Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

MMXX, podsumowanie
Jacek Bierut

 

 

 

Rok 2020 był to dziwny rok? W życiu nie zacząłbym tak powieści. Raczej „Jacek Bożyżuczek po raz pierwszy przeczytał Adama Podkałka, mając lat dziewiętnaście, w święta Bożego Narodzenia 2020 roku w Wiedniu, gdzie studiował zdalnie na akademii modę”. Kolejna rzecz to sprawa podsumowania; zastanawia mnie, dlaczego ludzie czasami mają potrzebę podsumowywania. Nigdy nie odczuwałem takiej potrzeby. Podsumowywanie wydaje mi dziwne właśnie, bo nawet jak coś się definitywnie kończy, to i tak zwykle ma późniejsze konsekwencje. Ale porzućmy to, bo zacznę zaraz dryfować w kierunku „Poczucia ciągłości”. Zatem rok 2020. Ale czym jest rok? Poza tym, że jest tylko miarą czasu, a ja od dawna poczucie czasu mam mocno zaburzone i nie da się tego prawdopodobnie wyleczyć, ale to akurat samo przejdzie. I jeśli już poszedłem w tę stronę, to istnieje obawa, że zacznę zaraz pisać o tym, dlaczego rok 2020 miał być jednym z wielu, których miałem nie przeżyć, a który przeżyłem. Nawet dość aktywnie i udało mi się zrobić trochę dobrych rzeczy. Również w wydawnictwie j.

To podsumowujmy zatem, skoro już to robię, choć się przed tym bronię i już wiem, że postaram się niczego nie podsumować. Wydawnictwo j istnieje. To fakt. W tym momencie być może powinienem przerwać pisanie tego tekstu i przejść się w miejsce, w którym powstało. Możecie je zobaczyć na zdjęciu, ale tylko z tej drugiej strony.

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Wydawnictwo j zatem istnieje (to fakt) i trwa nawet nie siłą woli, ale jako realizacja wyraźnej potrzeby, jaką ze smutkiem obserwuję. W Polsce jest zbyt mało miejsc, gdzie można wydać dobrą książkę literacką. Te istniejące mają zbyt małą przepustowość. Z drugiej strony ich filtry nie zawsze są ustawione idealnie. Na Dolnym Śląsku jest jeszcze większy problem, bo właściwie żadne z działających tu wydawnictw (jak mi się wydaje) nawet nie próbuje spełniać tej roli. Niewiele możemy temu zaradzić, ale staramy się choć w możliwej części wypełnić ten brak. Pierwszą książkę (Trzeci migdał Mirki Szychowiak) wydawnictwo j wydało 29 miesięcy temu. Ostatnia książka (Trax Cezarego Domarusa) jest trzydziestą z kolei. Czyli jak na tak nieoczywiste przedsięwzięcie, jakim było powołanie wydawnictwa wymyślonego w tak bardzo nieoczywisty sposób, średnia jest zawrotna, jedna książka miesięcznie. Nigdy takiej nie zakładaliśmy. Wydawać więcej i szybciej na pewno byłoby możliwe i sprostalibyśmy, ale to zmieniłoby samą ideę tego akurat wydawnictwa. Wydawać mniej i wolniej też dalibyśmy radę. Skąd zatem ten w miarę stały rytm? Nie znam odpowiedzi na to pytanie.

Pracujemy w zespole, każde z nas w innym tempie, w dodatku zmiennym. Rytm wynika zapewne z różnych przyspieszeń i zwolnień. Bo wydawanie książek to też jakoś pojęty czas, choć książka nie jest i nie może być miarą czasu, chociaż bywa periodyzacją jego cuntinuum. Ale każde z nas ma też inne zajęcia i obowiązki. Już samo przeczytanie propozycji wydawniczych, jakie do nas spływają regularnie, wymaga sporego zaangażowania. Zaglądam do każdej, trafiam na książki, które chciałbym wydać, ale nie możemy tego zrobić, bo brakuje i czasu, i pieniędzy, i mocy przerobowych. To nie jest fajne, odmawiać, ale przecież z góry wiedziałem, że tak będzie.

