Kotlina Kłodzka. Pismo literackie. Wydawnictwo.

Bartosz Suwiński
Kotlina (10)

Kotlina. Popław

1.

Uroda nie zatruła jego dni. Spragniona ziemia, muzyki świat. Czas „jak duchy pszczół / w wymarłej pasiece” (Feliks Netz), wydrążony jak wiśnia na frużelinę. Chłopcy skaczą w kałużach. Lipy kwitną na Zabłociu. Krowy leżą obok swoich placków. Czy źrenica może być spóźniona? „Kto nuty pisze kwiatom, a kluczem kojarzy / melodie rozpryśnięte w barwie, kropli, szumie?” (Bohdan-Ihor Antonycz, przeł. A. Pomorski).

2.

Chodzę teraz po linii: Stary Waliszów, Piotrowice, Romanowo, Żelazno. Czy ja mogę coś donieść? Akurat dziś kręcimy się we trzech. Sebastian młóci dłońmi kłosy żyta i jedzą ziarna z Jankiem. Kręcimy się wokół porzuconych chatynek, uli w skrajniach pól, malinowych chaszczy, u podnóża krzyżowej góry. Wszędzie na ścieżce kulki odchodów naszpikowane pestkami. Jaskółki pokazują się tu w dni, kiedy straszą deszczem. Maki radzą sobie dobrze pośród żyta, osty w jęczmieniu. Polne ścieżki są zawsze drogą w miejscu. Coś tu ciągle robimy, we wzroku nikną motyle. Ostatnio w Gorzanowie ze stodoły wyleciała pliszka. Długo o tym nie pamiętałem. Coś zawsze istnieje. „napisać wiersz tak długi jak deszcz, / tak nieprzerwany, / tak ciągły, / tak ciągle płynący, / taki bez początku i końca, / taki bez urodzin i śmierci, / taki nagle w środku siebie / niknący w innym niewidzialnym świecie” (Janusz Styczeń).

3.

Grupa dzieci gania po osiedlu, w rękach mają plastikowe karabiny. Jest ich pięcioro, wyraźnie zaaferowane, kogoś szukają. Nalany chłopiec krzyczy, że wraca do domu po telefon. Najmniejszy z nich woła do reszty: „To wojna na Ukrainie. Nie możemy tu zostać”. „Znacie jakieś ukraińskie słowa” – pyta przytomnie dziewczynka. Priviet. Trylinka, po której zbiegają, jest gotowa na zbicie kolana, zdarcie łokcia, kwaśne łzy i deszcze.

4.

Pani w aptece. Ściszonym głosem. „Syn ma ciągle biegunki. Chciałabym mu kupić jakieś tabletki, witaminy”. „Cały czas?” – pyta sprzedawczyni. „Jak tak, to będzie musiał udać się do lekarza”. „Niech Pani da takie, których nie trzeba trzymać w lodówce. Bo nie będzie trzymał w lodówce. Mówię Pani, on nie ma bakterii”. Kolebie się huśtawka, na której nikt nie siedzi. „Tata, mama jest twoim mężem”. Udręczone życie do końca. Czasami nawet konfekcja cieszy oko. „Smutek to poseł na ziemi jedyny, / Który do wszystkich ludzkich bram kołacze” (Jerzy Guranowski)

5.

Budzę się od kilku dni wczesnym świtem i obserwuję gniazdo kopciuszka. Dyskretnie. Zlatuje do szczebiotu i otwarte pięć dzióbków czeka na swój kawałek dżdżownicy. Gniazdo po kilku dniach trochę staje się potargane. Trawa zwisa z krokwi. Za kilka dni będzie już tylko miejscem, w którym były – taksonem braku troski. Zagadką, o której można mówić wszędzie.

6.

Idziemy z Michałem z Marii Śnieżnej do Międzygórza. Zaczynamy od sanktuarium. Przyglądamy się wotywom. Ktoś dziękuję za powrót syna z rosyjskiego frontu. Inny/a za odzyskane zdrowie dziecka. Orientuję się, że wśród nich wisi reprodukcja Chrystusa na krzyżu Salvadora Daliego, skupiająca całą uwagę na barkach konającego. Dłuższą chwilę biją dzwony. Gdzieś tu są cudowne figurki. „i zawiesił pod gołym niebem na buku”. W lesie rozmawiamy o mistykach. O niemieckiej filozofii. Czasami ktoś nas mija i się pozdrawiamy. Gdzieniegdzie ostały się ostatnie maliny. Sporo pustostanów, rozlatujących się altanek. W zasadzie cały czas idziemy w dół. W Międzygórzu zaczyna się od Marianny Orańskiej. W witrynie kafejki będą leżały Dramaty Gombrowicza. Drozdy lecą w światło jak na śmierć. Calsberg. Z wiklinowego koszyka wyściełanego kartką z napisem Słowa Pana Jezusa do Ciebie, przy wejściu do kościoła pw. Św. Józefa, którego budowa zakończyła się 11 sierpnia 1742 roku, wyciągam wskazania: „Jeśli ktoś czuje się małym, niech przyjdzie do Mnie i pije. Tak, niech pije mleko moich myśli”. W drodze na Wilczki podniosę z ziemi ścinkę, która najwyraźniej wysunęła się z czyjeś kieszeni, gdzie w pierwszym zdaniu, pada: „Zjednocz się z wszystkimi mistykami, którzy obecnie żyją na ziemi”. „Ja już bym chciała być w prawdziwym domu” – mówi mijana dziewczynka do wyrywających do przodu rodziców.  Niesie się rżenie koni drażnionych przez dzieci. Słowa Hioba unoszą się nad okolicą. Od razu na wejściu trafiamy na kwatery dziecięcych mogił. Wczoraj miałem mnóstwo pomysłów, o których już nie pamiętam. „Papierowy bęben odezwał się na dachu / i podobno było jasno jak w dzień, / jak w dzień owego dnia, / kiedy dni nie mieszkały jeszcze / w moim mózgu / i były wolne” (Jarosław Markiewicz).

7.

Czapla siwa zerwała się z pryzmy kamieni. Wysepki piasku wyłaniające się w szerokościach Nysy Kłodzkiej. Ważka w niskim locie. Młode dęby na granicy żyta. Obrywanie dzikiej maliny. Racica odbita w ziemi, którą wyrywa. Gustaw niesiony na rękach, żeby widział wodę. Same proste, nic bardziej nadrzędnego od reszty. Rzeka na którą lecą lipcowe zrywki. I gęś z dwoma kundlami, prostująca szyję. I taksówkarz odwożący w tę głuszę mocno podpitego mężczyznę. Przypomniałem sobie, że duch rodzi się z powietrznej posoki, a nie z żywiołów.

8.

Trzy zakonnice siedzą na ławce i jedzą pomarańczowe delicje. Szumi wodospadem. Mężczyzna wyciera podeszwę z kupą o schodek. Lody porzeczkowe topnieją w mig. Na elewacji tego domu ktoś wyrył ostrzem: „Szczurek”. Pomyślałem o Wojtku, o szkole średniej. Owce podeszły w górę. Kobieta coś rwie w szklarni, furtka na cmentarz otwarta. Kolejny raz wybieram drogę na Jaworek. Sny wijące się w ślad. Głosy odnajdujące swoje imiona w morzu mowy, która cię stale podmywa i cuci.

[Bartosz Suwiński]

Krytyka literacka. Poezja, proza, literatura współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

PODZIEL SIĘ

Do góry