Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Kronos
Paulina Miękoś-Maziarska

– Czego chcesz? – padło pierwsze. Słowa zdawały się drżeć pomiędzy uchylonymi drzwiami, futryną i dwójką na nowo obcych sobie ludzi.

Bycie dla kogoś „obcym” najbardziej nieprzyjemne jest właśnie wtedy, gdy następuje po okresie znajomości. Ostre spojrzenia. W głowie zawsze rodzą się najpierw te najbanalniejsze porównania. Prostota wycelowana w punkt. Zimna i ostra obcość, jak nóż, których w kuchni miała kilkanaście.

– Zobaczyć syna – odparł z szyderczą pobłażliwością człowieka, który po swojej stronie dzierży kontrolę, po drugiej widząc jedynie strach. Przewaga często mieści się w odwadze, a tym samym w pozorach.

– Masz sądowy zakaz – przypomniała, odruchowym przełknięciem śliny ukazując pierwsze objawy bezsilności.

– Są wyższe instancje – stwierdził.

Chłopiec bawił się na dywanie. W swoim bezpiecznym świecie pełnym bajek i fikcyjnych bohaterów. Kobieta uważnie przyjrzała się jego twarzy, chcąc wyłapać reakcję, zawarte w mimice emocje, pierwszy odruch – czy się ucieszy, czy przestraszy?

Błysk w oku i uśmiech. Czyli tęsknił.

Bawili się przez chwilę we dwóch, podczas gdy ona nawet na moment nie spuszczała z nich czujnego oka. Malec dostał kilka figurek dinozaurów, ciężkich, z tworzywa bardziej przypominającego kamień niż plastik. Każda wielkości dziecięcej pięści.

– Co jest największym drapieżnikiem, jaki stąpał po ziemi? – zapytał chłopca ni stąd, ni zowąd, jednocześnie wpatrując się w jego matkę.

– Lew. Król zwierząt! – wykrzyknął bez zastanowienia mały, próbując upchać brontozaura w pomarańczową ciężarówkę.

– Lew… – Mężczyzna zamyślił się. – Lew to jedynie taki duży kocur. Nie, kot nie. Inny gatunek. Kombinuj!

Chłopiec zamilkł z malującą się na twarzy gonitwą myśli.

– Może mama wie? Zapytamy mamy? – wciąż nie odrywał od niej wzroku. – Wiesz?

Przełknęła ślinę po raz kolejny. Znów zaczynał.

– Nosorożec…? – drżący głos zdradzał zbyt wiele.

– Brawo, duży i agresywny. Otóż… nie! – Lewa połowa twarzy drgnęła, niekontrolowany grymas. Figurka dinozaura złapana na oślep, jakby doskonale wiedział, gdzie leży, nawet nie spoglądając. Jakby widział wszystko dookoła. – Co to jest?

– Dino…

– Dupa! Tyranozaur – wycedził, po czym spokojnie odłożył zabawkę na miejsce. – Największy drapieżnik, jaki stąpał po ziemi. Dlaczego nie przyszedł ci do głowy, hm? Przecież to takie oczywiste – słowa mężczyzny wyraźnie nabierały tempa. – Nie pomyślałaś o nim, bo już go nie ma? Bo jest nieobecny? Bo można go skreślić?! – krzyczał.

Chłopiec obserwował scenę, będąc na granicy płaczu, jednak po chwili rozgrzana ojcowska ręka poczochrała go przyjaźnie po głowie.

Ojcowskie oczy wciąż nie odrywały wzroku od matki.