Zajrzałem teraz do tekstu, do którego od dawna nie zaglądałem. Na stronie w zakładce „Wydawnictwo” wisi taka informacja: „Wydawnictwo j, powołane w 2018 roku, nie jest kontynuacją, choć wynika wprost z dotychczasowych działań jego twórcy, przede wszystkim jego autorskiej, zamkniętej Psalmami (2014-2017) Julii Fiedorczuk serii wydawniczej, publikowanej pod innym szyldem. Wydawnictwo j nie jest typowym wydawnictwem, choć nieustannie pracuje nad realizacją konkretnego planu wydawniczego i publikacją kolejnych książek. Nie jest także literacką witryną internetową (a w zasadzie dziennikiem literackim w Internecie), choć za taką może być z biegiem czasu coraz bardziej uważane. Wszystkie działania zmierzają raczej w stronę spójnego projektu edukacyjnego”. Wszystko prawda. Ziściło się. Tekst ma 29 miesięcy i wciąż nie została w nim poprawiona literówka (niech tak zostanie, bo to już zabytek, ale tu – na użytek tego tekstu – ją poprawiłem). Grzech pierworodny zatem wystąpił i niech tak to trwa.

Wydawnictwo j wymyśliła Róża, moja największa przyjaciółka i towarzyszka życia i reszty. Siedzieliśmy na brzegu dzikiego odcinka koryta Odry i myśleliśmy o tym, co dalej z tą serią zamkniętą Psalmami (2014-2019) Julii Fiedorczuk. Bo myślałem już wtedy nad wydaniem konkretnych kolejnych książek kolejnych autorów, kiedy okazało się, jak bardzo niektórzy ludzie bywają głupi i źli, i że nie mogę w tamtej inicjatywie (którą przecież tworzyłem od zera) pozostać ani chwili dłużej. Czasami tak bywa. Ale nie chciałem też zawieść autorów, z którymi już byłem po słowie. Róża rzuciła ten pomysł. Zrobić to wszystko jeszcze raz, tylko tym razem lepiej, tak, żeby nic już nie mogło wybić ani nie miało skąd wpaść do wentylatora. Mam zaburzone poczucie czasu, ale mogę ocenić, że nie rozmawialiśmy o tym jakoś szczególnie długo, pewnie godzinę lub dwie. Kiedy wróciliśmy do domu, rozpisałem wszystko na jednej kartce A4. Mam ją do dziś. Udało się zrealizować prawie wszystko, poza jednym z czterech filarów, który pewnie w przyszłości dobudujemy.

Jak to zrobiliśmy? Po kolei. Systematycznie i z pasją. Od kompletnego nic. Oprócz nas dwojga do inicjatywy koniczne były kolejne osoby. Bez nich to by się nie udało. I pewnie nie chcielibyśmy się na to porywać. Początek był oczywisty, zespół, z którym tak udanie współtworzyłem tamtą serię zamkniętą wydaniem Psalmów (2014-2017) Julii Fiedorczuk. Grzegorz Hetman i Artur Skowroński. Mając możliwość współpracy z takimi ludźmi, można naprawdę wszystko. Łączy nas nie tylko praca, otwartość i rzetelność, ale też przyjaźń i zaufanie. To naprawdę dużo. Grzegorz to korektor i redaktor, ale przede wszystkim idealny doradca. Artur dba o wizualną stronę wszystkiego, co robimy, i robi to tak, że wydaje się, że to jest perfekcyjne. No i przede wszystkim rozpoznawalne na pierwszy rzut oka. Chyba nie tylko mojego. W dodatku potrafimy się porozumiewać samymi rzeczownikami. To naprawdę coś. W samą porę (na starcie) do zespołu (niejako naturalnie) dołączył Tomasz Ważny. Dba głównie o to, żeby technicznie i graficznie wszystko się zgadzało, ale jak to w naszym wydawnictwie jest praktykowane i oczywiste, kompetencji ma znacznie więcej i zawsze to jest w sam czas i w punkt. Każdy ma wpływ na decyzje. Każdy odciska swoje piętno na całości. Moja rola jest niejasna, głównie dźwiganie, redagowanie, koordynacja, papiery, publikacje. A to „j” w nazwie wydawnictwa wzięło się stąd, że to pierwsza litera mojego imienia i ostatnia nazwiska Róży. Idealnie. Róża oprócz codziennej żmudnej pracy koordynuje, decyduje, wychwytuje wszelkie słabe punkty, tryska pomysłami. No i robi zdjęcia, które towarzyszą publikacjom na stronie i wspierają promocje kolejnych książek.

