DSC_0054

Anna Maszczyńska
Słowo Klary

To był suchy i mroźny dzień. Właściwie poranek, jeśli dziesiątą godzinę wciąż można nazwać porankiem. Klara siedziała w swoim ulubionym fotelu z filiżanką gorącej kawy. Klara nienawidziła swojego ulubionego fotela. Najmniejszym problemem było to, że przyczyniał się do bólu pleców w odcinku lędźwiowym, gdy siedziała w nim zbyt długo. Na przykład – cały dzień. Największym problemem było to, że ten piękny mebel kojarzył się jej już tylko z czasem zmarnowanym na nic nieznaczące siedzenie. Klara również nie znosiła kawy, którą właśnie trzymała w ręku i którą piła każdego ranka. Kawa z plastikowych kapsułek. Jak można tak bezmyślnie zanieczyszczać środowisko? I to każdego dnia. Gdyby ta kawa jeszcze jakoś znośnie smakowała, to może udałoby się jej pozbyć wyrzutów sumienia. Ta myśl o kawie trwała zwykle ułamek sekundy. I znikała. Z myślą o zgubnym, znienawidzonym fotelu – było podobnie.

Kłębowisko w jej głowie, w które każdego dnia się zanurzała, było na tyle absorbujące, że ta namacalna rzeczywistość blakła odrobinę, traciła zapach, traciła smak. Jedyne, co po niej zostawało, to dźwięki. Klara bardzo dbała o to, aby od obudzenia – przez jak najdłuższy czas – żaden dźwięk nie przecinał jej pokoju. To było okropne uczucie – jeśli zapomniała o wyłączeniu domofonu. I całą tę misterną konstrukcję ciszy burzył smutny mężczyzna z ulotkami. Albo ta pani od świadków jehowy, którą w sumie nawet polubiła (tylko dlatego, że miała piękną barwę głosu i przyjemnie się jej słuchało).

Nie potrzebowała przebywać w ciszy przez cały dzień. Czasem wystarczyło kilka minut i już włączała radio (to zwykle zdarzało się wtedy, gdy miała wrażenie, że kłębowisko z jej głowy wychodzi na zewnątrz), a czasem włączała jakąś nastrojową muzykę dopiero po dwudziestej (zwykle w te dni, kiedy kłębowisko przyjmowało kształt sympatycznych chmurek, które delikatnie płynęły przez przestworza – tak dokładnie to odczuwała).

Tego dnia wszystko układało się dobrze. Klara trwała w tej osobistej porannej ciszy. Myśli o znienawidzonym fotelu i nieuczciwej kawie już dawno odeszły. A ta najbardziej natrętna, ta, która najczęściej przychodziła do niej – niezależnie od nastroju, pory roku, niezależnie nawet od ilości obowiązków do wykonania danego dnia – zabłysła światłem tak silnym, że Klara o mały włos nie włączyła radia. Słyszała to wyraźnie: “Powinnaś znaleźć sobie jakieś sensowne zajęcie.” I jeszcze to: “Inaczej zmarnujesz sobie życie.” Klara traktowała tę myśl jak nielubianą ciotkę, która na nieszczęście mieszka w pobliżu i zbyt często wpada w odwiedziny. Przyzwyczaiła się.

Wtedy zadzwonił telefon. Wibracja komórki zagłuszyła kłębowisko. Tak się złożyło, że telefon leżał na stole zaraz obok filiżanki z poprzedniego dnia. Talerzyk, łyżeczka i filiżanka – wszystkie razem – zaczęły drżeć. Ten telefon musiał być odebrany.

Klara słuchała głosu mężczyzny. Pomyślała, że jest niewysoki, ma ciemne włosy, nie kręcone. Szare oczy. Bardzo sprawne ręce i kochającą matkę. Być może nieżywą, ale na pewno kochającą. Jego głos brzmiał inteligentnie, niewyniośle, uprzejmie, tak jakby ten człowiek nie wychowywał się w Polsce. Klara wypowiedziała słowa: “To bardzo miłe z pana strony.” W sumie nic więcej nie powiedziała. Ale była dumna z tego jednego zdania. Brzmiało przyjemnie. Rozłączyła się.

