Joanna Pawlik Alikwoty

Dosłownie stukam ołówkiem
Z Joanną Pawlik rozmawia Ewa Frączek

Ewa Frączek-Biłat: Muszę zacząć od tytułu. Nie dlatego, żebym uważała, że do każdej książki poetyckiej trzeba podchodzić od strony tytułowej. Tylko po prostu Twój intryguje i budzi irytację poznawczą. Bo trzeba sprawdzić znaczenie, bo jak się nie sprawdzi, to i tak trzeba sprawdzić, bo później pojawia się jeszcze w treści tomu więcej niż raz. Czyli w skrócie: dlaczego tak?

Joanna Pawlik: Alikwot to w akustyce część składowa dźwięku muzycznego. W dużym uproszczeniu, pierwszy alikwot czyli ton podstawowy definiuje wysokość dźwięku, natomiast wyższe alikwoty określają barwę dźwięku. Urzekł mnie ten pozorny aspekt nieistotności alikwotów. Elementy porządkujące materiał dźwiękowy, będący tworzywem dzieła muzycznego, są niejako bardziej dostrzegalne, namacalne, to melodia, rytm, dynamika, kolorystyka; w wyniku ich współdziałania dzieło uzyskuje określony kształt, ale czy zastanawiamy się nad budową dźwięku, dywagujemy o alikwotach, wykonując dany utwór muzyczny czy słuchając go? A gdyby nie ten cały proces regulujący samo istnienie dźwięku, nie byłoby wielkiej Pasji według świętego Mateusza Bacha czy choćby Dla Elizy Beethovena. To samo tyczy się, że tak banalnie się wyrażę, życia, o którym przecież tyle wiemy, znamy przepis na jego udany przebieg: fitness dwa razy w tygodniu, Alfa Romeo Stelvio Quadrifoglio w garażu, awans w pracy, a zupełnie ignorujemy jego najbardziej istotną tkankę: miłość, śmierć, przemijanie, drugiego człowieka. Wierzę jednak, że czytelnik bez weryfikacji znaczenia tytułu, poradzi sobie z książką znakomicie. Mnie zresztą, podczas czytania liryki, jakoś szczególnie nie nurtuje związek tytułu z zawartością tomu. Oczywiście, tytuł jest pewnego rodzaju sterem nadającym kierunek leksykalno-semantycznej zawartości książki, niemniej całość bez tytułu również może wytyczyć sobie intrygujące, zarazem autonomiczne ścieżki i szlaki. Samo słowo alikwot po prostu pięknie brzmiało: tak melodyjne, otwarte, pełne powietrza, średniego rejestru, raczej dętych drewnianych niż blaszanych, gładkie. Tak je słyszę. Stwierdziłam, że to świetne słowo na tytuł tomu poetyckiego (śmiech).

EF: Od razu się przyznam, że to, co mnie ujęło najbardziej, to to, że Alikwoty nie są reportażem ani powieścią biograficzną. Książki poetyckie, jakie ostatnio czytuję, są wręcz informacyjne, można z nich sobie często ułożyć całą, spójną historię, ale historię trochę zbyt konkretną. U Ciebie są znaki, sugestie i dużo jeziora i zagadki. To zabieg umyślny, bo po prostu nie lubisz poezji „zbyt reportażowej”, czy dyktat Twojego języka?