O zdjęciach może tylko kilka słów. Róża od razu założyła, że wszystkie muszą być wykonane we Wrocławiu. One chyba nieźle ilustrują nasze miasto. Tak mi się przynajmniej wydaje. Wrocław jest już dobrze sfotografowany i nieustannie fotografowany, ale w ten sposób chyba jeszcze nikt tego nie robił. A jeżeli tak, to nie tak konsekwentnie. Kolejnym założeniem było, że kadrowanie jest ostateczne w chwili zwolnienia migawki. Niczego potem nie wolno wycinać. No i kwestia obrabiania zdjęć. Żadnych polepszaczy. Zdjęcie ma być ostateczne w takiej formie, w jakiej widziało je oko i jaką utrwaliły ustawienia i ruch palca. Poprawianie zdjęć nie wchodzi w grę. Byłem świadkiem wykonania wielu z nich i zawsze jestem pod wrażeniem tego stanu, jakiego są wynikiem. I zawsze dziwi mnie wynik, bo patrzyłem na to samo, ale tego nie widziałem.

To idźmy dalej. W roku 2020 wydaliśmy jedenaście książek. Choć Na kanwie Tomasza Ważnego, bardzo mocny debiut prozatorski, odebrałem z drukarni (nasz drukarz, Andrzej Maślanka, to kolejny ważny punkt zespołu) 31 grudnia 2019 roku po południu i książka dostępna była dopiero na początku roku 2020. Czyli właściwie w 2020 wydaliśmy dwanaście. Sześć z nich to książki poetyckie (choć czy Wyższa czułość Agnieszki Kłos jest na pewno książką poetycką, nigdy nie będziemy mieć pewności), sześć to proza. Nieco więcej niż połowa to książki autorów dolnośląskich. Tu pewności do końca też nie mamy, bo czy Grzegorz Hetman jest wciąż autorem dolnośląskim? Albo czy jest nim piszący o Podhalu Robert Eres? Najważniejsze jest to, że ze wszystkimi tytułami łączy mnie (i mogę chyba tu napisać „nas”) silna więź emocjonalna. I to dotyczy wszystkich trzydziestu od Trzeciego migdała począwszy. One wszystkie ukazały się po coś. Wszystkie są ważne. Choć każda z innego powodu. Niewątpliwie tegorocznym hitem (nazwijmy to „sprzedażowym”, ale nie tylko, bo ta książka miała i wciąż ma bardzo duży odzew) jest Weltschmerz Hardcore Wojciecha Kozielskiego (trzy dodruki, to ma swoje znaczenie), polska powieść o polskim punku na długiej osi czasu. Nie będę tu może wymieniał wszystkich tytułów, bo łatwo je znaleźć na prawej kolumnie strony, ale jestem dumny z wydania każdej z nich. Nad każdą się nasiedzieliśmy i zrobiliśmy wszystko, żeby ich ostateczna forma była najlepsza, jak to tylko możliwe. I żadnej nie zepsuliśmy. I teraz myślę, że warto było. Dobra robota.

Ale przecież to nie wszystko. Wydawnictwo j to strona. Coś w rodzaju dziennika literackiego w Internecie. Czyż nie? Do chwili, kiedy to piszę, ukazało się 795 tekstów lub zestawów tekstów literackich. Zważywszy, że strona wystartowała na dobre z początkiem maja 2018 roku, daje to średnią 25 tekstów lub zestawów tekstów miesięcznie. Niektóre z nich są „zamówione”, większość to teksty, które podesłaliście nam do publikacji sami. Za co dziękuję, bo to zaszczyt wiedzieć, że tak wiele autorek i autorów po prostu nam ufa i oddaje nam swoje teksty literackie „pod opiekę”. Sądzę, że ta otwartość, to że nie wiadomo, czego się spodziewać, kiedy rano zagląda się na stronę, jest ciekawsza, niż gdyby to były tylko teksty „zamówione”. Dlatego zawsze chętnie zaglądam do maili z propozycjami. Wiem, że irytujące bywa czasami czekanie na publikację, ale tak to już jest, kolejka się wydłuża lub skraca, ale wydaje mi się, że warto czekać. Czasami trwa to dwa miesiące, czasami krócej. Ale te teksty są czytane. Wejścia na stronę się wahają, ale zawsze jest to od kilku do kilkunastu tysięcy. Rekordowy wynik miał „zasięg” dwudziestu tysięcy z ogonkiem. To cieszy. Przysyłajcie zatem, jeśli macie taką chęć. My je naprawdę czytamy przed publikacją. A potem czytają to inni.

