Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Hans
Paulina Miękoś-Maziarska

Wierzysz w reinkarnację, Hans?

 

Nie wierzył. W tamtym wcieleniu nadzieja bolała za bardzo. W kolejnym świadomość przyprawiała o dreszcz. Nadzieja na przyszłość czy świadomość przeszłości? Co wybierasz, Hans?

 

Czemu „Hans”?

Bo to bezpieczne imię. Przynajmniej wtedy.

No tak… Masz rację. Dobrze mieć rację. Ona jeszcze czasami ma znaczenie.

 

Czas mierzony w dwóch pokoleniach to niewiele, prawda? Niewielka różnica kilkudziesięciu lat. Wycieczka szkolna, majowe przedpołudnie, bzy, słońce, obóz koncentracyjny. Podobno lubisz kontrast.

Kurz, prycze, masowa produkcja w gablotach. Tanie materiały, tania siła robocza, promocja. Biznesplan stulecia. Dwie ogromne wanny, o ile to „coś” można nazwać wanną. Przewodnik mówił, że w obu woda stała tygodniami, jedna służyła do mycia, druga do płukania. Czas był ograniczony, więźniów tłum. Zielono-bury kożuch pływający po wierzchu. Gruby, obrzydliwy kożuch brudu spływającego z innych ludzi, kiszący się w upalne dni. Nie chce się pani wykąpać? No strasznie nam przykro. Kąpiel lub od razu osuszanie, wybór należy do pani. Suszymy bardzo dokładnie, aż na podwórzu stwierdzą ironicznie: „habemus papam”. A może prysznic? Miny, gdy spoglądacie z obawą na to, co wydostanie się z tych małych rurek nad głowami, są doprawdy bezcenne.

Specyficzny zapach krwi w ustach. Spłynęła z nosa. Jesteś wrażliwa, kochanie? To tylko wycieczka, jedynie takie, hm, muzeum. Miejsce historyczne. Masz tylko dwanaście lat, to może cię przerażać.

Nie przeraża mnie. Ja to pamiętam.

 

To tylko Majdanek. To nawet nie było Auschwitz.

Nie jedź tam, Hans. Nie jedź nigdy do Auschwitz! Obiecaj mi…

Sadyzm i masochizm są jak miłość i nienawiść. Cienka, ostra granica. Jeden cios i już jesteś po drugiej stronie.

Jest ci słabo? Nie, proszę pani. Jest mi duszno. (Pierwszy i bardzo, bardzo długo nie ostatni raz). Jadłaś coś? Tak. Jadłaś śniadanie? Taaak! To może od kurzu… Może.

A może poznałam tę wannę.

Opowiedz mi o tym, Hans. Nie mogę zasnąć. Chcę nie móc bardziej. Nie podnieca cię to uczucie? Kiedy bardzo, bardzo czegoś nie chcesz, a zarazem chcesz tylko dla… tego właśnie uczucia. Nie mówię o bezsenności, to zbyt nijakie. Podobno ludzie dzielą się na uległych i dominujących. A jeśli jestem taka i taka? Jednocześnie, naprzemiennie. Jeśli tego potrzebuję? Kontroli i jej braku, chaosu, mocniejszych wrażeń, nawet tylko tych… w głowie. Też taki jesteś, Hans? Chcesz krzyknąć stanowcze „nie”, a fala ciepła pod skórą szepcze i syczy mimowolne „tak…”. Też boisz się kary za złe myśli? One nie są tylko czymś niematerialnym głęboko w głowie. Są źródłem, początkiem, atomem. Kurwa, Hans, popieprzony jest ten świat. Piękny, delikatny, subtelny, intensywny, brutalny, niesprawiedliwy, pełen uczuć pośrednich, a w tym wszystkim – pustka.

 

Opowiedz mi o tym, Hans.

„To, widzisz, jest tak. Gdyby można było rozumieć cały świat, czuć cały świat, widzieć cały świat, tak jak się rozumie swoje myśli, czuje się swój głód, widzi się okno, bramę za oknem i chmury nad bramą, gdyby można było widzieć wszystko jednocześnie i ostatecznie […] wtedy miłość byłaby nie tylko miarą, ale i ostateczną instancją wszystkich rzeczy. Niestety, zdani jesteśmy na metodę prób, na samotne, zwodnicze przeżycie. Jakże to niepełna, jakże fałszywa miara rzeczy!”[1]

Myślisz, że to było gdzieś zapisane, Hans? Podobno ktoś to przepowiedział. Całą tę zagładę. Czytałeś o tym? Interesowałeś się? Ciekawiło cię? Bo mnie tak. Bardzo. Bardziej niż powinno. Nienaturalnie bardzo.

