Styczeń 2012 roku
Niedokończony hotel, który z braku środków już na wstępnym etapie realizacji zamienił się na wielopoziomowy parking, zimą straszył jeszcze bardziej niż latem, kiedy to do wysokości drugiego piętra przesłaniały go drzewa. Ale krótki szpaler otulał ledwie kawałek budowli, ten od strony nasypu kolejowego. Co ciekawe, najbardziej urokliwy: z kilkoma bryłami o różnych wysokościach i charakterystycznym, kolistym podjazdem. Najlepiej widać go było na zdjęciach robionych z lotu ptaka, ale większość fotografików zadowolić się musiała buszowaniem we wnętrzu. Uwiecznionym już na tysiącach kadrów, bo rudera liczyła sobie jakieś dziesięć lat. Trudno powiedzieć, kiedy straciła przeznaczenie i zamieniła się w monstrualne płótno. Zostało jeszcze sporo miejsca dla ulicznych artystów, choć żaden pokroju Blu tu nie zaglądał. Środek jednak odwiedzano często, do czego zapraszały trzy dziury w płocie. Oczywiście blaszanych paneli nikt nie wygiął przy prowizorycznej furtce i tabliczce informującej, że obiektem prywatnym zajmuje się firma ochroniarska. W istocie, czasem się zajmowała, na przykład tego dnia sprawdziła, czy po sylwestrowej nocy komuś się w środku nie zasnęło. Do pracy zabrała się jednak po tym, jak sama porządnie się wyspała. I znalazła zwłoki.
Przy każdym z nielegalnych wejść kłębiły się śmieci, na murach napisy. Siwy z Miśkiem werbalnie oznaczyli teren, natomiast autor przestrogi „Droga bez powrotu” pozostał anonimowy. Mróz nie wpłynął na ilość śmieci, ale złagodził kloaczny smród, który zwykle odstraszał bardziej trzeźwych.
Mróz sprawił też, że na miejsce zdarzenia stawili się rzeczywiście tylko ci, którzy musieli. Dotarli tu co najmniej pół godziny wcześniej i bez ociągania się próbowali reanimować, więc ułożenie zwłok, Kobel mógł sobie zobaczyć już tylko na zdjęciu. Ledwie zerknął, bo musiał oddać cyfrówkę, Norbertowi, technikowi, ale bez trudu wszystko zapamiętał. Denat siedział na betonie, plecami do ściany, a jego ręce przywiązane były do wystających z muru drutów. Bez widocznych ran i z oczywistych powodów pobladły. Co wrażliwszych o rozstrój żołądka przyprawić mogło właściwie tylko to, że ktoś przyozdobił mu głowę błazeńską sylwestrową tutką. Spośród obecnych Jakub nie znał tylko dwóch sanitariuszy, więc bezwiednie to ich posądził o coś, co wydało mu się naprawdę kretyńskim dowcipem. Chłopaki musiały czasem odreagować.
Kiedy zapytał, czyja to sprawka, obecna na miejscu aspirant Ewa Konieczna stwierdziła, że tak już miał. Młody lekarz Borkowski zastrzegł szybko, że na oko trudno określić fazę hipotermii, ale chorym na pewno nie wolno potrząsać, więc ludzie z pogotowia żeber mu oczywiście nie połamali. Któryś jednak strącił tutkę ramieniem. Po czym założył ją z powrotem, gdy stało się jasne, że już nie ma kogo wskrzeszać. Tylko na potrzeby dokumentacji.
W sumie więc trzy rzeczy poza poniżającym kapelusikiem z papieru świadczyły o cudzym wkładzie: oczywiście ręce skrępowane ze plecami, ślad po pasku zdartym z dolnej części twarzy, no i to, co trafiło do uwolnionych ust. Nieduża, lecz wypełniająca otwór gębowy kłódka, ślad numer 2.Wyjęli ją właściwie po to, by wkurzyć prokuratora, który meldując się przez telefon, kazał ograniczyć czynności do minimum.
A przecież było cholernie zimno. Zimno i nudno. Dwoje obecnych zastanawiało się więc na głos, czy nie chodzi tu aby o karę za zdradę. Czując, że trzeba na razie uciąć wielką debatę na temat znaczenia ciała obcego w ustach, Kuba oddalił się na papierosa. Naturalnie mógł zapalić na miejscu, lecz pod tym względem żona dobrze go wytresowała, konsekwentnie wyganiając na balkon.
Przypadek nie wyglądał typowo, ale nie mniej intrygująco przedstawiał się nigdy nie dokończony, nadziemny parking w samym centrum miasta. Może nie tak sławny jak krakowski szkieletor, lecz na pewno znany tubylcom. Nie był zbyt wysoki, lecz doskonale widoczny z pociągu, który wjeżdżał na Dworzec Główny od prawej strony. Już za parę miesięcy mieli otworzyć Sky Tower, przebąkiwało się też o likwidacji jednego z najpopularniejszych miejskich bazarków, równie dobrze widocznego z kolejowego nasypu, a ten jak stał, tak stoi. Rzucając się w oczy także z powodu graffiti, jakimi pokryty był już niemal w całości. Nic specjalnego, ale zmiętoleni pasażerowie mogli dopatrzeć się w nich optycznych sztuczek. Czarne obwody białych liter wyskakiwały do przodu, a parking wydawał się oddalony ledwie na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło ją wyciągnąć z okna, by skiepować fajkę do tej gigantycznej popielniczki.