I przejdźmy do tego, co mnie ostatnio w tych działaniach bardzo cieszy. Bo dobre efekty cieszą. W tekście, który już przywołałem, padło takie zamykające zdanie – „Wszystkie działania zmierzają raczej w stronę spójnego projektu edukacyjnego”. Nie wiem, czy nazywanie akurat tego „projektem edukacyjnym” jest sformułowaniem szczęśliwym, ale wiem, że robimy coś kapitalnego. Od września 2019 systematycznie co dwa tygodnie odbywają się spotkania w starannie wyselekcjonowanym gronie, które są czymś w rodzaju warsztatów literackich. Naprawdę się spotykaliśmy i naprawdę mocno pracowaliśmy. Będziemy to robić do czerwca 2021. Najpierw robiliśmy to we Wrocławskim Teatrze Współczesnym, od kiedy pojawił się wirus (jednak padło to słowo w tym podsumowaniu) i oczywiste ograniczenia, robimy to online. Każda i każdy z uczestników pisze własną powieść. Rozstrzał formalny, tematyczny, stylistyczny i tak dalej jest ogromny. Postępy są zatrważające. Mam wrażenie, że to coś znacznie więcej niż eksperyment literacki i edukacyjny. Wybuchała jakaś bomba. Udało nam się znacznie podnieść sprawność techniczną wszystkich uczestników, wrzucić te ich powstające na naszych oczach powieści na znacznie wyższe poziomy literackie i artystyczne. Nie będę teraz o tym opowiadał, bo w najbliższych miesiącach przestaniemy milczeć w tej sprawie, będziemy już prezentować próbki i głos zabiorą sami uczestnicy (nie wiem, czy wolno mi ich tak nazywać, bo stworzyliśmy grupę, z której uwolniło się tak dużo energii, że zwykłe słowa mają w tym przypadku deficyty znaczenia). Zanim to wystartowało, nazwałem to Potencjałami, bo to jest bardzo praktyczne, kiedy wszystko ma swoje nazwy. W trakcie jednak dość szybko sami zaczęliśmy nazywać to Stajnią (ten termin rzuciła Agnieszka Kłos i od razu się przyjął), chociaż z premedytacją uciąłem mu przydawkę Jacka. Zostało pół roku. Technikalia dawno za nami. Konstrukcje już są stabilne i mocne. Narratorzy i narratorki za to bardzo ruchliwi, żwawi i potrafią wolno i szybko, z daleka i z bliska, w słońcu i nocą, w ciszy i w hałasie. Bohaterki i bohaterowie wyraźnie ożyli. Autorki i autorzy złapali swoje rytmy i naprawdę z nich korzystają i się w nich odnajdują. Wszyscy wiedzą dokładnie co, jak i dlaczego. I prawie nikt nie wymiękł, choć czasami bywało ostro. Tak, efekty upublicznimy, te książki będą się ukazywać, może nie od razu, jak już minie czerwiec 2021, ale nie przewidujemy zbędnej zwłoki.

Prawda, że jednak nieźle podsumowałem coś, co się nadal toczy i toczyć będzie, i nie da się tego na razie podsumować?

Może jakiś apel na koniec? Bądźcie z nami. Podsyłajcie teksty. Kupujcie nasze książki, bo są dobre, a za te pieniądze wydajemy kolejne i kolejne. My z kolei będziemy robić swoje, bo to jest potrzebne, a lubimy to robić. I jesteśmy otwarci. A w Nowym Roku wszystkim życzymy poczucia szczęścia. I zdrowia.

 

Jacek Bierut. Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

 

 

 

 

 

 

PODZIEL SIĘ

Do góry