Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Milena Orłowska
Babie lato

1.

Po niebie, za betonową zaporą, pływały stworzenia zawieszone na cienkich niciach. Tak naprawdę przynależały do morza, które było w głębi, pod nimi. Wiatr zwiewał długie ogony ryb i odnóża ośmiornic w tym samym kierunku. Zaskoczył ją ten widok, kiedy wracała z pracy. Choć unikała otwartego słońca i zazwyczaj nie chodziła na tego typu pokazy, weszła teraz na wał ciągnący się kilometrami wzdłuż brzegu.

W ostatni weekend wakacji pogoda dopisała. Wszystkie domki na plaży były otwarte. Wczasowicze – na leżakach i ręcznikach – chcieli wchłonąć jak najwięcej słońca, zmagazynować na zimę. Już od wiosny wystawiali do niego twarze na tarasach. Potem stopniowo ukazywały się: kredowobiała skóra, fałdy tłuszczu, żylaki i cellulitis, resztę roku ukryte pod ubraniem. Wokoło dzieci lepiły zamki albo z piskiem pluskały się w wodzie. Wiatr wzbijał wysokie fale i niósł odgłosy letniego zgiełku w górę, na wał, skąd obserwowała ten miniaturowy, niczym zbudowany z klocków lego, świat.

Pokaz dobiegł końca. Latawce leżały obok samochodów, gotowe do złożenia. Na ławkach nadal siedzieli widzowie, trzymając lody w rożkach. Kupili je w jednym ze sklepików na dole, bliżej miasteczka. Spojrzała w tamtą stronę. Przy barze zrobiła się kolejka, śmierdziało tłuszczem. Rodzice jedli frytki, a w zamku powietrznym szalała gromada dzieci. Jeszcze trochę. Niedługo będzie mogła wsłuchiwać się w szum morza podczas spacerów po opustoszałej plaży. Od natarczywych promieni słonecznych wolała cienie i półtony chmur. Ich kruche, ulotne piękno skazane na szybką śmierć.

2.

W drodze do domu mijała zatłoczone tarasy. Miasteczko, jak dziesiątki innych w Zelandii, żyło z turystyki. Restauracje serwujące owoce morza, kawiarnie, supermarkety, sklepy z pamiątkami, lodziarnie, hotele i kempingi zimą pustoszały. Znudzone kasjerki cichcem pisały smsy. Kelnerzy w nielicznych restauracjach czynnych poza sezonem około 21-ej patrzyli wymownie na klientów. Morze Północne pokazywało w tym czasie swoje prawdziwe oblicze. Zamieniało się w rozszalałe popielate monstrum.

Na stoliku przed grupą dziewczyn stały szklane kubki z kilkoma łodyżkami zalanej wrzątkiem mięty o drobnych podłużnych liściach – jedynej odmiany, jaką się tutaj piło. Tamtego gatunku sprzed lat nigdzie już nie napotkała. Za szopą, w najbardziej słonecznym miejscu ogrodu, przy zagonie fasolki, stojącej zimą w słoikach na piwnicznych półkach, ucinały z Babcią grube łodygi. Od zapachu okrągłych mięsistych liści oszronionych aksamitnym meszkiem kręciło się jej w głowie. Niosła później do domu długie bukiety i piła tę miętę niecierpliwie, jeszcze lekko ciepłą, z cytrynowym posmakiem dodanej do niej gałązki melisy. A Babcia chodziła po ogrodzie i pochylała się z uśmiechem nad swoimi roślinami, które, kochane przez Nią, rosły.

3.

Zobaczyła je z okna autobusu, przy wejściu do gospodarstwa, gdzie za opłatą można było zrywać kwiaty i zbierać owoce. Każdego lata wyczekiwała tego momentu – zapowiedzi jesieni, schyłku sezonu. W sobotni poranek pojechała tam na rowerze przez zamglone pola. Na solidnych drewnianych ławach leżały dynie. Wielkie pomarańczowe kule, jak w amerykańskim Halloween, oraz miniatury: okrągłe i gruszkowate, zielone, żółte, nakrapiane; niektóre dałoby się zmieścić we wgłębieniu dłoni. Ich krótkie ostre ogonki łączyły falbany pajęczej nici. Trochę dalej, pod daszkiem, stały plastikowe pojemniki z bukietami na sprzedaż, dla przejeżdżających ludzi. Cennik wypisano na kawałku kartonu. Z zaskoczeniem stwierdziła, że pojawiły się chryzantemy.

Mgła prawie opadła. Rozpłynęła się w coraz cieplejszym powietrzu. Patrząc na jaskrawą stertę, poczuła się jak na kiczowatym obrazie albo w filmie w technikolorze. Nagle, na samym brzegu jednej z ław, dostrzegła ciemnozieloną dynię. Przechodziła przez nią rysa pokryta chropowatą strukturą. Czy był to jakiś błąd w genach? A może, kiedy rosła, coś uszkodziło jej tkankę, więc załatała w ten sposób ranę? W skarbonce zabrzęczały monety. Z dynią w zawieszonej na bagażniku torbie ruszyła w kierunku domu.

 

 

 

Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Milena Orłowska

(ur. 1983) Opowiadania publikowała w magazynach ,,Obszary Przepisane”, ,,Wizje”, ,,Inter-”, ,,Wyspa” oraz ,,Topos”. Mieszka w Holandii, gdzie zajmuje się digitalizacją i udostępnianiem dziedzictwa kulturowego.

 

 

PODZIEL SIĘ

Do góry