Jacek Bierut: Mirko, po pięciu latach milczenia, po pięciu latach od debiutu, publikujesz nagle dwie książki poetyckie jednocześnie. Skąd się bierze ta obfitość?
Mirka Szychowiak: Pierwsza z tych książek była zaplanowana, mówię o książce “Jeszcze się tu pokręcę”, wydanej w Instytucie Mikołowskim. “Pisała się” tyle, ile musiała; ciągle coś było nie tak, wciąż byłam zła na tę książkę, że się nie chce zamknąć. Nie chciałam popełnić błędu “nie pierwszej młodości” – mam na myśli debiutancki tomik “Człap story”, którego nie jestem fanką niemal od narodzin, czyli od wyjścia z drukarni. Wystarczy powiedzieć, że trzymając jeszcze ciepłą książkę, wypłakiwałam się w ogrodzie w krzakach, bo już mi się nie podobała.
Natomiast druga książka, to absolutnie nieoczekiwana niespodzianka. Ta książka już była ułożona, no prawie zapięta, nazwana. Nie ukrywam, że szykowałam ją na konkurs Fundacji Karpowicza, nie spodziewając się właściwie, że ten projekt może wygrać (tak już ze sobą mam, że wolę się nie spodziewać). Z tego zestawu wysłałam kilka wierszy na konkurs poetycki do Szczecinka. W tym jubileuszowym XV konkursie brali udział wyłącznie laureaci poprzednich edycji. Nagroda była wyjątkowo jedna – tomik poetycki. Ponieważ otrzymałam kilka lat temu wyróżnienie, wysyłając – także nie spodziewałam się książki. Wygrana była niespodzianką i tym sposobem 11 listopada ukaże się trzeci tomik “Proszę nie płakać”. Teraz chciałabym się odnieść do tej “obfitości” – te 5 lat ciszy to 5 lat ciężkiej pracy i te dwie książki to nie jest jakieś zawrotne tempo. W ciągu tych 5 lat spróbowałam także “poopowiadać” – być może pokuszę się o wydanie prozy. No i czeka w kolejce “moja miłość” – kolejny tomik, a właściwie bajka poetycka, coś bardzo specjalnego w moim życiu.
J.B.: Oj, jestem bardzo ciekaw tej prozy. Jak mogę sądzić, znając „Człap story” i „Jeszcze tu się pokręcę”, będzie tam sporo wątków autotematycznych i pewnie też księżycowych. Mam ochotę zapytać właśnie o Księżyce. Stworzyliście tam kapitalne miejsce. Aż chciałoby się posiadać któryś z domów w Waszym sąsiedztwie. Jest tam coś, czego nie chcę nazywać. Jak zaraz o tym opowiesz, to wzrosną zapewne ceny księżycowych nieruchomości.
M.S.: Nie ma wątków księżycowych w mojej prozie. Księżyce, choć tego nie widać “gołym okiem”, są w moich wierszach obecne nieustannie. W Księżycach zaczęło mi się wylewać z głowy to, co tyle lat nie mogło znaleźć ujścia. Przecież późno debiutowałam, późno zaczęłam pokazywać swoje wiersze. Mój czas nadszedł w Księżycach. I to jest chyba odpowiedź na pytanie – co w tym miejscu jest takiego niezwykłego? Przecież coś przyciągnęło tutaj tylu malarzy, muzyków, literatów. Jakaś “żyła księżycowa” czy co. Popatrz na Mikołów. Coś w tym Mikołowie musi być. Przecież tam ludzie zaczęli tworzyć (przecież nie tylko pisać) nie dlatego, że w Mikołowie urodził się Wojaczek i tak wypadało. Gdyby nie mieli tej iskry, gdyby nie byli utalentowani, nikt by o nich nie usłyszał. Dlatego ja wierzę w siłę pewnych miejsc, w energię, która zasila tych, którzy „odgórnie” zostali naznaczeni „twórczym piętnem”. Jeśli chodzi o prozę, to prawdę powiedziawszy, niczego nie musiałam wymyślać (podobnie jest z wierszami). Piszę zwykle o tym, czego dotknęłam lub nie mogłam dotknąć, o ludziach prawdziwych, których znałam, o sprawach, które wydarzyły się mnie, komuś. Dużo miejsca w mojej prozie zajmują starzy ludzie, z którymi przyjaźniłam się jako dziecko, dziewczynka. Starzy ludzie budzili we mnie zawsze niesamowite uczucia; trochę się ich bałam, ale jednocześnie podziwiałam i bardzo szanowałam. Przede wszystkim jednak – słuchałam ich opowieści. Teraz po kolei opróżniam „tę przechowalnię bagażu” w głowie i zamieniam na małe miniaturki. Zobaczymy, co z tego wyrośnie.
J.B. Zostawmy na razie prozę. Teraz należy się cieszyć z Twoich świeżutkich książek poetyckich. Znam tylko jedną z nich. Czym się różnią? Bo wiesz, publikowanie dwóch tomów poetyckich w jednym czasie prowokuje takie pytania.