JP: Ale to chyba dobrze, jeśli książka poetycka jest zwartą, spójną historią. Mówisz, że moja nie jest? Jejku, i co teraz, tyle się napracowałam! (śmiech) W ogóle miałam nadzieję na szwędanie się po rozległych polach semantycznych poszczególnych wierszy, dopiero po czasie zorientowałam się, że ciągle wałkuję te same, odwieczne dla liryki, zarazem przenudne tematy: miłości, śmierci, straty, miejsca człowieka w świecie, przefiltrowane jedynie przez sito osobistych doświadczeń i przeżyć. Skapitulowałam. To, czego nie potrafię również uniknąć podczas pisania, to wystukiwanie rytmu. Dosłownie stukam ołówkiem w blat stołu. Najpierw układam rytm wiersza ta ta tam ta tam ta tam, a nie tam ta ta tam ta ta tam ta ta tam (chyba że w innym wierszu), dopiero później sam wiersz w warstwie leksykalnej. Ale wolę nie mówić o tym, co jest, to można z książki wyczytać, wolę mówić, jak powstało. To chyba ciekawsze. Swoją przygodę z liryką zaczęłam, pewnie jak większość, w okresie buzujących hormonów i pryszczy, wtedy powstała książka poetycka, którą teraz czytam dla beki i na poprawę humoru. Od takiej dawki grafomanii można naprawdę umrzeć, w najlepszym wypadku dostać wysypki. Nie wiem, jak udało mi się przeżyć w miarę bez szwanku! To wielkie szczęście, że tom został tam, gdzie powinien – w szufladzie (śmiech). Tak naprawdę wszystko zawdzięczam Studiom Literacko-Artystycznym w Krakowie. To był wspaniały czas obcowania z niezwykle cennymi ludźmi i tekstami, czas bardzo intensywnego pisania i krytycznego czytania. Tam powstał mój pierwszy, świadomy, warsztatowy wiersz, nawiasem mówiąc – obecny w tomie. Zresztą główny trzon książki stanowi praca dyplomowa, którą napisałam na zakończenie studiów, a której tutorem był Roman Honet. Podczas jednego z pierwszych zajęć Honet przedstawił szereg miazmatów, których warto unikać podczas pisania i wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że moje dotychczasowe pisanie było dokładnie ciągiem takich niezalecanych wpadek, jednym wielkim polem minowym naszpikowanym granatami niefortunnie użytych środków poetyckich. To niezmiernie bolesne doświadczenie dało jednak początek dobrej zmianie (śmiech). Ten właśnie pierwszy, świadomy wiersz napisałam z kartką notatek na kolanach, dosłownie według przepisu. Nie powiem, który to wiersz w tomie, ale chyba nie jest najgorszy, skoro szanowny pan redaktor nań przystał (śmiech). Jestem przykładem piszącej nieuzdolnionej, ale pracowitej (śmiech). Praca w słowie, to praca jak każda inna. W ogóle pokorne podejście do słowa, szacunek wobec niego przejawiający się w umiejętności rezygnacji, cyzelowania wersów, pozostawiania wierszy w stanie leżakowania i na koniec ich precyzyjna obróbka są dla mnie podstawą przyzwoitego pisania. Kolokwialnie rzecz ujmując, co ja się przy tym pisaniu umorduję i ile to trwa, to moje! (śmiech) Pociesza mnie jednak myśl, że jedynym sposobem na naukę kompozytorskiego fachu było dla Bacha przepisywanie manuskryptów poprzedników oraz sobie współczesnych i że robił to całymi nocami, co było zresztą praktyką powszechnie stosowaną w Baroku. Przy trzynaściorgu dzieci, ciągłych zamówieniach na kompozycje, próbach chóru, orkiestry, uczestnictwie w uroczystościach i nabożeństwach jako organista, konfliktach z przełożonymi, raczej nie dysponował czasem na poszukiwanie rusałek i babiego lata, co w powszechnym mniemaniu raczej godzi w obrazek natchnionego artysty, niemniej pokazuje, że ciężka praca i pokora przynoszą niebywałe efekty, a także zapewniają pewnego rodzaju nieśmiertelność. (śmiech)

EF: Przyznałabyś się do jakichś wpływów? Które ładniej brzmią, jak się je nazwie inspiracjami?

JP: Kiedy zaczęłam pisać, nie wiedziałam jeszcze, że zakocham się w Tomaszu Różyckim (śmiech). Ach, to zdecydowanie mój ideał i bliska mi, rytmiczna, melodyjna dykcja. Mówi się, że jedno słowo napisane to sto przeczytanych, a ja dodam, że sto przeczytanych słów to miriady pomysłów, poruszeń, przemyśleń. Żeby dobrze pisać, należy dużo czytać, bardzo dużo. Zresztą trzeba dużo czytać, żeby piękniej żyć. Czytanie jest niezmiernie użyteczne, choćby ze względu na to, że dobrze wpływa na zasypianie (śmiech). Mam taki swój osobisty rytuał. Codziennie, właśnie przed zaśnięciem czytam przynajmniej jeden wiersz. Na stosiku wierszy ulubionych czyli takich, do których ciągle wracam leżą, oprócz Kolonii Tomasza Różyckiego, w kolejności alfabetycznej, wiersze Ajgi’iego, Bieruta, Celana, Fiedorczuk, Honeta, Jarosza, Nerudy, Sływynskiego, Szychowiak, Ważnego, Włodarczyk. Jednak w kręgu doświadczeń emocjonalno-duchowo-naznaczających pozostaje niezmiennie Margaret Mazzantini, autorka pisząca w głównej mierze prozę. Po przeczytaniu jej Powtórnie narodzonego nie mogłam się ze sobą uporać, dojść do siebie – w sensie zmiażdżonych i przeoranych emocji – przez bardzo długi czas. Książka pracowała we mnie nie tylko pięknie opowiedzianą, bolesną historią wojny w byłej Jugosławii, ale pozostawiła niezatarty ślad w postaci pragnienia pisania, które się wtedy pojawiło, opowiadania historii, dostrzegania, przeżywania i utrwalania emocji i przenoszenia ich na papier czy –  technicznie rzecz ujmując, na klawiaturę komputera. Dychotomia zachwytu nad pięknem słowa i zazdrości, że inni mogą sobie tak po prostu pięknie pisać, w ogóle nie biorąc mnie pod uwagę, doprowadziła mnie właśnie tu, gdzie jestem teraz. (śmiech)

