Fragment 1
Idę. Po prawej mijam billboard z felgami. „Felgi takie jak ty”. Klamki takie jak ty, wczasy takie jak ty, smartfony, pistolety. Ty taki jak ty. Co to w ogóle znaczy?
Biuro takie jak ty.
Wchodzę do windy naciskam ten sam guzik co zawsze.
– Wieczorem ma padać….
Kolega z działu obok patrzy przed siebie, nic tam nie ma. W nic patrzy. Nie odpowiadam. Jeszcze pięć pięter i będziemy na miejscu.
– … przynajmniej tak rano zapowiadali…
Nie daje za wygraną, wierci mu się język, żeby tylko zagłuszyć ciszę, jakby go te pół minuty nic nie mówienia zabijało od środka. Jakby się musiał słownie zapowietrzyć. Winda się zatrzymuje, wchodzi dziewczyna w garsonce.
– …ale kto im tam wierzy?
Już nie patrzy w nic, ale we mnie, to znaczy w sumie w to samo. Cóż za gest desperacji. On sam wie, a ja się tylko domyślam, ile go to musiało kosztować.
– Słuchaj, Paweł – mówię – na pewno nie chcesz mi powiedzieć nic więcej? Skoro już chcesz mi coś powiedzieć. Paweł rozdziawia usta i teraz patrzy na mnie jakby zobaczył ducha, a potem na tamtą dziewczynę w garsonce patrzy, jakby szukał potwierdzenia, że to nie halucynacje. Ale dziewczyna nawet się nie poruszy, głowa w dół i udaje martwą, dobra strategia na przetrwanie.
– Nie rozumiem. – mówi w końcu Paweł i znów odwraca wzrok.
– Załóżmy, że dziś widzisz mnie po raz ostatni, naprawdę chciałbyś, żebym cię tak zapamiętał? Jak gościa, który codziennie rano, bo nie wiem dlaczego, ale zawsze się w tej windzie spotykamy, a ty codziennie rano…
Paweł zastyga, jak posąg, może trochę mało grecki, ale jednak zastyga. Mój Boże, ile talentu w narodzie, żeby tak zapaść się w sobie bez mrugania, bez oddechu prawie.
– A ty codziennie rano…
Teraz znowu ja patrzę na dziewczynę w garsonce, ale ona niczym kameleon wtapia się w otoczenie. Czy one te garsonki kupują pod kolor windy?
Dojeżdżamy na miejsce. Nagle nic już nie ma znaczenia.
– Miłego dnia, Paweł – mówię i wychodzę pierwszy.
Fragment 2
Idę już godzinę dwadzieścia. Ciężko w takim upale. Szczęście w nieszczęściu, że nosi od braku fajek. Z boku autobusy mijają. Aleś się uparł, kretynie. Liczę kroki, pomaga. Liczę przystanki bez przystanku. Liczę taksówki, samochody, rowery. Liczę, ile dni będę chodził bez butów. Bo te się rozejdą w tydzień, a mają być ostatnie przecież. Czerwiec to trzydzieści dni. Liczę. Może długo nie będzie trzeba. W końcu zawsze byłem uparty.
Autobus.
Za małolata wszedłem do nocnego z zapiekanką w dłoni. Kierowca krzyknął: „wypierdalaj z tym gnoju”. Miał rację z tym „wypierdalaj”, ale co do „gnoja” już nie. Uparłem się nie wychodzić. Tym bardziej jadłem, im bardziej mi groził. „Głuchy jesteś?”. I nagle roztopiony ser stał się sprawą honoru. „Zadzwonię po policję!”. I byłem gotów umrzeć za musztardowy sos.
Wolniej, idź wolniej, bo zemdlejesz zanim dojdziesz do pracy.
Wolniej, żuj wolniej, najwyżej wyprowadzą cię w kajdankach.
Uparłeś się. Autobus mija cię o odległość lusterka.
Kierowca minął mnie, stanął na środku i powiedział do współpasażerów: „Nie ruszymy dopóki ten pan nie dokończy jeść”. Na lincz liczył. Uśmiechał się przebiegle. Ale nikt więcej się nie śmiał, przewiercali wzrokiem, kalkulowali coś sobie w głowach. Kilku dresów, widziałem kątem oka,
a potem już całym okiem, bo odwróciłem się przodem i zacząłem jeść ku nim, do nich, wbrew im. A zatem wojna. Do ostatniej kropli keczupu.
