Kobieta w białych lateksowych rękawiczkach wsiadła do pociągu pod Krakowem. Zajęła miejsce zaraz obok eleganckiego mężczyzny w błękitnej koszuli i marynarce w czarno-białą kratę.
Oprócz tych jakże absurdalnych rękawiczek dentysty, kobieta miała na sobie zimową, puchową kurtkę, pod nią zaś coś w rodzaju podomki albo bluzkę, która taką podomkę przypominała. Jej głowę grzała czapka z peruwiańskim wzorem. Zrobili ją najpewniej Chińczycy, bo owa kobieta nie wyglądała na taką, która szlaja się po dalekim świecie. Przez swój ubiór sprawiała raczej wrażenie osoby chorej psychicznie.
Być może uciekła ze szpitala? – pomyślał elegancki mężczyzna. Nie pasowała mu. I nie krył się z tą niechęcią. A teraz, co gorsza, siedziała obok niego i co rusz grzebała w kieszeniach kurtki. Wyjmowała z nich cukierki, kanapkę, a na końcu resztki ciastek, dawniej nadgryzione i pozostawione na wieczne potem. Być może jej nie smakowały albo nie miała na nie ochoty. Tkwiły więc w kieszeniach i teraz wyjmowała je, jedno po drugim, przyglądała się im nader dokładnie, niczym szachista wpatrujący się w planszę. Nadgryzała każde i na powrót chowała do kieszeni, jakby przypominając sobie, dlaczego je tam porzuciła.
Kanapkę zjadła w całości. Następnie zabrała się za malutkie owocowe landrynki. Gryzła jedną za drugą. Mając w ustach ostatni cukierek, z czeluści, w której zgromadziła te wszystkie zapasy, odezwał się dzwonek telefonu. Irytujący, monofoniczny ton. Wsunęła dłoń w ubranie i siłowała się z komórką, bo ta jak na złość uczepiła się czegoś, być może tych ciastek, i nie miała zamiaru wychodzić na zewnątrz. Wreszcie się udało i światło dzienne ujrzała wiekowa Motorola, z klapką. Cud, że jeszcze działała. Zdawała się zabytkiem. Jasna sprawa, jeśli nosiłby ją ktoś młodszy, bardziej zadbany, jak ten mężczyzna siedzący obok i patrzący teraz z ukosa, z pretensją, można by pomysleć, że używa tak starej komórki celowo. Że to nowa moda na rezygnowanie z rozpraszaczy, ucieczkę od nowoczesnej technologii. Jednak w przypadku tej dziwaczki, posiadanie dwudziestoletniego sprzętu to zapewne przymus, przykra konsekwencja bycia biedną.
Piskliwy dźwięk rozbrzmiewał głośno, niósł się po całym wagonie. Na kobietę patrzył już nie tylko ten elegant, ale również inni pasażerowie, choć raczej zaciekawieni, aniżeli z pretensją. Ona się tym jednak nie przejęła, zaczęła rozmawiać, najpewniej z matką lub babką – jeśli jeszcze żyła – choć zważywszy na wiek kobiety w białych rękawiczkach, to dość wątpliwe. Umówiła się na spotkanie w kościele. To zniesmaczyło eleganckiego jegomościa. Wzdrygnął się, skrzywił i stracił zainteresowanie rozmową. Miał już pełen obraz. Nie zamienił z kobietą słowa, ba, nie wymienił nawet grzeczności, ale jej wizerunek, to jak się zachowywała, o czym rozmawiała przez telefon, pozwoliły mu przypiąć jej łatkę nawiedzonej dewotki. Bywał w swoim życiu w kościołach, choć to raczej odległe wspomnienie. Mimo wszystko pamiętał osobliwość niektórych rozmodlonych dziwadeł i teraz wszystko złożyło mu się w logiczną całość. Kobieta była jedną z tych chorych psychicznie albo opóźnionych umysłowo osób, bo to nie mając do roboty nic innego, przesiadywały w kościele. Założył więc, że nic się w tej materii nie zmieniło. Ale ona nie przejmowała się tą niewypowiedzianą przecież analizą. Być może nawet nie zauważyła zainteresowania jej osobą albo z biegiem lat nauczyła się owo osobliwe uczucie ignorować. Siedziała z telefonem przy uchu i skupiała całą uwagę na rozmówczyni.
