Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Suzanne Novaque
Antoni podróżuje linią 101

Umieścił swoją szczękę we właściwym miejscu, dzięki czemu jego twarz przestała wyglądać jak woskowa maska śmierci. Wszystko dokładnie, skrupulatnie, bez pośpiechu. Pośpiech może spowodować tragedię. Tragedia jest wtedy, kiedy Antoni musi znowu poprosić kogoś o pomoc

 Gumka, uda, kolana, brzeg wanny, jedna kostka, uwaga na palec, druga kostka, uwaga na palec, majtki na klapie sedesu, palce, kostka, palce, kostka, kolana, uda, naciąganie gumy na pośladki i to samo ze spodniami, potem odgórna procedura na podkoszulek i koszulę. Dalej już czajnik, chleb, margaryna, plaster wędliny na dwie kanapki, choć nie dosięga do brzegów, dwa plastry pomidora. Nie lubił mieć rzucanej w twarz alternatywy – długo czy szczęśliwie, a wszyscy mu nią wygrażali.

Zawsze miał gotową listę zadań. W kalendarzu zaznaczał, kiedy może zadzwonić, do którego krewnego. Nie chciał być zbyt namolny. Miał tam również zaznaczone dni, kiedy ma pójść do którego lekarza. Obok była rozpiska z lekami i zdjęcia dzieci i wnucząt w ramkach, każda podpisana imieniem. Obok listy zadań miał rozpiskę z listą leków, tej nie lubił najbardziej. Wydawało mu się, że każdego dnia jest dłuższa, zabierając mu z każdą kolejną pozycją, kolejny miesiąc życia.

Spojrzał przez okno. Tak. Dzisiaj można pojechać na działkę. Spakował plastikowe siatki, dwie kanapki i trzy torebki herbaty. Usiadł z przygotowanym ekwipunkiem na krześle i patrzył na zegar.  Zostało mu piętnaście minut, gdy przypomniał sobie, że dobrze byłoby przed podróżą skorzystać z toalety. Niepochopnie, ale również nieślamazarnie udał się w kierunku łazienki. Wychodząc rzucił okiem na zegar, ciesząc się, że siedem minut, to akurat tyle, ile mu wystarczy na bezpieczne ubranie się i sięgnięcie po przygotowane wcześniej torby. Jeszcze tylko zamknięcie wszystkich trzech zasuw – dwa  razy w lewo, dwa razy w prawo, delikatnie w prawo, aż usłyszy zapadkę. Jeszcze tylko trzeba się upewnić, że operacja udana, naciskając na klamkę i voilà! Można zacząć bezpiecznie schodzić ze schodów.

Lewa, prawa, lewa, prawa – posuwa się w równomiernym rytmie pan Antoni, starając się jak najmniej szurać nogami. Skupia się, by rozpoznać każdego sąsiada i przywitać go miło.

–  Dzień Dobry panie Leszku, jak bioderko? Witam panią Stanisławę. Wnuczki już przyjechały?

Nigdy nie był zbyt otwarty do ludzi, ale na starość chciał utrzymać te ostatnie niteczki łączności ze światem. Bał się, że jak przestanie kontaktować się z ludźmi – a Bóg mu świadkiem, że wielokrotnie nachodziła go taka ochota, szczególnie zimą – to zacznie zapadać się do środka i gdy wreszcie przyjadą do niego dzieci, to zastaną przy stole przerażającą, zapadniętą w siebie mumię, ziejącą pustką. Widywał czasem ten obraz w snach i budził się cały spocony. Potem czekał pod kocem przy oknie, aż wstanie słońce i przegoni ciemność z jego trzewi.

