Przekazać najgłębsze egzystencjalne rozterki bez zadęcia, emfazy czy pretensjonalności nie jest wcale zadaniem łatwym. Wiele powieści uznanych powszechnie za arcydzieła światowej literatury obarczonych jest co najmniej jedną z wymienionych powyżej wad. Tymczasem „Derwisz i śmierć”, zachowując najwyższy poziom artystyczny, jest od nich wolny. Wielka więc szkoda, że w Polsce mało kto o nim słyszał.
W myśl większości szkół każda powieść powinna opowiadać o przemianie. Milan Kundera dodaje, że powieść winna stawiać bohatera w sytuacji egzystencjalnej. „Derwisz” spełnia oba te wymogi. Nade wszystko zaś Selimović, świadom, iż życie ludzkie pełne jest dychotomicznych dramacików, dramatów i wreszcie tragedii, zdołał w jednym dziele zobrazować ich więcej, niż ja, jako człowiek ograniczony, kiedykolwiek zdołam przeżyć.
Zderzają się tu więc dwa porządki: przyrodzony z boskim, zaś konflikt między „ja” a światem przebiega na wielu osiach i w wielu płaszczyznach, nieuchronnie rodząc głęboki konflikt wewnętrzny. Selimović mistrzowsko oddaje też konflikt między byciem a działaniem, czyli między kontemplacyjnym a aktywnym modelem funkcjonowania.
Całość rozgrywa się w pozostającej w granicach Imperium Osmańskiego osiemnastowiecznej Bośni, choć może adekwatniejsze byłoby stwierdzenie, iż tak naprawdę rozgrywa się w głowie Ahmeda Nurudina, przełożonego klasztoru derwiszów w Sarajewie. Atmosfera państwa totalitarnego potęguje kafkowską sytuację bohatera, stylistycznie lokuje się jednak Selimović z dala od praskiego pisarza, operując językiem złożonym, ciężkim i niekiedy wręcz poetyckim.
Co charekterystyczne, potencjał egzotycznej scenerii wyzyskany został w stopniu znikomym, choć dzieje się tak za sprawą założeń artystycznych autora. Jakkolwiek ciekawe, obce zachodniemu czytelnikowi rekwizyty pojawiają się często, nie wykraczają poza rolę rekwizytów, a to dlatego, że nękające Nurudina dylematy mają charakter uniwersalny i intersubiektywny mimo możliwych różnic kulturowych.
Potencjał interpretacyjny „Derwisza” jest niemal nieskończony i nie jest w ludzkiej mocy go wyczerpać, toteż za kilka lat z pewnością zmierzę się z tą powieścią ponownie. Ale wszystkie powyższe zachwyty obwarować muszę jednym zastrzeżeniem: to nie jest łatwa, przyjemna lektura i sporo wody upłynęło w Odrze, nim zestroiłem się z duszną frazą Selimovicia. Ale nagroda, jaka czeka na wytrwałego czytelnika, warta jest największego wysiłku.
utracjusz