Wyglądał jak Thor, syn Odyna i Jörd. Wysoki, grubo ciosany blondyn z wyrzeźbionymi bicepsami. Jakby wpadł na chwilę z krainy lodu i ognia, przebrał się w koszulkę z napisem „trener personalny” i stanął akurat przede mną w kolejce do baru.
– Hej Thorze, gdzie twój młot? – zapytałabym, gdybym była pijana, ale nie byłam, więc tylko podziwiałam w milczeniu. Odwrócił się i zauważyłam wielkiego smoka na ramieniu. Był fantastyczny, jak żywy, jak z tych wszystkich filmów. Zionął ogniem. I zupełnie nie pasował do mojej wizji wikinga. Bez sensu, pomyślałam z niesmakiem i wróciłam do przeglądania menu. Niech będzie mojito.
Parę drinków później Wiking przysiadł się do mojego stolika. Miał tęczówki w kolorze zorzy. Wiem, bo fotografowałam zorzę. Widziana na żywo, przez ludzkie oko, nie jest taka jaskrawa, jest tylko odblaskiem. Ale jeśli ustawi się odpowiedni czas naświetlania, to aparat wychwyci wszystko, czego człowiek nie jest w stanie zobaczyć. Gdy marzniesz przy statywie i obserwujesz niebo, to widzisz tylko jasnozieloną poświatę. No właśnie.
– Masz oczy jak zorza – powiedziałam, co wywołało u niego atak wesołości. A potem wgryzł się w moje usta i poczułam mrowienie w podbrzuszu. Wiedziałam doskonale, że to skurcze macicy, przygotowujące ciało do prokreacji, że tak urządziła to Matka Natura. Że pewnie Wiking ma inny genotyp, który w połączeniu z moim dałby zdrowe i odporne dzieci. I że dlatego tak dobrze mi pachnie, dlatego mrowienie. Jednak wcale nie myślałam wtedy o tym, czy byłby dobrym ojcem, a natura w toku ewolucji nie przewidziała prezerwatyw. Szach mat, matko.
Więc gdy wgryzł się w moje usta, pozwoliłam, by to wszystko popłynęło. Bo dawno z nikim nie spałam. Bo chciałam wypuścić motyle.
Klucze upadły na ziemię i odbiły głośnym echem po korytarzu. Cały pęk. “Ciekawe, ile ważą”, przemknęło mi przez myśl, gdy je podnosiłam. “Czy mają coś wspólnego z tą skoliozą?”. Rozważania przerwała mi dłoń na pośladku. Jego dłoń.
– Wiesz, co ci zaraz zrobię? – spytał szeptem i liznął ucho. Niezdarnie zaczęłam grzebać przy zamku, co nie było takie proste, biorąc pod uwagę, że Thor kąsał mój kark. Tak jak lubię, chociaż nie mógł tego wiedzieć. W końcu udało się otworzyć drzwi, wpadliśmy do przedpokoju, gdzie przestaliśmy się krępować. Podniósł mnie bez problemu. Było duszno i gorąco.
Gdy już dotarliśmy do sypialni, zdarł ze mnie sukienkę i rzucił na materac. Na szczęście wiem, jak upadać. Brutal. Zdjął koszulkę i nareszcie mogłam zobaczyć to, co wcześniej było ukryte i tylko zarysowane. To znaczy mięśnie i smoka w całej okazałości. Jak dzieło sztuki.
Uklęknął. Wpił się we mnie. Trwało to chwilę, zaczerpnął powietrza, liznął jeszcze dwa razy, po czym stanął nade mną i rozpiął rozporek. Opadły spodnie. Jego młot też wyglądał jak z obrazu. Dalego. Zwiędły i smutny. Idealnie skomponowany z motylami, które właśnie odleciały.
Położył się koło mnie lekko skrzywiony. To znaczy Thor.
– Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło – szepnął.
– Nie szkodzi, kochanie – leciutko się uśmiechnęłam, starając się, by nie był to uśmiech kpiący ani współczujący. Sięgnęłam ręką. Może uda się jeszcze coś tutaj ożywić. Zacisnęłam palce i zaczęłam poruszać, jednocześnie całując Wikinga w miękkie usta. Cóż, wyglądało to kiepsko. Jak to możliwe, że takie ciało akurat teraz przestało działać? Alkohol to zło. Zmieniłam technikę ucisku.