– Zmieńmy temat – zaproponował, unosząc do góry wskazujący palec. – Opowiem wam bajkę, legendę w zasadzie. Słuchaj, młody, mitologia ci się jeszcze przyda. Był sobie pan Uranos i pani Gaja. Przykładne małżeństwo. Mieli dzieciaczki. Dzieciaczki rodziły się i rodziły, rosły i rosły. – Wszedł do kuchennego aneksu, odkręcił butelkę z wodą, po czym upił spory łyk. Czuł się jak u siebie. – W zasadzie nie przestawały rosnąć. Urosły za bardzo, przerażając swoimi rozmiarami poczciwego, starego Uranosa, który począł ich, tak zwanych tytanów, a także cyklopów, gigantów i innych dziwolągów wrzucać do Tartaru. Topił ich w pieczarze ognia, jak w lodowatej wodzie topi się niechciane kocięta. Kotki, jak król lew – popatrzył na syna. – I tu wkroczyła kobieta – przeszył byłą żonę wściekłym spojrzeniem. – Baby zawsze muszą się mieszać. Przyspieszmy tę historię! – powiedział z entuzjazmem. – Gaja wybrała sobie ulubionego synka, niejakiego Kronosa, który uciął staremu jaja – dobierając słowa, wyraźnie przestał zważać na obecność chłopca – i wrzucił je do morza. Tu nasuwa się myśl, czemu nie zrobiła tego sama, tylko podjudziła własne dziecko do zbrodni na ojcu?

Kobieta zacisnęła zęby. Uderzyły ją oczywiste wnioski, których ze strachu i zdrowego rozsądku nie mogła wyartykułować. To Uranos był zbrodniarzem w tej opowieści, jednak „narrator” zdawał się w ogóle tego nie zauważać.

– Nie wiadomo. Być może była zbyt słaba, by pokonać go sama. Być może było jej tak wygodniej. Jaja Uranosa zatopione w wodzie, niczym piklowane śliwki, spłodziły Afrodytę, tę waszą szmirowatą boginię miłości. Dlatego jesteście takie pierdolnięte? Powiedz mi! – podszedł do kobiety na odległość kilku centymetrów, jednak, chcąc jak najdłużej przeciągnąć uczucie satysfakcjonującej dominacji, cofnął się znowu. – W każdym razie było dokładnie tak, jak mówię. Wierzysz w karmę? – zdawał się nie czekać na odpowiedź. – Historia lubi zataczać koło, a każdy smród, jakim pierdniesz, uderzy jak bumerang w kinol. Kronos poszedł w ślady starego, połykał dzieciaki, Posejdona i resztę. Jemu jednak też trafił się synalek mamusi.

– Maminsynek – wtrącił chłopiec z radością człowieka, który zna trudne określenie i akurat nadarzyła się okazja, by go użyć.

– Dokładnie tak! – zaklaskał ojciec, po czym na nowo przybrał poważny ton: – Niejaki Zeus. Mało tego, kolejna baba, Reja, behawioralna kalka Gai, również nagrała całą sytuację. Zawsze takie jesteście?

Chłopiec, niesiony mieszanką znudzenia słuchaną opowieścią i strachu spowodowanego podniesionym głosem, wrócił do zabawy dinozaurami.

– Eh… Zamiast Zeusa połknął kamień i po pewnych gastrycznych problemach powypluwał całe towarzystwo. Wspominałem: Posejdona i innych. No i tak to było. Zeus wyszedł na tym najlepiej, zbił niezły fejm i nikt nie ma do niego pretensji. Czyli co? Karma wraca, ale nie do każdego?

Brontozaur jakimś cudem zmieścił się w ciężarówce.

– Do kogo wraca? Czym różnił się Zeus od Kronosa w tej opowieści? Bo dla mnie, kurwa, niczym! – ryknął.

Kobieta przełknęła absolutną resztkę śliny. Pozostała jedynie susza.

– Nawiązując do tej historii, Titanica kojarzysz? – kolejne pytanie z rodzaju retorycznych. – W zasadzie były trzy statki: Olimpic, Gigantic i Titanic. Nie sposób nie znaleźć odniesienia: bogowie olimpijscy, giganci, tytani. Tego ostatniego powinni nazwać Cyklopic, bo oko jednak zawiodło. Gdy pierdolnął w kupę lodu i poszedł, bul, bul, na dno, zostawił po sobie mdły posmak porażki konstruktorów, na wyrost użyte określenie „niezatapialny” i wisienkę na torcie, czyli ponadczasową historię biednej Rose, która nie posunęła dupy na tratwie, na której, wszyscy widzieli, miejsca było sporo.

