Dyptyk zombie
I
*** (Kupo, łachmanie Boga…)
„To nie ty? To nie twoja
rodzina?”. Jesteś zombie!
Kupo, łachmanie Boga, który jest moim gościem
i prosi, abym prowadził milczenie jak wywiad,
mijałem sex shop, wyszła z niego suka na dymka
i wyprzedawała (zimą) rozpacz, znaną wiośnie.
W konkursie piękności trupiej wciąż wygrywa ten, kto
wstaje najwcześniej. Kiedy parzyłem innym kawę,
krajobraz był trumienny. O mało nie umarłem,
a ktoś rzekł: „Chuj mnie to obchodzi!”. (Znowu opierdol).
W pierwszym dniu świąt Bożego Narodzenia chcę czytać
wiersz o Bożym Narodzeniu. (Nie piszcie, poeci,
o poezji). Z czyjegoś hermetyzmu wynika
mój zachwyt? Z własnej ograniczoności. Niestety.
Ale nie ja jestem tym, który zapłacze, zwątpi.
Wiem, ile rzeka zrobi jeszcze sesji zdjęciowych.
II
*** (Jestem sam…)
Jestem sam, bo nikt już nie chce brukać się błotem.
Rację mieli ci, którzy kazali mi sprzątać.
Podówczas wierzyłem w krasnoludki, sierota,
i uzewnętrzniałem wciąż ową wiarę, toteż
nie byli jeszcze pewni, co nie jest na miejscu.
Dzisiaj dziękuję ci, Panie, za krótką pamięć.
Dzisiaj przeklinam cię też, Panie! Nie potrafię
uporządkować minionych chwil. Datuję znów
uśmiechnięte twarze na chybił trafił. Warto
nadmienić, że wszystko niedawno, wszystko prawda…
A życie jest długie. Mieszam kawę. Tornado
atakuje jasność we mnie. Chcę wyjść z mieszkania,
lecz spacer wszędzie się uniwersalizuje,
niczym błąd drukarski: wiersz do dołu tytułem.
Dyptyk „rakowatych”
I
Stromae śpiewa
byłoby lepiej gdyby Jezus Chrystus nie zszedł
za nas och byłoby najsprawiedliwiej gdyby
w Jerozolimie otworzył sklep ekskluzywny
z krzyżami swój numer telefonu i PESEL
pamiętam bo nie mam dzieci i nie trwa teraz
żadna wojna żyrandol to korzenie drzewa
które rośnie w raju jeszcze dwa trzy miesiące
i śmierć co podlega obecnie Matce Boskiej
przejmę ja czy przybijanie łotrów do krzyży
będzie męczące? dziś długopisem który jest
do niczego (jak rura w skeczu z Kobuszewskim)
przybijam się do wyobraźni po prawicy
Stromae śpiewa „gdzie jesteś tato?” lewicę
pieprzę gwoździe są dla nicości jak fajeczki
II
nodus
Przybosiowi
alkoholik z papierosem na osranym sedesie
siedząc nie czeka już nawet na wiek emerytalny
jasnozielone hostie plastrów ogórka w pasztecie
barwy gówna są wciąż tutaj bo nie dojadł kolacji
gdy matka się zbliża niosąc miskę niczym firmament
wierzę w czas który płynie kumam bełkotliwość zmierzchu
i nie złości mnie w ogóle nadmiar statycznych świateł
coś błysło to słowo „nodus” o znanym mi znaczeniu
egzystując se niedotlenieniem w rodziców chacie
czasem myślę „wybiorę między bogactwem a byciem
wybiorę mój Charles’u między niebem a wszystkim skrycie”
lecz ekran telewizora dawno zrobił to za mnie
na wuefie biegałem wolniej niźli koleżanki
jak żyję nie widziałem by ktoś gasił w chmurkach fajki
Hymn do poranka
z trującym rozdziałem o grzybach
Tomasz Różycki
Oszczędziłem pająka. Patrzyłem
z zachwytem, co czyni. Są na to
dowody w pajęczynie moich żył. Nie ma
jeszcze much, które latają po pokoju
niczym pijane. (Szybkość ich lotu kłóci się
ze stanem upojenia). Śmierć niczego
nie wpina w gówno – w swoje włosy. W jaki sposób
postąpisz z kimś, kto wierzy, że będzie żył
tak długo, jak długo zaczyna wszystko
od początku każdego dnia? „To twoja kawa
czy moja?”, spytała kobieta. „Twoja, ale
chciałbym ją wypić”, rzekłem. „Nie!”, powiedziała
kobieta. I znowu zacząłem uprawiać
najstarsze lenistwo świata: myśleć, że jeśli
nikt mnie nie widzi, to mogę robić, co zechcę.
Rozdział o odkryciu Ameryki
przez Kolumba jest plagiatem ze mnie. Nigdy
nie potrafiłem odróżnić rogów diabła
od rogów na hełmie wikinga.
Stereotypy są okrągłe, ale fragment
w książce o słoneczku nie oślepił mnie.
Krzysztof Bencal – schorowany plebejusz w trzydziestym siódmym roku życia. Planuje opublikować wiersze zebrane w roku Pańskim 2021. Samych sonetów i niby-sonetów będzie ponad 400.