Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Rozmowa podczas bankietu (o Stajni)
Barbara Elmanowska

 

 

Załóżmy, że jestem na bankiecie tuż po gali nagród Silesius lub Angelus. Stare, dobre czasy. Panuje tu ogólny gwar, wypiłam już kawę, zjadłam przekąski, z ciastem dotarłam do stolika z wódką. Spotykam tam znajomego, np. Krzyśka Rudowskiego, z którym nigdy nie skończyłam pewnej rozmowy. Wypijamy po kieliszku i przechodzimy znów do kawy. Small talk zaczynamy od lamentu – zabrakło już łososia, by po chwili przejść do spraw okołoliterackich. To wtedy Krzysiek pyta, co tam u mnie literacko.
– A wiesz? Uczestniczę właśnie w warsztatach pisania powieści Jacka Bieruta.

Krzysiek jest trochę zaskoczony. Warsztat pisania powieści? Dodaje, że przed chwilą jadł koreczki z Bierutem, ale ten nic mu nie wspomniał. To dobrze – myślę – nie przygotowałam zbyt wielu tematów do niezobowiązujących rozmów, więc ten pozostanie już moim skarbem do końca wieczoru.
– Wyobraź sobie, spotykamy się co dwa tygodnie od półtora już roku. Początki były trudne, wiesz, wszyscy nowi, poznawanie się, chwytanie zaufania. A teraz! Co za zgrana grupa! Zgrać dziesięcioro pisarek i pisarzy to jest sztuka, musisz przyznać.

Rudowski kiwa głową z uznaniem. Pyta, jak my właściwie pracujemy, jak to się zaczęło?

– Pierwsze pół roku to była głównie teoria literatury w praktyce. Błądzenie. Dochodziliśmy do tematów, powieści rodziły się na naszych oczach. Rodzaje narracji, budowanie sceny, bohaterów, konstrukcji. Ty to wszystko wiesz od dawna, a my przed pierwszą powieścią, nawet jeśli po polonistykach i innych „logiach”, to w praktyce wciąż na grząskim gruncie. A Bierut w tym wszystkim, jak przewodnik po jakichś dziwnych zaświatach. Literackich i naszych wewnętrznych. Taki jakiś omnipotentny, ale omnipotencją delikatną i czułą.

Rudowski ponownie kiwa głową, sygnalizując, że je i pije wciąż zasłuchany. Pyta, czy wierzę w warsztat.

– Wierzyć zawsze wierzyłam. Ale dopiero Stajnia Bieruta pozwoliła mi poczuć się pisarką. Wiesz, która siedzi i naprawdę pisze. I jest w powstającym świecie zakorzeniona. Którą stworzony przez nią świat sam już prowadzi. Zresztą ty to pewnie stale przeżywasz.
Pytania, pytania! Pytania to podstawia small talk. Mogłabym więc zapytać Agatą Napiórkowską: „A ty jak pracujesz?” Tu Rudowski mógłby mi odpowiedzieć na przykład tytułami rozdziałów. Może tekstem Chomątkowskiej, powiedziałby: „Wiesz, detoks i pusty blat”, albo Liberą „Artysta pracuje najwięcej, kiedy wcale nie pracuje”, Bator „Prześladują mnie zdania”, możliwe, że Dehnelem „Nie da się być skupionym przez osiem godzin”, by na końcu zagrać Rejmer „Trzeba się nażyć”.

– Ja to się już nażyłam, mówiąc nieskromnie, choć apetyt wciąż mi dopisuje – dodaję żartobliwie. Tu znów ruszamy przez kolejne stacje: koreczki, wódka, ciasto, kawa. Rudowski mówi coś w stylu: „No dobrze, ale co, piszecie i co potem? Omawiacie? Znęty uprawiacie?”.

– Co dwa tygodnie czytamy kolejne fragmenty, czasami kłopotliwe sceny, najczęściej po prostu sceny napisane, dalsze ciągi naszych historii. Mówimy, co myślimy, co warto doczytać, co można poprawić, co jest już idealne, a wiele jest już idealne, absolutnie gotowe. Słuchaj, będziesz zauroczony każdą z tych powieści. Gwarantuje ci. To kawał dobrej literatury.
„To Bierut sprytnie to zaplanował” – myśli sobie Rudowski. Do mnie zaś dociera wyłącznie jego mina. Jest pod wrażeniem. I słusznie!

 

PODZIEL SIĘ

Do góry