10.
.
Okna za biurkiem zaczynają się wysoko. A jeszcze wyżej jest samo mieszkanie.
Jak podniosę brodę do góry, to widzę daleki horyzont bloków. Zielona Saska Kępa i potem bloki, coraz więcej bloków.
Czuję się jakby to była plansza. Mała miniatura jak makiety zabawkowych pociągów. A samochodziki jadą przez Poniata, tylko nie widać rączek, które je przesuwają.
Stadion Narodowy jak konstrukcja z super wielkiego zestawu lego, którego zazdroszczę koledze. Mam trzy samochodziki a Ty masz stadion tak wielki, że nawet nie policzę ile mieści samochodzików.
To nie fair, że niektórym przypada tyle w udziale. Myślałem kiedyś, że jeśli nie mam tych skarbów kolorowych i zabawek, to w zamian muszę mieć pewnie co innego, jakąś jakość, która mnie zrówna z ludźmi i daj Bóg wyniesie mnie kapkę wyżej. Ale szczerze mówiąc, to był tylko sposób na to, żeby nie było mi źle z tym, że ktoś ma. Takie ciągłe oszukiwanie się w dobrej wierze, że nie czuję się gorszy. Wychodzi na to, że próbowałem zrównać się z tym, co ma, ciągle negując swój wstyd.
A teraz mam tymczasowe niemoje mieszkanie na Powiślu i widzę całą Warszawę. Patrz opis wyżej. To prawie tak jakbym całą ją miał. I nawet Stadion Narodowy mam, bo kiedy wchodzę do salonu, zajmuje lwią część widoku i ma się wrażenie, jakbym miał w salonie jego obraz. Tak nierealne to jest.
Tak nierealne jak to, że wstanę i niczym nie będę się martwił.
.
.
11.
.
Kanapki trójkąty z przeceny mają więcej niż jedną wadę.
Nie jest nią cena.
.
.
12.
.
Ściany w niemoim mieszkaniu są białe. Trudno o mniejszy ewenement.
Niemoje mieszkanie jest na szesnastym piętrze. Na tarasie biega dużo dużych pająków. Jeśli jakiś wejdzie do domu, to nie ma jak ukryć się na białej ścianie.
Widzę go za monitorem. Potem przy kanapie, na której śpię, i wtedy myślę, że muszę go złapać, bo mnie ugryzie w nocy.
Biorę największą szklankę, bo pająk jest wielki. Zbliżam się (wyobrażam sobie, że zaraz skoczy mi na twarz) a on… umiera. Przynajmniej udaje. Wykrzywia nogi i zwija się jak pomięty. Nakładam szklankę i wsuwam kartkę. Wtedy ożywa, ale nie walczy.
Wychodzę na taras. W ciemności robię duży zamach, rzucając go na dach, żeby przypadkiem nie spadł mi na nogę. Uciekam do środka, zamykam drzwi balkonowe. Na dziś koniec gości.
W obliczu takiego zagrożenia nie zastanawiam się nad jedną kwestią, o którą pyta mnie każdy, komu chwalę się, jak uszedłem z życiem: skąd na szesnastym piętrze pająki?
.
.
13.
.
Strasznie nie chcę zmarnować życia.
.
.
14.
.
Miałem Ci myśl do napisania, ale zanim wszedłem po schodach do niemojego mieszkania, rozebrałem się, umyłem, zjadłem, sprzątnąłem, wyrzuciłem na dwór pająka, obejrzałem serial, powyciągałem paprochy po skarpetkach spomiędzy palców i myśl uciekła.
Łatwo rozpoznać, że była ważna. Widzę stopklatkę w mojej głowie. Półpiętro, twój rower. Chociaż jestem w tej stopklatce zmęczony i myślę, że noc znów będzie upalna, czuję że jestem na swoim miejscu w życiu tylko dlatego, że mam myśl do zapisania. Na dodatek taką, która w tamtym momencie wydaje mi się trafna.
Nie trafna, jak “błyskotliwa” czy “przenikliwa”. Trafna, że brzmi dokładnie jak to, co myślę i czuję. Nie rozmija się z rzeczywistością. Trafna jak dobre zdjęcie uliczne. Będzie ich więcej, będą pewnie lepsze, ale tamtego już nie będzie.
W tym nieswoim mieszkaniu zmienia mi się zdanie. Rok temu straciłbym taką trafną myśl, która może wyjaśniałaby sedno sprawy. Bo bardzo tego potrzebowałem. Dokopać się do sedna, zrozumieć istotę rzeczy, przenicować tajemnicę, żeby stanąć przed lustrem i powiedzieć na głos, a może krzyknąć: to ja!
Teraz myślę, że straciłem trafną, ale zwykłą myśl. Bo dokopywanie się do najtrafniejszości nie będzie mi we wszystkim dane. Już nawet nie dokopanie się, a właśnie dokopywanie. Dzisiaj graliśmy z Anią B. i Nikodemem sześć godzin. Pracowaliśmy nad moimi utworami i zrobiliśmy mały krok. Trochęśmy się dokopali. Z konkretów to nawet nie wiem, co zrobiliśmy, ale powstał mały przekopek, którym można iść dalej.
Sześć godzin, a w sumie to już tyle lat przebijania się do kolejnego “aha! teraz rozumiem muzykę!”. Jak więc mogę choćby marzyć o dokopywaniu się gdzie indziej. Taka jedna trafna myśl, co wpada na klatkę, jak człapię, to musi być coś zwykłego.
Wychodzę z domu. Twój rower nadal na półpiętrze. Odbierzesz jak wrócisz od rodziców. Darowałem sobie. Już nie próbuję sobie przypomnieć trafnej myśli. Na szczęście, jak patrzę na Twój rower, to nadal czuję. Tęsknię za czymś. Chciałbym czuć do ludzi to, co czuję, gdy nie ma ich obok. I czuć się samemu tak, jak czuję się obok innych.
.
.
.

.
Łukasz Dorociński (ur. 22.03.1995) – tłumacz, muzyk i entuzjasta krótkich form. Absolwent lingwistyki stosowanej na Uniwersytecie Warszawskim. W pisaniu poszukuje połączenia prozy i poezji, próbując uchwycić to, co proste, ważne i zapomniane. Interesuje go, jak mówić o codzienności w sposób angażujący i niepompatyczny, czyli jak z kupna ostatniej kajzerki w Lidlu zrobić wydarzenie światowego formatu. Publikuje miniatury literackie na Instagramie: kanapki_z_makrela. Tworzy muzykę w zespołach Odcień, Maki Trio i Obcy. Prezentowany fragment pochodzi z jego nieopublikowanej debiutanckiej książki “Kanapki z makrelą, czyli jak szukałem oświecenia.”