Otrząsnął się z tych chłodnych myśli. Do autobusu miał jeszcze 5 minut. Trochę długo. Nie chciał siadać, bo bał się, że będzie śmiesznie wyglądał, wstając w ostatnim momencie. Bądź co bądź był jeszcze poważnym mężczyzną. Ludzie nie zwracali na niego uwagi, niektórzy nawet trącali go, biegnąc na podjeżdżający właśnie tramwaj. Tylko ona skupiła na nim wzrok, ale gdy to zauważył, od razu nim uciekła, udając, że nagle zafascynowały ją rozkłady jazdy. Antoni zatrzymał się. Poczuł między nogami dziwne uczucie. Coś jakby prostata, ale jednak jakoś tak inaczej. Nie umiał określić dokładnie. Dodatkowo spociły mu się dłonie, w których trzymał siatki. Musiał odstawić pakunki i wytrzeć dłonie o spodnie. Licho nie śpi. Taka reklamówka zawsze może wypaść w momencie wsiadania do autobusu i wypadek gotowy.

Autobus podjechał niepodziewanie i jak zawsze stanął nie tam, gdzie Antoni go oczekiwał. Zostało na szczęście jakieś miejsce siedzące, do którego udało mu się dotoczyć na ułamek sekundy przed tym, jak kierowca ostro ruszył.

“Może to jednak będzie dobry dzień” – Uśmiechnął się do samego siebie w myślach.  Kątem oka złowił wzrok kobiety, która przez chwilę mu się przyglądała. Poczuł kołatanie serca. Upewnił się w swojej pamięci, że wziął leki na serce. Wziął wszystko według listy, tego był pewien. Czekały na niego przygotowane w przezroczysto-niebieskim pojemniczku. Uspokoił się tym, że to nie zawał, gdy poczuł wokół siebie różany zapach. To kobieta koło niego poruszyła włosami. Miała piękne złote włosy z refleksami, które skrzyły się w porannym słońcu. Dłonie miała delikatne, białe, nieco upstrzone plamami starczymi, ale to tylko dodawało im uroku, jak piegi na policzkach śmiejącego się dziecka. Ubrana była dość elegancko jak na wizytę na ogródkach działkowych. Miała złoty pierścionek z koralem i obrączkę na lewej dłoni.  Zielona wełniana spódnica kończyła się skromnie za kolanem, ale w niczym nie przypominała workowatych spódnic do połowy łydki, które nosiła reszta kobiet w jej wieku. Antoni znowu poczuł parcie na pęcherz, ale uświadomił sobie, że tym razem to nie mocz w nim buzuje. To uczucia względem tej kobiety już tak dawno przez niego nie odczuwane. Był wdowcem od dwudziestu dwóch lat, dziesięciu miesięcy i trzynastu dni i Bóg mu świadkiem, że wielu rzeczy spodziewał się w życiu, ale nie tego, że jeszcze je poczuje.

 Nigdy wcześniej jej nie widział, a i jej strój nie wskazywał na to, żeby – tak jak pozostali – przyjeżdżała tu od dawna. Prawdopodobnie to jej wybryk na stare lata, dlatego z taką radością jedzie z tymi siatkami. Antoni pomyślał, że wszelkie nowości w tym wieku są o wiele bardziej ekscytujące. Dla niego nawet za bardzo. On wolał nie zawracać sobie głowy nowymi, ekscytującymi przygodami.

Zagadnął ją o pogodę i co zamierza sadzić na działce, a rozmowa sama się dalej potoczyła. Aż był zdziwiony wielością słów, które same cisnęły mu się na usta. Widział też zrozumienie w oczach rozmówczyni, co już w ogóle mu się praktycznie nie zdarzało. W jego wieku większość osób, albo cię nie słucha, albo nie słyszy, albo już nie jest w stanie poskładać w sens jakichkolwiek słów, nawet swoich. Od dawna już nikt nie śmiał się z jego żartów w odpowiednim momencie. To sprawiło, że poczuł się pewnie i nawet nie zauważył, jak stał się prowodyrem dyskusji w całym autobusie. Na przystanku Malczewskiego cała raźna grupka staruszków-działkowiczów wysiadła wśród ogólnego gwaru, zostawiając w środku lokomocji tylko nieprzytomne cienie ludzi, jadące do pobliskiej korporacji.

