Customize Consent Preferences

We use cookies to help you navigate efficiently and perform certain functions. You will find detailed information about all cookies under each consent category below.

The cookies that are categorized as "Necessary" are stored on your browser as they are essential for enabling the basic functionalities of the site. ... 

Always Active

Necessary cookies are required to enable the basic features of this site, such as providing secure log-in or adjusting your consent preferences. These cookies do not store any personally identifiable data.

Functional cookies help perform certain functionalities like sharing the content of the website on social media platforms, collecting feedback, and other third-party features.

Analytical cookies are used to understand how visitors interact with the website. These cookies help provide information on metrics such as the number of visitors, bounce rate, traffic source, etc.

Performance cookies are used to understand and analyze the key performance indexes of the website which helps in delivering a better user experience for the visitors.

Advertisement cookies are used to provide visitors with customized advertisements based on the pages you visited previously and to analyze the effectiveness of the ad campaigns.

Welschmerz Hardcore. Wydawnictwo. proza współczesna.

Weltschmerz Hardcore (fragment 3)
Wojciech Kozielski

Po tygodniu słodkiego nieróbstwa wsiedliśmy do pociągu jadącego do Jarocina, niewielkiego miasta w zachodniej Polsce. Mówiono, że jest to stolica polskiego rocka, ponieważ co roku władze organizowały tam festiwal, na który zjeżdżali się od­mieńcy z całego kraju. Tu mogli obnosić się ze swoimi dziwny­mi fryzurami i potrząsać nimi do dźwięków granej przez młode zespoły muzyki. Historycy i socjologowie twierdzą dzisiaj, że przez ten tydzień młodzi ludzie czuli się tu wolni. Na czym po­legała ta wolność? Na tym, że można było posłuchać zespołów zaakceptowanych przez dyrektora festiwalu, dowiedzieć się, co jest modne w większych miastach, spróbować pierwszych nar­kotyków i stracić dziewictwo.

Niektórzy kręcili na Jarocin nosem, ale i tak jeździli tam rok w rok, choć był to tydzień spędzony w wyjątkowym syfie, bez możliwości umycia się, na diecie składającej się tylko z bu­łek i mleka. O tanim winie można było co najwyżej pomarzyć – w całej okolicy wprowadzono prohibicję. Muzyka rekompenso­wała jednak wszystkie te niedostatki.

Byłem tam dotąd tylko raz, rok wcześniej, kiedy w tajemni­cy przed starszymi wybrałem się na dzień punkowy. Gwoździu jeździł tam od 1983 roku i dużo lepiej orientował się, co i jak. Dogadał się kiedyś z panem Gustawem, emerytem mieszkają­cym w małym domku na obrzeżach miasta, który z dobrego ser­ca udostępniał dziwakom miejsce na namioty, wodę ze studni i drewniany kibelek na podwórku. Warunki wręcz komfortowe, bo zwykli śmiertelnicy musieli płacić za miejsce na ściernisku, gdzie organizatorzy zrobili oficjalne pole namiotowe. Gwoździu dbał o zachowanie tego miejsca, wysyłając do pana Gustawa kartki na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Gospodarz i jego rodzi­na byli bowiem ludźmi bogobojnymi i udostępniali swoje pole tylko gościom wyznania katolickiego.

Przywitaliśmy pana Gustawa gromkim „Szczęść Boże” i po krótkiej pogawędce rozbiliśmy namioty, a chwilę później byliś-my już na mieście. Wmieszani w tłum śmiesznie poprzebie­ranych na ten tygodniowy karnawał dzieciaków doszliśmy do rynku, gdzie moje serce zaczęło walić równie szybko jak perku­sja na płycie Discharge. Z daleka dostrzegłem pannę z zielony­mi włosami!

Dziewczyny, jak się okazało, przyjechały późniejszym pocią­giem i próbowały nas odszukać, słusznie dedukując, że najlepiej zacząć od rynku. Wypaliliśmy po papierosie i zabraliśmy je do naszego obozowiska. Jak na punkowych dżentelmenów przysta­ło, ponieśliśmy ich namiot i pomogliśmy go rozbić, zapropono­wawszy poczęstunek przywiezionym winem. Panny oznajmiły, że chcą się trochę przespać, ale za to wieczorem zapraszają nas na coś ekstra. Poszliśmy z Gwoździem znów połazić po mieście i poszukać znajomych, a kiedy wróciliśmy, wyspane punkietki relaksowały się już na kocykach przed namiotem.

– No to czas na coś ekstra – zaśmiała się Paszczak. Wyciągnęła z torebki czarne, plastikowe pudełeczko po filmie do aparatu foto­graficznego. – Grass z Kluczborka, polskiego Kingston. Najlepszy!

Sprawnie nabiła szklaną lufkę, zaciągnęła się fachowo i po­dała dalej. Kiedy przyszła moja kolej, też wciągnąłem gryzący dym i przetrzymałem go chwilę w płucach. Zakaszlałem, myś-ląc, że to pewnie jakiś przereklamowany towar, aż tu nagle cały świat dziwnie złagodniał, uśmiechnął się i spowolnił. Z grun­diga sączyło się reggae, a my siedzieliśmy w ciszy, którą spo­radycznie przerywały napady głupawego śmiechu. Czas i świat niewiele nas obchodziły.

W tym błogim otępieniu poczułem rękę na swoich włosach, a chwilę później język lizał moje ucho i oto już całowałem się z dziewczyną, chyba po raz pierwszy jak należy. W dodatku z piękną Mirellą.

– Ale ty słodki jesteś, misiu – powiedziała i znów zaczęliśmy się całować. Potem zaciągnęła mnie za rękę do swojego namiotu i tam po raz pierwszy pokazała mi to, co w życiu najpiękniejsze.

Obudziłem się przytulony do dziewczyny, która jeszcze do niedawna była obiektem moich westchnień. Przetarłem z nie­dowierzaniem oczy i wyszedłem odlać się pod drzewko. Byłem szczęśliwy, a moje nastoletnie serce waliło z całej mocy. Jak na skrzydłach pobiegłem do spożywczaka, odstałem swoje w kolej­ce i zdobyłem jogurt i chałkę. Prawdziwie luksusowe artykuły na śniadanie dla mojej punkowej królowej, Mirelli.

 

Wojciech Kozielski
Andrzej Pilichowski-Ragno

 

Wojciech Kozielski, człowiek undergroundu, rocznik 1969. Na co dzień stoi za barem w prowadzonym przez siebie klubie Baza w Krakowie i próbuje animować niezależną kulturę w tym mieście. Wcześniej organizował koncerty, sprzedawał płyty, pracował w kilku wytwórniach fonograficznych i pisał o muzyce dla mniejszych i większych magazynów, od Anteny Krzyku po Przekrój.

Ślązak mieszkający w Krakowie, z długim epizodem emigracyjnym. Szczur miejski kochający prymitywnego rockandrolla i życie towarzyskie.

Weltschmerz Hardcore to jego debiut prozatorski.

PODZIEL SIĘ