EF: Identyfikujesz Alikwoty z jakimś przesłaniem? Zdaniem, które mogłoby być najbardziej reprezentatywne, dla czegoś, co łączy wszystkie teksty? Nie chcę absolutnie podpowiadać, tylko pytam, ale mnie chyba w tym kontekście poraził wers „jesteś zbyt mała, żeby zrozumieć / że bez tej całej miłości byłoby nam lepiej”. Ewentualnie „jest tu po to żeby dalej”. Który wybrałabyś Ty sama?

JP: Oba dostrzeżone przez Ciebie wersy mogłyby stanowić streszczenie całego tomu. Niemniej odpowiadając na pytanie, nie, nie identyfikuję Alikwotów z żadnym przesłaniem. Poezja cudza jest dla mnie przede wszystkim obcowaniem z pięknem. Ale też wiersz musi mnie zatrzymać, dawać poczucie przyjemności lub przynajmniej stanowić moment zastanowienia podczas lektury, na pewno musi być porządnie napisany. Książka istnieje niezależnie od wszelkiego rodzaju przeżyć, motywacji czy intencji autora, nawet jeśli on sam ujawni swoje intencje względem napisanych wersów, mogą one – i niejednokrotnie tak właśnie się dzieje – rozmijać się z ocenami i interpretacjami czytelników. To właśnie czytelnik zbiera wszystkie ślady, z których powstała książka, posiada klucz do odszyfrowania kodu narracyjnego. Jak górski potok. Niektórzy ugaszą w nim pragnienie, inni się w nim odświeżą podczas wędrówki, dla innych ta fluktuacja wody będzie metaforą niezwykłego i zmiennego porządku świata, po prostu staną i zaczną nad potokiem medytować, zachwycą się lub zwyczajnie staną nie wykonując żadnych innych, pobocznych gestów. Najważniejszy jest sam moment zatrzymania.

EF: Byłabyś w stanie usłyszeć swoje wiersze z muzyką? One wprawdzie nie są melodyjne w tym sensie, w jakim odróżnia się tekst dedykowany melodii od wiersza, ale choćby z racji na Twój zawód – o ile tak go mogę nazwać. Czy to dwa odrębne światy jednak?

JP: Chyba nie, może dlatego, że brakuje mi podzielnej uwagi i wszelkie zakłócenia akustyczne, muzyką zwane, podczas kontemplacji słowa czy choćby odczytu wierszy według mnie są pretensjonalne i zwyczajnie mnie drażnią. Historia muzyki pokazuje, że słowo i muzyka mogą doskonale koegzystować w zunifikowanej formie zwanej operą (wcześniej monodią akompaniowaną, mającą swoje korzenie w muzyce starożytnej), nad której ostateczną formą napracowały się naprawdę tęgie głowy. To forma sprawdzona i doskonała, ale tekst musi być napisany specjalnie i jest to warunek sine qua non. To szycie muzyki do wierszy wydaje mi się nadmiarowe, zawsze przecież można napisać libretto operowe, jak już się pisać do muzyki musi i potrafi.

 

Jak kupić „Alikwoty”

 

Joanna Pawlik
Joanna Pawlik – (ur. 1978), muzykolog, wiolonczelistka, maratonka, absolwentka Studiów Literacko-Artystycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim. Nominowana do nagrody głównej XXIV Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina 2018 za projekt tomu Alikwoty. Mieszka i pracuje w Żywcu.
Ewa Frączek
Ewa Frączek – urodziła się w Lublinie i choć chwilowo przebywa poza nim, to jedynie z Lublinem się identyfikuje. Poetka i publicysta, autorka dwóch tomów wierszy, z których jeden, Reorientacja, to wynik konkursu o Złoty Syfon im. Scherfera. Z wykształcenia filozof i historyk, na co dzień – nauczyciel i redaktor w różnych okolicznościach i konfiguracjach.

 

 

PODZIEL SIĘ

Do góry