Nie masz żydowskiego nosa. Masz ładny mały nosek. Polskie imię. Beata.

Jest grube. Bee-aa-taaa.

Nie jest grube, Beatko. Nikt wtedy nie był gruby. A każdy chciał taki być.

Czytałeś Pianistę, Hans? Czytałeś o matce, która zatkała buzię własnemu dziecku, żeby nie usłyszeli go Niemcy. Przesadziła… Udusiła noworodka – swoje własne dziecko. A potem zwariowała.

Przynajmniej ich nie rozstrzelali. Czytałem. Mieszkam w kraju, w którym grzechem byłoby nie przeczytać.

Jesteś patriotą, Hans?

Nie. Nie jestem.

Ale potrafisz walczyć, Hans?

Teraz nie muszę.

Ale potrafisz?

Tego nigdy nie wiesz, dopóki nie… musisz.

„Czy Chrystus byłby dobrym żołnierzem? Nie, raczej dezerterem. Przynajmniej pierwsi chrześcijanie uciekali z armii. Nie chcieli się sprzeciwiać złu”[2].

Czas murów i poetów. Marzeń, refleksji, bezsilności. Opowiedz mi o tym, błagam. Opowiedz mi coś strasznego albo mnie zerżnij. Albo to i to. Uderz, wyrzuć za drzwi, odnajdź pośród mroku, złap za wilgotną rękę, przytul. Lubię czuć, że życie pulsuje w moich żyłach. Jestem najedzona, bezpieczna, wdzięczna.

„Poezja! Dla mnie to rzecz tak niepojęta jak słyszenie kształtu albo dotyk dźwięku […]. Ale tylko poezja umie wiernie pokazać człowieka. Myślę: pełnego człowieka”[3].

*

Udajesz liryczną i twardą, doświadczoną i empatyczną. Wdzięczną… Jesteś jedynie bezczelna. Pragniesz opowieści. Dostaniesz je.

To był bardzo narwany kierowca, szarpało całą furgonetką. Zapach strachu obcych ludzi przesiąkał w moje nozdrza, gardło, płuca. Czułem go w ustach. Czułem na języku zapach moczu kobiety szlochającej na drewnianej podłodze przyczepy. Czułem jego specyficzny smak. Człowieczeństwo zostało dezaktywowane dziesięć minut wcześniej na placu w samym centrum. Nazywali to łapanką, adekwatny zwrot. I teraz dylemat, Beatko. Dylemat polegający na tym, kto miał gorzej. Ja czy ona? Ja – jadący na pewną śmierć. Modliłem się, żeby była, kurwa, pewna. Zero złudzeń, wyrok, tylko prawda. Serce pękłoby mi od mętnych nadziei, więc… ja miałem gorzej czy ona? Stojąca tam na chodniku, patrząca wprost w moje oczy. Odszukała je. Odszukała moje pieprzone gałki oczne pośród dziesiątek innych pieprzonych gałek. Ocznych. Równie dobrze mogłaby mnie zobaczyć martwego. Tylko jedne oczy nie widziały tej sceny. Jedne cholernie ważne oczy. Jej sukienka ładnie zaokrąglała się pod linią piersi. Zostało niewiele czasu. To był bardzo niekorzystny okres na te sprawy. Urodzi się podczas wojny. O ile się urodzi. O ile przeżyją. Kombinacji było wiele. Mogli przeżyć oboje. Mogła tylko ona, a wtedy pewnie i tak by się zabiła. Jeśli przeżyłoby dziecko, a ona nie, wówczas marny jego los i nadaremny trud. Musieli przeżyć oboje. Na tamtej przyczepie myślałem o tym intensywnie. Wtedy była jeszcze szansa. Dla nich obojga.

Dla mnie już nie.