M.S. Pewnie, że prowokuje, ale ja nie chciałam ich wydawać miesiąc po miesiącu. Tak wyszło. Książki różnią się, muszą być inne, w przeciwnym razie byłaby to jedna, nieco grubsza książka. Wiersze pisane w ciągu pięciu lat, w naturalny sposób zaczęły się oddzielać, tworzyć skupisko podobnych emocji, treści. Żeby się nie rozwodzić, powiem, że tomik „Jeszcze się tu pokręcę” narodził się z bólu, samotności, strachu i zdziwienia, że ja o sobie tak mało jeszcze wiem. „Proszę nie płakać” jest pobudzony złością, ironią – w tej książce rozmawiam z mężczyznami, obgaduję ich, boksuję się z nimi. Kocham i nienawidzę – to przecież takie ludzkie. W tej książce zajęłam się wreszcie sobą, bo do tej pory nie miałam na siebie czasu. Ale sobą, oznacza także – kobietami.
J.B. No to mnie zaskoczyłaś. Rozumiem teraz, dlaczego Bohdan Zadura, jeden z jurorów konkursu, tak się ubawił przy tej książce. Już się cieszę, że i mnie to niedługo czeka. Zmieniając temat, chciałbym zapytać Cię jeszcze o poezję w internecie. Wiem, że od dawna jesteś dosyć mocno obecna na forach poetyckich, publikujesz, komentujesz, dyskutujesz. Chciałbym zapytać o prostą rzecz, co Ci to daje, co odbiera?
M.S. Internet stał się dla ludzi piszących swojego rodzaju przepustką do wszędzie. Okazało się, że te teksty można natychmiast wkleić, natychmiast przeczytać, skomentować, poprawić. Ilość powstających portali literackich, czatowni artystycznych, blogów – spowodowała, że nagle dowiedzieliśmy się, że w Polsce są tysiące ludzi piszących różności. Mało tego – wszyscy mieli do tych różności dostęp. Ja też. Kiedy patrzę na swoje teksty sprzed siedmiu lat, które siedzą sobie na różnych portalach – kiedy czytam te żałosne gnioty, których broniłam tak zażarcie, przekonana, że wszystko, co napisałam jest nieskazitelne i piękne – to mam niezłą zabawę, ale żadnego, nawet najbardziej koszmarnego tekstu się nie wstydzę. Na przestrzeni siedmiu lat, odkąd zaczęłam publikować teksty – zmieniło się to moje pisanie i te pierwsze próby pokazują – jak bardzo. Zawdzięczam to między innymi bardzo ostrej krytyce, często dosadnym, ale świetnym komentarzom. Sieć nauczyła mnie, że trzeba być dla swojej twórczości złą macochą, inaczej stoi się w miejscu i samemu sobie bije się brawo. Co mi sieć odbiera? No cóż, lubiłam, kiedy ktoś pisał do mnie listy, bo sama do dzisiaj wolę je pisać odręcznie, na kartce. Teraz jest poczta elektroniczna, skrzynki w czasie świąt zapchane życzeniami, a listonosz do drzwi nie pukaJ. To właściwie tak na marginesie. Staram się, by internet nie odbierał mi niczego, dlatego nie buszuję po stronach jak kiedyś, siadam do komputera tylko wtedy, kiedy muszę.
J.B. To bycie dla swoich tekstów „złą macochą” jest bardzo mądrym podejściem. Ale sama pokierowałaś mnie w te rejony i mam teraz pokusę pójść z pytaniem właśnie w stronę macierzyństwa. To się rzadko zdarzało, dwie poetki w jednym domu, krew z krwi i kość z kości. Wiem, że to Wasze prywatne relacje, ale korci mnie, żeby zapytać, na ile i jak często z Julką z relacji mama-córka przenosicie się w relacje poetki z poetką? Piszecie zupełnie inaczej, ale jakieś wpływy, jakieś przesadnie zaznaczane odrębności, siłą rzeczy, muszą się czasami ujawniać. Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała odpowiadać na to pytanie.
M.S: Właściwie to się nad tym nigdy nie zastanawiałam, bo raczej jako bardzo blisko spokrewnione ze sobą poetki funkcjonujemy, robiąc przy okazji różne niepoetyckie rzeczy, ale przecież poeci poza pisaniem, mają inne, „ziemskie obowiązki”. Piszemy inaczej, to prawda. Nie musiałyśmy się namawiać, rzecz jasna, na inną dykcję, bo jesteśmy inne, w innych rejonach szukamy własnych tropów, swojego języka. Pokazujemy sobie czasem swoje teksty, kiedy są gotowe i Julka zasiada przed moim komputerem i ma ochotę ciachnąć tekst w kilku miejscach, ja – dla odmiany – bardziej rozbudować jej wiersz, ale tak naprawdę, to tylko taka gra, bo przecież same chcemy, musimy – uporać się ze swoim.
J.B. No pewnie, pisanie wierszy zbiorowo rzadko przynosi dobre rezultaty. Wybacz banalne pytanie, ale naprawdę ciekawi mnie odpowiedź. Którzy poeci są dla ciebie ważni, których cenisz najwyżej?
M.S. Zaczęłam swoją przygodę z poezją od Tadeusza Różewicza i Urszuli Kozioł. To była szkoła średnia. I jeszcze się nie odkochałam. Potem dochodzili inni: Walt Whitman, Bella Achmadulina, Tadeusz Grochowiak, Tomasz Różycki, Krystyna Miłobędzka, Jurij Andruchowycz, Marcin Sendecki, Bohdan Zadura. I jeszcze wielu innych, którzy pojedynczymi utworami zawładnęli mną. Od pewnego czasu odkrywam na nowo Kazimierza Wierzyńskiego. Ale prawdziwa miłość może być tylko jedna: T.S.Eliot.
J.B. Dziękuję za rozmowę.