, może spokojnie zastąpić porządną psychoterapię u najlepszej specjalistki. Można się w niej dosłownie sobie i światu przyjrzeć zupełnie z boku. I jeśli ktoś się jeszcze nie bał, zacząć się bać, a jeśli ktoś się bał już wcześniej, to zacząć się bać bezpieczniej.
Rejestry emocjonalne we Flash crash są tak kameralne i przy tym tak dalekie od osobniczej konfesyjności, że wydają się wprost uniwersalne. Posługiwanie się powściągliwymi formami, zobiektywizowanymi opisami, operowanie niemal przypowieściami trąca u czytelnika te struny, o których istnieniu nie pamiętał, może nawet sobie ich nigdy nie uświadomił, a które jednak wciąż w nim grały i to miało swoje znaczenie. Można tę umiejętność nazwać kunsztem Autora.
Szukacie języka, jakiego można jeszcze używać w poezji bez zażenowania (własnego bądź czytelnika)? Grzegorz Hetman taki wypracował. Niejedyny oczywiście, ale wyraźny i bezpieczny, bo komunikatywny, przejrzysty, a jednocześnie przy całym swoim umiarkowanym zretoryzowaniu, uwodzący, czysty, osadzony w rytmach i dźwięczny. A jeśli coś dobrze brzmi i dyskretnie podrzuca szeregi emocji, afektów i doznań, często nieuświadomionych wcześniej, choć bezsprzecznie istniejących, to musi to być dobrą poezją. A czy nie to jest teraz nagle nam wszystkim potrzebne?