– Nie wytrzymam.
Wstał gwałtownie i podszedł do telefonu. W oczy poraził go neonowy komunikat Mamusia i emotikonka cynicznego uśmiechu z przymrużonym okiem.
Nie chciał z nią rozmawiać. Automatyczny SMS, abonent czasowo niedostępny. Wysłane.
– To wszystko jej wina. – pomyślał, zaciskając mocno pięści. Poszedł do kuchni i nastawił wodę na herbatę. Czajnik zaczął syczeć, a on kątem oka spostrzegł zbiór Mozarta leżący na szafce w rogu.
– Przeklęte sonaty, pierdolone partity – powiedział, a jego głos skrzypiał tak, że przydałoby się go naoliwić.
Nawilżył go wódką schowaną przez ojca na czarną godzinę. Ta przecież była bardzo czarna. Wyciągnął z komody szklankę i nalał, aż po brzegi. Jeden łyk, choć nigdy nie pił alkoholu, prawie się nie skrzywił. Obraz miał rozmazany, ale nie wspomnienie, ono było wyraźne. Dziesiąty łyk, podszedł do okna i obserwował ludzi. Wysoka blondynka o ceramicznej cerze na wysokich obcasach. Śmieciarka pod blokiem. Starszy pan w kaszkiecie z jamnikiem przechodzący przez pasy na drugą stronę.
Kaszkiet w czarno białą kratę.
Kaszkiet.
Uderzył pięścią z całej siły w szybę. Szkło rozbiło się na miliony kawałków, a Cyprian zakrwawioną ręką oparł się o lodówkę i osunął się powoli na ziemię. A świat się nie obudził, nawet nie mrugnął.
Mama zawsze widziała w nim muzyczny potencjał, dlatego pięć lat temu przekroczył próg muzycznej szkoły imienia Schillera. W środku pachniało wilgocią, kocim moczem i zbiorowym samobójstwem. Wszedł po schodach na drugie piętro. W recepcji siedziała starsza kobieta z książką w pomarszczonej dłoni.
Pan Hieronim Kozierski nigdy nie ściągał kaszkietu, był on nieodłącznym elementem jego wizerunku.
– Może nie ma czubka głowy. – myślał sobie czasami, patrząc na nauczyciela.
Ściany zdobiła tandetna boazeria z czasów PRL-u, a z sypiącego się sufitu zwisały paprotki. Cyprian usiadł przy pianinie Calisia, a nauczyciel uśmiechał się do niego, choć bardziej niż uśmiech przypominało to grymas człowieka, który chętnie przeszedłby już na wcześniejszą emeryturę.
Cyprian był na jego zajęciach po raz trzeci i mimo lęków, które budziło w nim to miejsce, przychodził i starannie przygotowywał się do zajęć.
– Zagraj proszę dwa pierwsze takty. Legato.
Uderzał miarowo w klawisze instrumentu, każdy dźwięk był jak przyprawa, oddzielny i wyczuwalny, a Cyprian jak zawsze zapominał o pedale forte.
– Nie tak. Musi płynąć. – Pan Kaszkiet zmierzył go wzrokiem, po czym chwycił delikatnie za jego lewą dłoń. – Jak rzeka. Patrz uważnie. I nie zapominaj o pedale forte. Poprowadzę cię, a ty na trzy naciskaj pedał.
– Dobrze. – odparł Cyprian, wręcz czerwony z wysiłku.
– Raz, dwa, trzy.
Pan Kaszkiet kierował jego dłonią po klawiaturze, a Cyprian pilnował płynnych przejść legato.
– Tak właśnie tak! Wszystkie dźwięki mają płynąć!
Cyprian sądził, że zaraz kaszkiet spadnie mu z głowy, bo jak oszalały wymachiwał nią w szale muzycznego orgazmu.
– Wszystkie dźwięki muszą płynąć! – krzyczał już prawie, a Cyprian zauważył, że prawa dłoń nauczyciela dotyka jego kolana.
– Jak rzeka Cyprian, jak rzeka! – spazmatycznie wykrzykiwał, a dłoń nieznacznie przesuwała się po jego nodze.
Cyprian napięty jak struna, nie drgnął nawet i nadal machinalnie naciskał pedał forte. Strach go przywiązał do drzewa i zniknął gdzieś w głębi lasu.
– A teraz zagrał całość sam!
Pan Kaszkiet wstał i wymachiwał dłońmi jak dyrygent.
– Wydłuż dźwięk, pod koniec taktu! Właśnie tak!
Położył ręce na jego ramionach.
– A teraz szybciej. Przyspiesz tempo o dziesięć. I zamknij oczy.
Usiadł koło niego i patrzył się jak na świeżo wysmażoną wołowinę. Jak na zakazane cukierki schowane przez rodziców na najwyższej półce.
– Tylko nie podglądaj.
Cyprian grał, a dzięki ciemności pierwszy raz w życiu czuł, że jest muzyką, że dźwięki się z nim scalają, tworzą nierozerwalną całość. Miał wrażenie, że nuty dotykają go od środka, a także w okolicach podbrzusza. Coraz mocniej i mocniej. Był w transie, z którego wybił go dopiero zapach antykwariatu i stęchlizny tuż przy jego twarzy. Oddech śmierci.
– Co Pan wyrabia! – krzyknął Cyprian i nie mógł oderwać wzroku od obłąkanych oczu nauczyciela i jego ręki, którą pospiesznie zabrał z jego…
– Chciałem tylko, żebyś poczuł muzykę. I udało mi się.
– Chyba powinienem już wyjść.
– Nie tak szybko. – odparł Pan Kaszkiet, ściskając kurczowo jego ramię.
– Chcę stąd wyjść.
– Czułeś coś, prawda?

Alicja Regiewicz (ur.1997) – studiuje Dziennikarstwo i komunikację społeczną we Wrocławiu. Współpracuje z agencją reklamową Frame Media. Redaktor naczelna magazynu internetowego Pismo Prywatne. Felietonistka i recenzentka na portalu Z kamerą wśród książek. W wolnym czasie pisze prozę i piosenki.