Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Potencjały, czyli Stajnia, czyli…
Jacek Bierut

 

 

Pewnie rok próbowałem zrealizować ten pomysł. Realizowanie pomysłów jest w ogóle ciekawą aktywnością. Dlaczego niektórzy ludzie to robią, a inni porzucają je niedługo po ich pojawieniu się lub w lepszej wersji po napotkaniu przeszkód lub choćby przeszkody, ale zajmują się konsekwentnie realizowaniem cudzych pomysłów, często nawet o tym nie wiedząc, albo realizują inne, na których wcale im tak bardzo nie zależy? Dotyczy to także literatury. Zostawmy jednak to pytanie, bo postawiłem je tylko dlatego, żeby nie zaczynać od emocji, co (oczywiście) i tak się nie udało.

Może zatem zdam tylko relację, z tego co robimy. Ruszyliśmy z czymś, co trudno nazwać, bo przecież nie są to warsztaty literackie. Nie powołaliśmy także grupy literackiej, bo tak się grup literackich nie powołuje. A już na pewno skutecznie. Tym bardziej w czasach, kiedy powoływanie grup literackich jest raczej śmieszne lub tylko podejrzane. Ale jednak od września spotykamy się systematycznie dwa razy w miesiącu i już wiemy, że będziemy to robić przez kolejny rok. Na pewno nie są to spotkania towarzyskie, choć czujemy się ze sobą dobrze (a nawet coraz lepiej) i wzajemne zaufanie wzrasta z każdym kolejnym krokiem. Każdy w tej grupie jest bardzo ważny i każdy już to wie. Nie trzeba było o tym mówić ani przez chwilę. Nie pojawił się także nawet zwiastun niezdrowej rywalizacji i pewnie się nie pojawi. Nic nie rozwali tego od środka. W aktywności literackiej takie sprawy są bardzo ważne, choć nie najważniejsze. Bez nich jednak o te najważniejsze niezmiernie trudno. Chyba spokojnie możemy już ocenić, że w tym względzie nam się udało. Co nie jest takie oczywiste, bo praca grupowa w literaturze nie jest częstą metodą i przynosi raczej kiepskie efekty, literackie i nieliterackie. Daliśmy jednak radę, bo to jest możliwe przy jasnym celu, dobrych metodach i zespole oraz po wytyczeniu i zachowaniu pewnych nieprzekraczalnych granic. Również bez mówienia o tym, wytyczyliśmy je chyba celnie i precyzyjnie. W dodatku bez zasiek, opaćkanych hasłami murów i broni. Tak to przynajmniej możemy ocenić teraz, kiedy to już ruszyło w jasnym kierunku, w skokowo narastającym procesie i daje spodziewane efekty. Przychodzimy, jesteśmy zaangażowani, czas zlatuje w tempie przypominającym próbę punkowego zespołu z jakiejś pipidówki w latach osiemdziesiątych. Pewnie niewiele osób już ma pojęcie o takich próbach. Miały potężną moc, bo chociaż niewiele z nich wynikało i obiektywnie patrząc, niczego nie zmieniały, dawały coś na lata, nie tylko siłę, ale i solidną podstawę na dowolną okoliczność. Chociaż niektórym tylko zniszczyły życie.

Nasza grupa na szczęście punkowa nie jest.

Ale od początku. Przez lata aktywności literackiej, wydawniczej, organizacyjnej i sam nie wiem, jak ją jeszcze nazwać, trafiałem na ludzi. U niektórych wyczuwałem to, co nie jest oczywiste. Możliwości. Czyli coś, co niektórzy wciąż nazywają talentem, i predyspozycje, przede wszystkim do katorżniczej roboty, czyli do czegoś, co niektórzy wciąż nazywają pracą literacką. Nie jest to jakoś szczególnie ciekawe, bo wszyscy w różnych warunkach trafiają na jakichś ludzi i rzadko coś z tego wynika. Uparłem się jednak, żeby coś z tym zrobić, czyli pomóc, ogarnąć, zorganizować, wesprzeć, zmotywować, dać narzędzia i co tam jeszcze będzie potrzebne do wyzwolenia (się) energii, która być może bez tego by się nie wyzwoliła lub wyzwoliła mniej, na krócej, w zbyt małej dawce. Wydaje się, że takie inicjatywy powinny być realizowane natychmiast, bez zbędnych ceregieli i przeszkód. Łaziłem, mówiłem, pisałem, ale nawet nie dostawałem odpowiedzi. Jednak się uparłem. I się udało. Pomógł Wydział Kultury naszego miasta i Wrocławski Teatr Dramatyczny (za co bardzo dziękujemy). Nie czekałem już na nic. Natychmiast rozesłałem wici. Zazwyczaj skutecznie. Ruszyliśmy.