Ogólna wesołość rozlała się na terenie Pracowniczych Ogródków Działkowych, gdzie każdy poszedł dziarsko zająć się własnym poletkiem. O ile przyjemniejsze jest życie, gdy człowiek trochę się pośmieje. Antoni wyjął z komórki grabie i łopatę, postawił przed domem. Torby wziął do środka, gdzie zaparzył sobie pierwszą z trzech przewidzianych na dzisiaj herbat. Ta była czarna, więc musiał uważać, by w odpowiedni momencie wyciągnąć woreczek. Słońce o tej porze padało idealnie na ławeczkę przed jego małym domkiem. Idealne warunki do tej maksymalnie jednej na dzień tradycyjnej szklaneczki yunana.

Przysiadł ze szklanką, słońce nagrzewało jego skórę, a ciepło wnikało do kości, co na chwilę koiło bóle, które dokuczały mu już na stałe. Spod przymrużonych powiek ujrzał ciało rozciągające się na werandzie sąsiedniego domku. Pod słońce widział głównie kontury obfitych piersi i zakola bujnych bioder. Spomiędzy jego nóg rozlała się od wewnątrz fala ciepła. “Oj za dużo tego zewnętrznego i wewnętrznego gorąca, jak na jednego staruszka” – uznał Antoni i ruszył pielić swoje grządki.

Ziemia wchodziła mu pod paznokcie. Lubił jej wilgoć i zapach. Dawała życie. A przede wszystkim płynął z niej spokój, gdy ją grabił i satysfakcja, gdy wyrywał z niej to, co razem udało im się wyhodować. Z ogrodniczej kontemplacji wyrwał go cień. Podniósł głowę. Napotkał piękne zielone oczy, w których zanurzył się jak w zapachu trawy zaraz po skoszeniu.

–  Dostałam od wnuczki nową herbatę. Może wpadnie pan spróbować?

Jej domek był nieco większy, w środku za to urządzony jak prawdziwe mieszkanie. Nie to co u niego, gdzie wystarczał mu stary stół z ceratą, szafka na której stała elektryczna kuchenka, a w niej kosz na śmieci. Tutaj były firanki, zasłonki, obrus na stole, kanapa z narzutą, którą pamiętał doskonale z wielu różnych domów, w których miał okazję bywać. Jednym słowem po domowemu. Kobieta podała herbatę w koszyczkach i na spodeczkach, na środku postawiła cukiernicę z cukrem w kostki w kształcie figur z kier karcianych. Uśmiechała się i milczała. Widocznie wolała słuchać, a Antoniemu w ogóle to nie przeszkadzało. Zauważył, że jej sweterek, zapinany na co dzień na rząd małych guziczków, jest niezapięty na dwa z nich od strony dekoltu. Bujne piersi falowały nad pozostałymi przy każdy wdechu i wydechu.

–  Do twarzy pani w tym kolorze – powiedział nieco ochryple i pozwolił sobie na spuszczenie wzroku nieco niżej. Kobiece policzki jeszcze bardziej spąsowiały, a zapach róż jeszcze mocniej wbił się w nozdrza. Wstała, by przynieść coś z kuchni, ale uznał, że to tylko ucieczka. – Pomogę pani. Wstał i stanął za nią. Sam nie zauważył, kiedy położył dłonie na jej biodrach, ona odwróciła się, jakby tylko na to czekała, a reszta wydarzyła się sama. Guziczki sweterka odpinały się aż nadto łatwo, wełniana spódnica za kolanko w mig znalazła się przy kostkach, ręce ledwo musnęły halkę, a ta powędrowała do góry, odsłaniając koronkową bieliznę oraz zadbane, pomarszczone, miękkie ciało i pergaminową skórę. Ich oddechy przyspieszały. Nie wiadomo, kiedy znaleźli się na kanapie, zaciskali na wełnianej narzucie swoje ręce, patrzyli sobie w oczy, podziwiając rozkosz, która pokrywała źrenice delikatną mgłą. Odszukiwali w pamięci fragmenty życia, kiedyś doskonale znane, odczucia, które były powszednie, a teraz opanowywały ciało i zabierały nad nim wszelką kontrolę. Podniecenie zmywało z ich fizyczności dolegliwości bólowe i sztywność w stawach. Na chwilę mogli czuć się młodzi. Na chwilę długo szło do kąta, a zostawało tylko szczęśliwie.