Rzeczywiście, sporo petów leżało pod nogami, walało się też niemało plastikowych butelek, papierów i odpadów latami opierających się rozkładowi. Miejscówka miała swój urok i cieszyła się wzięciem. Ktoś, kto postanowił właśnie tu zaciągnąć Jana Nikt, musiał o tym wiedzieć. Widać bawiło go ryzyko. Cieszyło tak, jak udekorowanie głowy trupa.
– A ty co? – Suchym kaszlem Ewka zaakcentowała swoją niechęć do palenia. – Myślisz o emeryturze?
– Nie. Zastanawiam się, dlaczego nic nie robią z całym tym syfem.
– Cały ten syf chyba trzeba zabezpieczyć.
– Taaa, jasne. – Wypuścił dym tak, by nie dmuchać w jej stronę. – Nie wiedziałem, że Wedel wypuścił karmelowe.
– Nie rozumiem…
– Ptasie mleczko. Tu leży papierek.
– Mam iść po woreczek na ślady?
– Odpuść, Ewcia. Jakbyś znalazła trupa na wysypisku śmieci, to chyba byś sobie odpuściła, nie? Zbieramy tylko to, co jest na nim.
Wlepione w niego niebieskie oczy sprawiły, że podniósł głos. Doskonale wiedział, że technik, bardzo doświadczony, poradzi sobie bez wskazywania paluchem, ale nie robiło się coraz cieplej i miał ją pod ręką. Zimy jednak nie wywołała.
– Raczej odrzucamy tezę, że miał oryginalny pomysł na zakończenie roku – wyjaśnił już normalnie. – Sprawdzamy, gdzie w pobliżu mają monitoring, przecież nie dostali się tu kanałami i może coś się zarejestrowało. Przede wszystkim tożsamość trzeba ustalić, bo bez tego nie ruszymy. Starczy, mam nadzieję, że prokurator się ze mną zgodzi.
– Chyba wystarczy, dzięki – stwierdziła z niepewnym uśmiechem. – Wszystko jasne, ja też nie zamierzam hibernować się tu przez całą noc.
Prokurator Dariusz Bas prezentował się jednak niczym uczestnik wyprawy na dwa bieguny. I wierny klient pewnego outletu w „Renomie”. Puchówka, także firmowe śniegowce, porządne dżinsy, pod którymi łatwo byłoby ukryć kalesony od CK. Kuba zaczynał już trochę żałować, że na złość żonie chciał odmrozić sobie jajka. Nowoprzybyły bez wstępów objął dowodzenie, zarządzając rozebranie zwłok. Biorąc pod uwagę, ile wdział na siebie, wydawało się to dziwnie okrutne.
– A kłódkę mu włożyć jak miał czy możemy ją schować?
– Zamontować na skrzynce z piaskiem, bo go rozkradną – wtrącił Norbert Zawada. – Według mnie to właśnie z takiej skrzynki zarąbana.
– Zabierajcie ślady, bo my też zamarzniemy – poprosił medyk. Rozsunął zamek kurtki, żeby przyjrzeć się nieosłoniętej i najwyraźniej nie tkniętej szyi denata, później rzucił okiem na monstrualny brzuch, aż wreszcie chwycił za rękę jak za ostateczny argument. Po krótkim namyśle odłożył ją i złapał za stary śniegowiec. Zsunął but, potem skarpetkę. Plamy opadowe na stopie odpowiadały pozycji, w jakiej znaleziono ciało. Były jasnoróżowe. – Podręcznikowe. Takie same będą na pośladkach i udach – wyjaśnił. – Biorąc pod uwagę to, co widać na oko, na osiemdziesiąt, może osiemdziesiąt pięć procent hipotermia. Temperatura jeszcze na plusie, ale o ile jemu mogę zmierzyć, to tutaj nie sprawdzę, jak się na zewnątrz zmieniało w ciągu dnia, jaka była siła wiatru i tak dalej. Nie chcę was teraz zanudzać. W każdym razie wiatr pomógł tu na pewno, bo normalnie trwa to dłużej niż w wodzie. Chyba że miał słabe serce. Alkoholu nie czuć, może brał coś innego, ale o tym po badaniach. Pewnie to żelastwo znalazło się w jamie ustnej, jak żył, czego nie muszę specjalnie roztrząsać. Przyłożyłem kiedyś język do metalowej poręczy, po prostu, nie zapomniałem, jakie są obrażenia. Nie róbcie tego. Nigdy. O tym, co mi się jeszcze wydaje, opowiadał teraz nie będę, jak sobie go sobie dokładnie obejrzę, pewnie się wam przydam przy identyfikacji.
– A propos identyfikacji – stwierdził Bas. – Trzeba koniecznie sprawdzić bazę zaginionych po sylwestrze.
Ewka i Kuba docenili żarcik.
– Jakieś przeczucia? – zapytał jeszcze. – Na gorąco, że tak to głupawo ujmę…
– No, czuję już problemy z monitoringiem i ewentualnymi świadkami – Jakub poczuł też, że wraz z dymem jego krtań wypełniło zbyt mroźne powietrze.
– Może tak być – przyznał spokojnie Dariusz. – Ale bardziej mi chodzi o wasze pomysły. Ewa?
– Gęba na kłódkę to chyba jasny przekaz.(…)