*

Miał na imię Hans i zakochał się w Żydówce. Czarnowłosa, krnąbrna, zaciekawiona nim tak, jak jest się zaciekawionym czymś niedostępnym, niewłaściwym, wykraczającym poza możliwości, przywileje i przede wszystkim rozsądek. Miłość jako szalony strateg, którego fantazja zbytnio poniosła w obliczeniach. Jak brak granic i wyraźna, ryzykowna granica jednocześnie. Krawędź, którą przekraczasz nieświadomie, budząc się nagle, każdego ranka, co dzień tak samo i zarazem na nowo, w innym świecie – krainie zbudowanej z własnych pragnień, wyobrażeń, z lekko zakrzywioną iluzją horyzontu. Z jedną wielką, potężną i, co najgorsze, przyjemną iluzją. Mami na tyle mocno, faszerując mózg chemiczną mieszanką, podkręcając obroty, wyostrzając zmysły, by ostatecznie zrujnować realny osąd sytuacji. A dodatkowo celuje na chybił trafił.

Być może właśnie to wszystko sprawia, że jest taka piękna.

Hans ją ukrył, dokarmiał, całował w czoło. To ten gest, prawda? Gdy facet całuje kobietę w czoło, oznacza, że naprawdę ją kocha. Tak to sobie tłumaczycie teraz, w czasach komedii romantycznych, poradników i psychoterapii. Ludzie, którzy nie przeżyli niczego traumatycznego poza drobnymi niepowodzeniami i ogólnym marazmem. Czasami zdarzy się jakaś prywatna tragedia, owszem, ale nic na większą skalę. W tych czasach miłość rozpieprza się o szczegół niepamiętania daty urodzin czy kłótni o wyniesienie śmieci. Gdzie nastolatki godzinami analizują gesty, słowa, SMS-y chłopców przyuważonych na osiedlowym boisku, próbując rozpracować ich charakter i tym samym podatność urobienia na pokornego towarzysza w przyszłości. Myśli mdłe i nijakie. Czyny także.

Ale wiesz, nikt przynajmniej nie musi nikogo ukradkiem dokarmiać. Jak rannego ptaka.

Hans przeżył w tym stanie umysłu dwa miesiące. Ostatnie minuty życia wypełnił przymus przyglądania się jego gwałconej kobiecie. Wolałby umrzeć ciut wcześniej. Zła kolejność, jak na złe czasy przystało. Ona była moją siostrą, on przestrogą dla kolegów po fachu. Spodobało mi się imię, przywłaszczyłem.

Przywłaszczyć sobie coś… Czy to równoznaczne z „ukraść”? W moich uszach brzmi bardziej bezkarnie, może nawet z czyjąś świadomą aprobatą. Kogoś z boku. Kogoś, kto może w pewnym stopniu stanowić prawo. Przymknąć oko, a nawet zachęcić. Przywłaszczyć sobie umysły jednych, by tamci przywłaszczyli sobie kolejne. Umysły, ciała, a jeśli to nie wystarczy – rozedrzeć im serca, korzystając z ludzkiej skłonności do przywiązania i głębszych uczuć. Gdybyśmy mieli stworzyć hierarchię, te pierwsze, fizyczne, byłyby wykroczeniem, te ostatnie, emocjonalne – zbrodnią.

A może to ty, Hans? Może nie pojechałeś do obozu na przyczepie? Może byłeś po drugiej stronie? Może sam powinieneś poddać się psychoanalizie? Może motasz się wśród wspomnień?

Uśmiechnął się, a oczy zabłysły niczym wypolerowane guziki munduru. To tylko taka iluzja.

Wiedziałem, że będzie bombardowanie. Poszedłem z nią do centrum, do najdroższej restauracji. Nie miałem pieniędzy, zamówiłem mięso. Facet za ladą spojrzał, jakbym powstał z grobu. Przerzucał wzrok ze mnie na nią i tak w kółko. Uderzyłem pięścią w blat, każąc mu się pospieszyć. Pierwszy huk dobiegł z oddali. Ludzie zaczęli wychodzić. Kwadrans później byliśmy sami, nawet kelner uciekł w stronę schronu. Jadła łapczywie, ledwo nadążając z połykaniem. Przyniosłem z kuchni najdroższe wino. Ulicę za oknem spowijał kurz. Miałem mocną głowę, zbyt mocną, by poczuć odurzenie, na jakie liczyłem. Chciałem się upić, śmiać się bez powodu, aż rozboli brzuch, aż polecą łzy, aż ktoś spróbuje sprowadzić mnie na ziemię i aż będzie za późno, by odzyskać trzeźwy osąd. Kiedy runął ratusz, szyby w restauracji wpadły do środka, rozsypując się wokół nas milionem kawałków. Nie bałem się, ona także. Chciałem, żebyśmy zginęli wtedy w taki właśnie sposób. Dokończyła posiłek, odłożyłem serwetkę na blat stołu, złapałem ją za rękę, wyszliśmy na ulicę. Niespieszny spacerowy krok pośród kłębów duszącego kurzu. Uśmiechała się do mnie.