Później pomyślała, że oferowanie gratisowego kalendarza do jej zamówienia było trochę nie w porządku, skoro już minęły prawie dwa miesiące tego nieszczęsnego roku. (Tu trzeba wyjaśnić, że ten rok wcale nie był dla Klary nieszczęsny, użyła tego słowa tylko dlatego, że jej znajoma zwierzyła jej się niedawno ze swoich licznych problemów i właśnie tak powiedziała: “Niech ten nieszczęsny rok wreszcie się skończy”. W momencie wypowiadania tego zdania ten rok dla Klary również stał się nieszczęsnym, nie potrafiła już inaczej o nim myśleć.)

Klara uznała, że powinna zadzwonić i powiedzieć, żeby nie dawali jej tego kalendarza, że absolutnie go nie potrzebuje. Może gdyby miała jakieś sensowne zajęcie, to mógłby się jej przydać. Na pierwszych stronach – tych dotyczących czasu minionego – wykonałaby piękne rysunki, a później – równie pięknie i kolorowo – planowałaby swoje dni, tygodnie, miesiące. Tylko że Klara nie miała sensownego zajęcia. A w jej szufladzie leżały dwa kalendarze z 2017, jeden z 2016, trzy z 2015. Wszystkie puste. Zbyt piękne, by zapisywać w nich konieczność zrobienia prania, podlania kwiatków, umycia lodówki. I te listy zakupowe. Nie zniosłaby widoku nazw tych wszystkich produktów w tak wspaniałym kalendarzu.

Mimo wszystko nie zadzwoniła. Nie chciała sprawiać mu przykrości. Może on już tę paczkę spakował. Mogłaby wyniknąć z tego naprawdę kłopotliwa sytuacja. Gdyby zadzwoniła, a on zacząłby ją przekonywać, że przecież to nic nie znaczy, że taki kalendarz zawsze się do czegoś przyda, że może go komuś na przykład podarować (Jak można podarować komuś kalendarz pod koniec lutego ?). Nie wytrzymałaby tego.

Klara poczuła się wyczerpana tym fragmentem kłębowiska. Wystarczy wstać z fotela. I wszystko znika. Znała tę sztuczkę.

Balkon. Szum samochodów był taki sam, jak zawsze. Jedna ciężarówka na około dziesięć osobowych. Jeden tramwaj na około trzy ciężarówki. Ptaki też. Niezbyt blisko. I jeden dodatkowy – całkiem nowy – element. Niespotykany na tej małej uliczce, przy której mieszkała. Niespotykany nawet na tym osiedlu. Właściwie to nigdy jeszcze, w całym swoim życiu, Klara nie słyszała takiego dźwięku. Dźwięku rozpaczającej kobiety.

Tak się złożyło, że ta kobieta stała dość blisko balkonu Klary, ale całkowicie zasłaniały ją drzewa i krzaki. To nie był problem. Klara dokładnie wiedziała, że ma 33 lata. Blond kręcone włosy (coś jak trwała). Płaszcz w kolorze, którego Klara nie lubi. Buty na małym obcasie. Dobry ojciec, ale zbyt krótko. Matka – zignorowana. Głos nieprzyjemny. Bo chyba żaden głos w rozpaczy nie może być przyjemny.

Razem z kobietą był mężczyzna. Jej partner. Albo mąż. On nie rozpaczał. Więc Klara nie była w stanie nic o nim powiedzieć. Zbyt słabo było go słychać. Zaintrygował ją. Była niezwykle ciekawa, jak wygląda. Do skrawków dźwięków, które z niego wychodziły, mogła dopasować zbyt wiele twarzy.

Rozpacz kobiety była długa. Wcale nie słabła. Mężczyzna pozostawał absolutnie opanowany. To nie dawało Klarze spokoju. Jak wygląda mężczyzna, który stoi naprzeciwko tej kobiety? Nieznośne mrowienie skóry. Znała to uczucie. Ale zawsze unikała go, jak ognia. To raczej oczywiste, że Klara uwielbiała układać puzzle. O ile miała pewność, że żaden z nich nie zginął w międzyczasie. Teraz czuła się tak, jakby ułożyła już wszystko, prawie 1500 kawałków wspaniałego pejzażu. Oprócz jednego małego elementu. Klara wiedziała, że nie może tego tak zostawić.

 

 

Anna Maszczyńska – 37 lat, scenarzystka, reżyserka. Pisze, odkąd pamięta. Przepełniona szuflada skłoniła ją do rozpoczęcia procesu porządkowania jej zawartości. Mieszka we Wrocławiu.

 

PODZIEL SIĘ

Do góry