Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Uderzenia (o Stajni)
Joanna Pawłusiów

 

 

 

Słyszałam kiedyś taką teorię, że każdy pisarz ma w sobie ograniczoną liczbę słów. Jeśli będzie pisał za dużo, wyczerpie się w nim to, co autentyczne i oryginalne. Mam nadzieję, że nie jest to prawda. Inaczej mogłoby się okazać, że wszystkie moje dobre słowa roztrwoniłam niepotrzebnie w statusach na facebooku, smsach, mailach, listach zakupów i podaniach. Że już ich stamtąd nie odzyskam. Nie starczy ich na powieść, a co dopiero na kilka powieści. Może nawet nie starczy ich już na krótkie opowiadanie. To niezbyt miła perspektywa.

Słyszałam też kiedyś, że każdy człowiek ma zaprogramowaną liczbę uderzeń serca na całe swoje życie. Im szybciej bije roztropne lub szalone serce, tym szybciej ten limit się wyczerpuje. Ta druga teoria bardziej mi się podoba. Nie ze względu na tempo, ale na konsekwencję. Bo przecież serce mogłoby powiedzieć „sorry, mam limit, więc dzisiaj zrobię tylko dziesięć tysięcy uderzeń, jutro jeszcze mniej, a pojutrze robię sobie wolne, bo to był ciężki tydzień”. Ale serce jest konsekwentne.  Codziennie pracuje tak samo. Nie robi przerw. Bo każda przerwa to śmierć.

Tak właśnie widzę pisanie. Uderzenia w klawiaturę są jak uderzenia serca, trzeba je robić codzienne. Pisarz pracuje bez przerwy, czasami nieświadomie. Pisanie to proces ciągły. To wielogodzinne siedzenie, podsłuchiwanie rozmów, zapamiętywanie i odtwarzanie wrażeń, zszywanie emocji, przekładanie słów, wątpienie, zaczynanie.

Nie wiem, czy ktoś próbował policzyć, ile osób na świecie zajmuje się pisaniem, ale dziesięcioro z nas zebrał Jacek. Mamy pracować nad powieściami. Mamy to robić przez dwa lata. I wszyscy mamy siebie nawzajem do pomocy. Dobrze, że jest mniej lub bardziej określony deadline. Bez terminów ludzie często się rozleniwiają, przekładają rzeczy na później. Ja tak robię. Życie też ma deadline, trzeba się w nim zmieścić z marzeniami.

To, z czym zaczynaliśmy, różni się od tego, co mamy teraz. Pomysły się przekształciły. Każda książka wygląda już całkiem inaczej. Przeszliśmy przez struktury, drabinki, trzy akty, narratorów, mniej lub bardziej konfliktowych bohaterów. Wypiliśmy wspólnie dużo kawy i dużo herbaty. Zjedliśmy sporo ciastek, czekolady, a nawet jeden chleb. W dodatku bezglutenowy. Zbudowaliśmy też czajnik. Gotował wodę przez czterdzieści pięć minut, ale byliśmy z niego dumni.

Poza tym oczywiście pisaliśmy. Wciąż piszemy. Zazwyczaj praca nad książką to samotność. Wiele godzin spędzonych nad klawiaturą, sam na sam ze sobą. I tutaj też tak jest, bo w inny sposób napisać książki się nie da, ale co jakiś czas przerywamy tę samotność, wychodzimy do siebie, słuchamy wzajemnie i pomagamy tak jak możemy. Prawie jak grupa wsparcia. Albo właśnie całkiem jak grupa wsparcia, bo niechcący spełniamy większość jej założeń.

Moje doświadczenia z autorami z perspektywy czytelniczki wyglądają tak, że kiedy spodoba mi się czyjaś książka, szukam informacji o autorze, jego życiu, doświadczeniu, chcę wiedzieć, jakim jest człowiekiem. Tym razem mam możliwość zrobić to odwrotnie. Przez półtora roku poznawałam wspaniałych ludzi, teraz niecierpliwie czekam na ich książki. Każda będzie inna. Każda opowiada ciekawą historię. Każda powstaje we własnym tempie uderzeń serca o klawiaturę.

Mam nadzieję, że nikt z nas nie przestanie pisać.

Mam nadzieję, że po wszystkim nie stracimy ze sobą kontaktu.

I wciąż mam oczywiście nadzieję, że w końcu sytuacja się poprawi i uda nam się razem wyjechać do tej słynnej chatki w górach.

PODZIEL SIĘ

Do góry