Kolejnego dnia, w jakiejś norze pośród gruzów, obudziło mnie uderzenie. Karabinu. O moje skronie. Przekląłem w duchu, że poprzedniej nocy mieliśmy szczęście. W tamtym momencie skończyło się bezpowrotnie. Jakby limit został wyczerpany, roztrwoniony intensywnie zeszłej nocy. Nawet nie płakała. Ja również nie. Histeria wydłużyłaby cierpienie. Liczyłem w głowie od stu do zera i znowu. Sukinsyni nie przestawali. Zwiększyłem do dwustu. I od nowa, do zera, starannie, nie pomijając żadnej liczby, skupiając umysł na czymś błahym, rytmicznym, pozbawionym emocji.

Zastrzelił mnie Willy, wychodząc, już w drzwiach. Jego matka nalewała nam zupy dziesięć lat wcześniej, gdy umorusani wracaliśmy z podwórka. A jeszcze wcześniej była piaskownica. I pokój małego chłopca pełen zabawek. Układał swoje samochodziki w równych rządkach, na każdej półce wszystko ustawione pod linijkę. Być może niemiecka perfekcja, być może nerwica natręctw. Czy miał ideały, czy po prostu do końca chciał być wierny raz obranej drodze? Chciałem wierzyć, że jego też ktoś zmusił, ale w głębi duszy czułem, że tego po prostu chciał. Willy był pedantem. I złym człowiekiem.

Patrzysz czasem na kolegów z boiska? Tych, których koleżanki ze szkoły z wypiekami na twarzy poddają psychotestom z czasopism dla nastolatków? Zastanawiasz się, który byłby najbardziej bezduszny, gdyby zmienić czas i miejsce? Ja tak. Nie mogę pozbyć się tego odruchu. Gdyby jej wtedy nie zabili, być może nawet tam, na obozowej pryczy, miałaby przyjaciółki. Być może zrobiłyby mi nawet psychotesty oparte na własnych analizach. Być może szeptałaby mi ukradkiem miłe słowa, przemycając ich sens. Zderzając go z nieprzychylnym losem.

Umyj się mną, Hans.

Podkradaliśmy jedzenie. Ja najczęściej, ale to Willy’ego złapali, zamknęli w lodówce, zaspawali drzwi. Walił w nie całe popołudnie. Liczyłem od dwustu do zera.

Mieszasz te imiona, wspomnienia, historie. Kim jesteś… Hans?

*

Byłaś w ciąży, gdy cię poznałem. Przygarnąłem u zmierzchu wojny. Mówiłaś, że była łapanka i on nie wróci. Widziałaś na własne oczy, jak odjeżdżał. Był Żydem i miał siostrę, którą pokochał Niemiec. Zginęli oboje. Wszyscy wokół ciebie ginęli.

Masz tylko mnie, Beatko.

Było coś w jego oczach, wtedy, w tym momencie, coś przelotnego, niepokojącego, prawdziwego. Coś, przez co poczuła przymus miłej odpowiedzi.

Cieszę się… Hans. Cieszę się, że mam ciebie.

Grymas uśmiechu, jej, jego, wirujący wokół świat, miłość jako iluzja i świat jako iluzja, wspomnienie wojny, złych ludzi i on. Nie zrobiła mu psychotestów, nie poddała analizie.

Zaufanie jest cementem. Czasami kruszeje w jednej chwili.

Hans… – wydobyło się ironicznie z jego ust i odbiło od każdej ze ścian jednocześnie.

Kobieta rozejrzała się po pomieszczeniu. Na wszystkich półkach bibeloty ustawione były w równiutkich rządkach. Stare samochodziki także.

[1] Borowski T., Pożegnanie z Marią, Wyd. Siedmiogród, rok wydania: 2017

[2] j. w.

[3] j. w.

 

 

Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

 

Urodzona 28.08.1987 r. w Mielcu (Podkarpacie), gdzie obecnie mieszka. Debiutantka – pisze od kilku lat, jednak potrzeba samego tworzenia zawsze była silniejsza niż chęć publikacji. Zawodowo protokolantka, administratorka, kadrowa, z czego protokołowanie ceni sobie najbardziej – wszak to również kreowanie słowem.

PODZIEL SIĘ

Do góry