Lope de Vega uważany jest powszechnie za największego dramaturga Hiszpanii; bez wątpienia był też najpłodniejszym. Gdy pochował dwie żony i zdecydował się wstąpić do stanu duchownego, sposobił się już jedynie do żywota kontemplacyjnego. I niespodziewanie zakochał się w hożej oraz znacznie młodszej mężatce, Marcie de Nevares, dla której stworzył najpierw cykl sonetów, a następnie niniejsze nowele.
Nie są one może tak swawolne jak słynniejsze nowele Boccaccia, ale i nie stronią od podobnej tematyki, dochodząc zresztą do tej samej konkluzji, czyli że mimo całej tej nadbudowy cywilizacyjno-intelektualnej, wciąż nie znaleźliśmy sposobu na oszukanie natury. I, szczerze mówiąc, wcale nie chcemy znaleźć.
Nauka dla kobiet, by nie ulegały namowom pięknych kawalerów, ci bowiem po uzyskaniu najdroższego klejnotu łatwo zapominają o złożonych obietnicach, jest tu podana wyjątkowo zgrabnie, w czym niemała zapewne zasługa Zofii Szleyen, autorki tłumaczenia. Nie w powtarzaniu obiegowej prawdy tkwi jednak siła „Nowel”.
Niepozorne opowiastki o miłosnych zmaganiach są mianowicie przeplatane elementami, które święciły tryumfy w literaturze znacznie później. De Vega szczególnie chętnie sięga po autotematyzm i silną ironię, a zapętlonym stylem oraz wiecznymi dygresjami antycypuje młodszego o ponad sto lat (i uznanego w swoim czasie za dzieło nowatorskie!) „Tristrama Shandy’ego” Laurence’a Sterne’a.
Nie dość na tym, bo pokłady humoru autora są zaiste niewyczerpane. Zdradza on również skłonność do parodii, zarówno przedrzeźniając traktaty filozoficzne, jak i wyśmiewając skłonność współczesnych do nazbyt obfitego cytowania starożytnych czy wkładania własnych myśli w usta wielkich. Ba, grę z czytelnikiem posuwa jeszcze dalej, bo z jednej strony daje dowody swej erudycji, z drugiej zaś bezczelnie je fabrykuje i trzeba wielkiej czujności, by zdołać oddzielić jedne momenty od drugich.
Obrywa się wreszcie i samej adresatce nowel, którą co i rusz żartobliwie targa poeta za ucho, imputując jej kolejno brak wykształcenia, krótki rozum, próżność oraz inne przywary, które długo by wymieniać, a wszystko to w przedziwnej mieszaninie tonów czołobitnego i protekcjonalnego.
I choć wspomniane wtręty w sposób nieunikniony zaburzają płynność opowieści, dodają jej zarazem sporo blasku, bo Lope de Vega egzekwuje swą licencję poetycką nie tylko stanowczo, ale i z wielkim kunsztem, dzięki któremu „Nowele” dostarczyły niżej podpisanemu dwóch godzin nieskrępowanej przyjemności.
utracjusz