– Po co mi to opowiadasz? – nie wytrzymała.

– Lubię wiedzieć, że słuchasz. Że patrzysz – „I że się boisz” – dodał w myślach. – Przerwałaś mi!

Niemy strach.

– Strach, strach… Ze strachu zmieniono nazwę bliźniaczego statku z Gigantic na Brittanic. Ku chwale skromności. Któż by się przejmował. Ludzie giną każdego dnia, a ponadczasowych historii nie jest aż tak wiele.

Cisza.

– Wiesz, co jest najciekawsze? Kobiety nie widzą otoczki. One widziały tylko tę posraną historię tej dwójki. Płakałaś na Titanicu, prawda?

Rzut okiem w stronę telefonu. Trzycyfrowy numer, zbyt duże ryzyko.

– Nie musisz odpowiadać – świadomie podkreślił gest łaskawości.

Brontozaur jechał ciężarówką przez pola dywanowych frędzli. Tyranozaur podskakiwał na plastikowej przyczepie.

– A gdyby odwrócić historię. A gdyby zabić matkę. I gdyby musiał to zrobić syn dla dobra świata. Bo świat bez takich kobiet byłby lepszy. Bo poza prywatnymi historiami jest też tło.

– Jesteś psychiczny!

– Cóż za oklepany zwrot. Wszyscy jesteśmy fizyczni, psychika to tylko tło.

Mężczyzna kucnął obok chłopca.

– Chcesz się pobawić z mamą? Będziesz Zeusem. Mama będzie Kronosem. Zje niedobrego poootwoooraaa – przeciągnął karykaturalnie. – Chcesz?

Chłopiec w całkowitym niezrozumieniu wzruszył ramionami, jednak łzy tańczyły na granicy jego bezbronnych, niebieskich oczu.

Mężczyzna wyjął tyranozaura z przyczepy zabawkowego autka, po czym podszedł do kobiety, celebrując każdy krok.

Kilka myśli spotęgowało panikę. Dlaczego nie rzuciła się w stronę telefonu od razu? Dlaczego nie próbowała go zatrzymać już w drzwiach? Dlaczego nie rzuci się do ucieczki w tym momencie?

Odpowiedź siedziała na dywanie z wielkimi, przestraszonymi oczami.

Kilkanaście noży tuż za jej plecami, poukładanych według wielkości w kuchennej szufladzie. Kamienny tyranozaur wielkości dziecięcej piąstki zaciśnięty w pięści dorosłego mężczyzny. „Mamusiu…?” dochodzące gdzieś z głębi pokoju. Kilka wspomnień o boleśnie wolno gojących się siniakach o tęczowym zabarwieniu. Blizna na linii brwi. Fanatyczne monologi, pomysłowość, sadyzm. Chłód kafelkowych ścian izby przyjęć, raz, drugi, siódmy. Oczy przestraszonego dziecka. Ukryty pod stosem ubrań dokument obdukcji. Pierwszy krok, kolejny, przełamanie strachu, walka, jeden cel – zmiana na lepsze. Niepewność, która zdycha bardzo powoli. W zasadzie ciągle dyszy. Podświadomy strach, którego nie sposób się pozbyć. Zapętlony błąd. Pół sekundy w drzwiach, które podpowiedziało, że może się zmienił. Pudło! Blef, punkt wyjścia, karma. I dowód w szaleństwie jego spojrzenia.

– Zjedz to!

 

 

Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

 

Paulina Miękoś-Maziarska, urodzona 28.08.1987 r. w Mielcu (Podkarpacie), gdzie obecnie mieszka. Debiutantka – pisze od kilku lat, jednak potrzeba samego tworzenia zawsze była silniejsza niż chęć publikacji. Zawodowo protokolantka, administratorka, kadrowa, z czego protokołowanie ceni sobie najbardziej – wszak to również kreowanie słowem.

PODZIEL SIĘ

Do góry