Z góry założyłem, że grupa powinna być dziesięcioosobowa. I dziesięć osób zaangażowało się w tę mordęgę. Każda z nich pisze własną powieść, we własnej stylistyce i w sprawach dla siebie ważnych. Każda z tych książek będzie zupełnie (ale to zupełnie) inna, co już widać jak na dłoni. Zdaje się, że już się rozpędziliśmy. Przede wszystkim wypracowaliśmy, skonstruowaliśmy i naoliwiliśmy nieźle się sprawdzające maszyny prozatorskie. Tak, stworzyliśmy sobie coś takiego, opierając się na planach istniejących maszyn (niekiedy tych już dawno zardzewiałych, niekiedy najświeższych nowinek technicznych), ale te są nasze własne, właściwe, kompatybilne i będą nam długo służyły. Historie, z którymi przyszliśmy do tej mordęgi, urosły, nabrały życia, co więcej, są już nieźle umocowane i umotywowane. Każda ma już własne organy lub inne instrumenty czy części. Bohaterowie też rosną nam pod palcami. Zaczynają umieć ze sobą rozmawiać, stają się aktywni, naprawdę już czują, myślą i działają (w dodatku jak działają, myślą i czują!). Sprawy idą we właściwe strony. Narratorzy się klarują i są coraz ciekawsi. Ich strategie także. Konstrukcje rosną, wydają się coraz mniej chwiejne i chyba udźwigną swoje ciężary. I co najważniejsze, każdy z uczestników zaczyna mieć adekwatne do swojej prozy języki. Co nie znaczy, że nie mieli ich wcześniej, ale teraz mają je lepiej, głębiej i są bardziej mięsiste i ruchliwe. Takie mam wrażenie. Właściwie już zrobiliśmy to, co najważniejsze. Każda z powstających książek dostała powietrza i energii. Praca nad każdą z nich jest na innym etapie, ale została już wykonana i chyba nie pójdzie na marne. Daje to sporo radości, bo to jak obserwowanie narodzin i każdego z etapów dorastania, ale z przeczuciem, że śmierć jest z innej bajki, bo te książki powstaną, czyli dostaną potencjalne życie wieczne. Tak, bawimy się przy tym nieźle, ale to tylko przy okazji. Bo cel jest inny. Teraz zostaje nam jedynie właściwie to wszystko wykorzystać. I to zrobimy. Bo wiemy jak, możemy i chcemy. To naprawdę się udaje.

Celem tej grupy są dzieła, nie szkolenie. To nie moje zdanie, to zdanie jednej z uczestniczek, które pojawiło się we właściwym momencie. Dla mnie było to jasne od samego początku, ale z każdym spotkaniem jest jaśniejsze, bo oczywiste już dla wszystkich zaangażowanych.

Tylko w co zaangażowanych? Bo bez tego się nie obejdzie, pojawia się sprawa nazwy. Kiedyś napisałem takie zdanie: „Wszystko ma swoje nazwy i to jest nader praktyczne”, ale (hi, hi) tym razem nazwy nie ma i pewnie nie będzie. Nie jest potrzebna. „Potencjały” były tylko tytułem pierwszego tekstu, który o tej inicjatywnie napisałem, bo to dość mądre, że wymyślono tytuły i że się je nadal stosuje. W trakcie zajęć jedna z uczestniczek nazwała nas „Stajnią”. Super. Miała przecież rację. Moglibyśmy przy tym zostać, ale pewnie, kiedy za pół roku znów napiszę coś (po raz trzeci) o tym naszym spotykaniu się dwa razy w miesiącu w świetnej atmosferze i świetnym miejscu, pojawi się kolejny pomysł i jeszcze lepszy emblemat. I niech tak będzie. Aż do momentu, kiedy ukażą się książki. I wtedy będą ważne tylko one i ich tytuły. I nazwiska autorek i autorów. Ale jednak książki niech będą najważniejsze.

 

 

Jacek Bierut. Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

 

Jacek Bierut (ur. 1964), prozaik, poeta, dramaturg, autor pięciu powieści („PiT”, „Spojenia”, „Hajs”, „Pornofonia”, „Powstanie Grudniowe”), tomu opowiadań („71”), czterech tomów wierszy („Igła”, „Fizyka”, „Frak człowieka”, „Kocia wiara”) i dramatu „Poczucie ciągłości”, a także tomu esejów „Przesieka”. Laureat nagród literackich. Jego książki były nominowane do nagród Silesius, Angelus i innych. Laureat I nagrody Stref Kontaktu 2019. Współredaktor opracowania literatury dolnośląskiej po 1989 roku „Rozkład jazdy” i redaktor dwujęzycznej (polsko-ukraińskiej) antologii poezji wrocławskiej i podwrocławskiej „Nielegalny prąd”.  Założyciel wydawnictwa j i dziennika literackiego w Internecie (wydawnictwoj.pl). Eseista, krytyk literacki, tłumacz, redaktor, wydawca.

 

 

 

 

 

PODZIEL SIĘ

Do góry