Opadli zmęczeni, oszołomieni nagłym fizycznym rozluźnieniem. Powoli zakładali na siebie ubrania, udając, że nie widzą wzajem swoich niezdarności. Wypili zimną herbatę, zagryzając zakazanymi wafelkami i milczeli, śmiejąc się do siebie tylko oczami.

Antoni zauważył brud pod swoimi paznokciami. Poczuł, jak wstyd wypełnia go od środka i każe uciekać. Zresztą obowiązki czekały. Wrócił do siebie pielić ogródek, a gdy skończył, jej już nie było. Idąc na przystanek obiecywał sobie, że następnym razem zapyta o jej imię. A może pytał już i nie zanotował? Na pewno któraś z sąsiadek mu podpowie. Chociaż przecież nie zapyta wprost, bo się domyślą. Będą się śmiać, że w jego wieku jeszcze się porywa na takie przygody.

Wrócił do chłodnego domu. Odkręcił kaloryfer. Zaczęli grzać. Nastawił wodę na herbatę, wziął tabletki, wypił herbatę. A dalej jak rano tylko odwrotnie. Guziki, ramiona, łokieć, nadgarstek, skostniałe palce, drugi łokieć, drugi nadgarstek, skostniałe place. To razy dwa i potem rytuał oddolny. Szczęka ląduje na drugim swoim miejscu, czyli w szklance, zimna poduszka, kołdra, koc, spojrzenie w księżyc. Zamknij oczy i śpij. Antoni układa plan, co musi zrobić rano. Czeka długo aż przyjdzie sen. Nie zauważa, kiedy przychodzi. Zauważa, kiedy odchodzi. Od dawna nie potrzebuje już budzika. Sztuczna szczęka przywraca ludzki kształt jego twarzy, rytuały dolne, górne, herbata, kalendarz, leki. Dziś może zadzwonić do córki, ale to dopiero wieczorem, teraz jest zajęta – szykuje dzieci i jedzie do pracy. Okno. Nie pada. Torby. Czekanie. Ostatnia toaleta przed wyjściem. Zamki. Schody. Ci sami sąsiedzi, którzy nic nie odpowiadają, tylko machają ręką. Przystanek, bieg do autobusu, zapach róż. Antoni odwraca głowę w bok. Jakaś obca kobieta uśmiecha się do niego. Nie lubi, gdy obcy ludzie tak łatwo przekraczają granicę jego prywatności. Na szczęście ona chyba to rozumie i spuszcza wzrok, a on czuje mrowienie między nogami. “Cholera! Przecież korzystał z łazienki przed wyjściem!” Białe dłonie kobiety, przeczesują jasne pukle. Koralowy pierścionek ładnie współgra z czerwoną sukienką. Taką za kolano. Skromną, ale nie workowatą jak u innych kobiet w jej wieku.

“Może to jednak będzie dobry dzień” – Uśmiecha się do siebie Antoni i zapytuje nieznajomą o pogodę.

 

Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

imię i nazwisko

Suzanne Novaque

nagrody i wyróżnienia

Dramat „Kobieta z lotniska” otrzymał wyróżnienie w konkursie Śląski Shakespeare w 2014 roku. W tym samym roku tekst „Ona, on i kanarek” otrzymał wyróżnienie w konkursie serwisu Wydaje.pl, „Miejsko-wiejska legenda o Matce Boskiej Piekutoskiej” została doceniona w XVIII konkursie imienia Zdzisława Morawskiego w kategorii „Proza”, natomiast opowiadanie „Tu wpisz tytuł” znalazło się w finale konkursu na opowiadanie, organizowanego przy okazji Krakowskich Targów Książki. Finalistka Pracowni Prozy na 23. Stacji Literatura.

publikacje:

maj 2016 // „Problemy ludzi prawie pierwszego świata” //Akant

marzec 2016 // „Panoptikon” // 2miesięcznik

styczeń 2015 // „Trójkąt”// spidersweb.pl

miejsce zamieszkania

Kraków

 

PODZIEL SIĘ