Przypomniało mi się, że na tych wszystkich pornosach jakoś uderzają członkami w różne wypięte części ciała i że to zawsze tak śmiesznie brzmi. Postanowiłam spróbować. Co mi szkodzi? Klepnęłam delikatnie wierzchem dłoni, jednocześnie czekając na jakąś reakcję. Wiking nie zaprotestował, więc uderzyłam jeszcze parę razy wierzchem i z powrotem, jakbym grała na jednej, grubej, nienapiętej strunie. Gdzieś tu musi być moje ukulele, pomyślałam, może czas do tego wrócić. Podobno gra na instrumencie ożywia te obszary mózgu, które zwykle są uśpione, te kreatywne i w trakcie gry powstają nowe połączenia między półkulami. Jednym zdaniem, stajemy się mądrzejsi i bardziej skoordynowani.
A jeśli już o koordynacji mowa, młot jakby lekko się ożywił. Thor od razu zareagował i zanim zdążyłam się zorientować, zarzucił prezerwatywę, znalazł się na górze, przygniótł mnie i… Czy to już? Nic nie czuję, pomyślałam w popłochu. Czy teraz powinnam udawać, żeby się nie speszył? Na wszelki wypadek głośno westchnęłam.
– Podoba ci się? Mocniej? – dyszał, a ja zastanawiałam się, co poszło nie tak. To pewnie te kompleksy. Byłam strasznie brzydkim dzieckiem. Może jednak Czubaszek miała rację, że nie ma nic takiego w tym seksie, może jednak papierosy są lepsze. Zapaliłabym, ale przecież rzuciłam parę miesięcy temu. Thor w międzyczasie poruszał się coraz szybciej, podpierając się rękami koło mojej twarzy. Płomienie na jego mięśniach drgały rytmicznie. Dotknęłam smoka na ramieniu, zaczęłam go głaskać. Czy tatuaż boli? Mogłabym zrobić sobie taki mały. Jakiegoś feniksa albo inny symbol czegoś, co jest dla mnie ważne. Tylko co jest teraz dla mnie ważne? Gdzie będę, jak już to się skończy, jak już Wiking wyjdzie z mojego mieszkania?
– Wyjdź, dokończę – powiedziałam. Parę ruchów i poczułam ciepło na ręce. Prezerwatywa pękła. Powstrzymałam odruch, by wytrzeć to mleko w niego, w pościel. Trzeba będzie jutro posprzątać. Wszystko.
– Byłaś zajebista – szepnął i zasnął.
Jak oni to robią? Przykładają głowę do poduszki i od razu chrapią, jak to jest w ogóle możliwe? Zgasiłam lampkę.
Leżałam chwilę, wpatrując się w ciemność, słuchając regularnego oddechu obcego ciała obok i gonitwy myśli. Bezsenność jest do dupy. Wstałam cicho, poszłam do łazienki zmyć rozczarowanie. Woda była ciepła i słona.
Wyszłam lżejsza, narzuciłam na siebie sweter i otworzyłam drzwi na taras. Brakowało mi powietrza. Usiadłam na chłodnym drewnie. Oj, zapaliłabym. Spojrzałam w górę, szukając gwiazd, ale nie było ich widać. Chmury kotłowały się i układały w te wszystkie twarze, których nie chciałam pamiętać. Odchyliłam się w tył i czekałam na krople. Wyczułam ozon.
Przypomniało mi się, że siedziałaś kiedyś ze mną na tym tarasie w podobnej scenerii. Tak samo pachniało i wiatr chłostał twoje długie włosy. Powiedziałaś wtedy, że każda z nas ma dużo mocy. Że jesteśmy żyzne. Że jeśli tylko chcemy, możemy zapanować nad światem. I że przynoszę deszcz.
Huk pioruna przywrócił mnie do rzeczywistości. Weszłam do środka, skuliłam się w fotelu i wpatrując się w szalejącą burzę, przeczekałam noc.
Joanna Starkowska, rocznik 87, matematyczka, bytomianka, obecnie mieszka i pracuje w Krakowie. Laureatka Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny za debiutancki tom, pt. Ballada o wyrzynarce, wydany w 2015 roku przez Zaułek Wydawniczy Pomyłka.