Fragment 3
Siedzę przy komputerze i patrzę w drzwi, to znaczy w okno. Staram się uspokoić. Odpalam jakiś kolorowy portal. Newsy, memy, ploteczki. Szafiarki i zamachy. „Ten kasjer z Kanady podbił serca internautów”. Klikam. Nie ładuje się. Po czterech sekundach czekania daję za wygraną. O nie kasjerze z Kanady, nie ukradniesz mi pięciu sekund życia. Przeskakuję dalej, oglądam innych kasjerów, którzy dla niepoznaki przebrali się za celebrytów, polityków, szczeniaczki, kobietę, która zjadła najostrzejszą papryczkę na świecie, graczy w gry komputerowe, którzy reagują na to, jak inni gracze w gry komputerowe reagują na to, jak inni gracze w gry komputerowe grają. Gramy dalej. Mój szef po drugiej stronie sali z przyklejonym uśmiechem, Adrianek. Dwa lata młodszy ode mnie.
„Ten młody kierownik podbił serca rady nadzorczej notorycznie wchodząc im w dupę”.
Na ekranie miga, że ktoś znalazł sposób na zbudowanie jędrnej sylwetki bez ćwiczeń i teraz właściciele siłowni go nienawidzą. Wyobrażam sobie, że gdzieś po drugiej stronie, być może w Kanadzie, jakiś właściciel siłowni to czyta i zalewa go właśnie krew. Krew, bójka w nocnym, przejechana kobieta na pasach, paski będą modne w tym roku. Wszystko zlewa się w całość, jeden gigantyczny news, który się nigdy nie kończy, a ja już nie potrafię znaleźć w sobie najmniejszych emocji. Zimno. Klima działa. Biuro pracuje. Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Otwieram drzwi mieszkania. Prawie przewracam się o walizkę. Kinga wróciła z delegacji wcześniej. Nie wiedziałem, nie mogłem.
– Nie mogłeś odpisać? – to tak zamiast „dzień dobry”
– Cześć – przełamuję jej opór w biodrach. – No nie mogłem, nie mam telefonu.
– Żartujesz?
– Nie, przecież ci mówiłem, w poniedziałek był ostatni raz.
Kinga odsuwa się ode mnie i cofa w głąb pokoju, jakbym był zaraźliwie chory, albo stało za mną coś strasznego. Czy coś strasznego za mną stoi?
– Myślałam, że żartujesz.
– Jadłaś już coś? Może gdzieś wyskoczymy?
Restauracja sushi jest na dole. Blisko, takie wyjście-zostanie. Ale to nasz ulubiony lokal. Jej.
– To musiałeś z tym telefonem akurat teraz?
– Musiałem to tak ułożyć, żeby na samym końcu były rzeczy… najpotrzebniejsze.
– A rozmowy ze mną do nich nie należą.
– Nie będę miał siły rozmawiać, jak za wcześnie zrezygnuję z jedzenia.
Uśmiech. Tylko u mnie. I tylko przez chwilę.
– Ale teraz żartujesz?
– Spokojnie. Chcę tylko sprawdzić…
– To tylko taki eksperyment, tak? Strasznie głupi.
Przechylam kieliszek. Mało zostało. Niebezpiecznie już widać dno.
– Pamiętasz jak rozmawialiśmy w poniedziałek? – pytam.
– Kiedy?
– Z samego rana. Zanim pozbyłem się telefonu.
– Nie. Czekaj…
– Widzisz, a ja pamiętam. Każde słowo, każdy niuans. Barwę głosu. Liczbę oddechów. Ponieważ ja wiedziałem, że rozmawiamy przez telefon ostatni raz. I dlatego chciałem, żeby ta rozmowa była…
Ale widocznie mi się nie udało.
– Jesteś pierdolnięty – kręci głową. Przez moment patrzy gdzieś, gdzie nie wiem, a potem nachyla się bliżej.
– Ale to nie jest nasza ostatnia rozmowa, tak? Bo nie chcę, żeby moje ostanie słowa do ciebie brzmiały „jesteś pierdolnięty”.
– A jak byś chciała?
– Jesteś t o t a l n i e pierdolnięty.
Wieczorem śpi, a ja wstaje i idę do garderoby. Z foliowego woreczka na górze wyjmuję listę i skreślam.
„Ostatnia kolacja tam”.
Piotr Lenarczyk
Ur. 20.11.1983 r. we Wrocławiu. Polski pisarz, tekściarz i dialogista. Swoją prozę publikował m.in. w „2Miesięczniku”, „Akancie”, „Arteriach”, „Cegle”, „Helikopterze”, „Interze-„, „Ricie Baum”, „sZAFie”, „Znaju” oraz na stronie „Fundacji na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza”. Jego opowiadanie „Diabła” zostało przetłumaczone na język serbski i znalazło się w „Antologii Sztuk Słowiańskich – Między Ochrydą a Bugiem”. Wydał dwie nowele – „Przed świtem-przed zmierzchem” (Nowy Świat, 2014) i „Życie jest piękne niestety” (Nowy Świat, 2015). Jest również autorem polskich dialogów oraz tekstów piosenek do filmów i seriali m.in. – „Twój Vincent”, „Zaplątani”, „Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie”.