— No to spotkamy się w kościele — powiedziała niewyraźnie, na skutek trzymanego w ustach cukierka. — Wiem. Wiem, że stamtąd jest… no to pojadę przystanek dalej… dobrze!
Wszyscy siedzący lub stojący obok kobiety przysłuchiwali się tej rozmowie. Spojrzenia i skromne, ironiczne uśmieszki trzymały się na twarzach, dopóki kobieta nie schowała dobrze utrzymanego, acz leciwego telefonu do kieszeni. Teraz była już chyba świadoma, że ludzie się jej przyglądają. Ale nie dała tego po sobie poznać. W przypływie odwagi złapała za wszystkie torby, dotychczas rozłożone obok niej na podłodze lub na kolanach, na siedzeniu, pomiędzy nią a tym elegantem. W pierwszej i najmniejszej foliowej torbie był pusty koszyczek na święconkę. Na ziemi stała zwykła torba z Lidla, wyładowana jedzeniem. Między nogami czekał plecak, a tuż obok, druga torba, tym razem ze sklepu, który zlikwidowano kilka lat wcześniej. Wewnątrz walały się ubrania.
Kobieta złapała wszystkie te pakunki i przeniosła na miejsce, które przed momentem zwolniła jakaś starsza para. Oni także byli zabawni w swoim jestestwie. Pani na oko pięćdziesiąt pięć lat i mężczyzna z wąsem i siwiejącą brodą, dwa, może trzy lata starszy. Siedzieli w milczeniu, tyłem do kierunku jazdy. Ona zerkała przez okno, choć czasem spojrzała na męża podejrzliwie. On zaś wpatrywał się w twarz młodziutkiej dziewczyny siedzącej naprzeciw. Dziewczę musiało uczęszczać do szkoły muzycznej, bo na półce ponad ich głowami spoczywała wiolonczela.
Wąsaty, starszy pan wreszcie nie wytrzymał i zaczął zagadywać nastolatkę.
– Dokąd jedziesz? — pytał z uśmiechem.
– Do szkoły — dziewczyna odpowiedziała krótko. Była chyba zawstydzona. Może speszona?
Ale dziaders, bo tak o nim pewnie myślała, nic sobie z tego nie robił. Ciągnął rozmowę, aż wreszcie ona przeprosiła, zabrała instrument i zniknęła w czeluści drugiego wagonu.
Patrzył potem za nią, udawał troskę, bo przecież taki instrument musi być ciężki. Zagadywał w ten sposób żonę, ale jej było chyba nie w smak, że jej partner ogląda się za spódniczkami. I to w jej towarzystwie. Na domiar złego w drodze do jej siostry, katechetki!
Kobieta nie odezwała się słowem. Zacisnęła wargi i sięgnęła do torebki po szminkę i lusterko. Poprawiła makijaż, a kiedy zauważyła, że jej mąż dalej wypatruje nastolatki w eleganckich czarnych chodakach, zajęła się włosami. Kiedy i to nie przyniosło pożądanego rezultatu, schowała lusterko do torebki, taniej podróbki Louis Vuitton, i wróciła do obserwowania drzew, szybko przesuwających się za oknem. Nadal niemo protestując.
Dwie stacje później wysiedli w ciszy, a ich miejsce zajęła dziwaczka w lateksowych rękawiczkach.
Teraz mogła się rozsiąść. Raz jeszcze złapała za komórkę. Chciała wrócić do wcześniejszej rozmowy. Być może coś się jej przypomniało? Albo poprzednio poczuła się oceniana i wydawało się jej, że prowadzenie takiej dysputy jest nie na miejscu? Nikt inny przecież nie rozmawiał przez telefon, jakby się wstydzili albo był jakiś zakaz, o którym ona nie wiedziała. Choć nawet jeśli był, nie miała zamiaru się do niego stosować, bo właściwie dlaczego?
Elegancki jegomość zerknął za tą osobliwą kobietą, ale nie jak wąsacz za nastolatką. Była w tym spojrzeniu odrobina ulgi i ciekawości, choć rzecz jasna wszystko to tliło się gdzieś głębiej, pod warstwą oburzenia, zniesmaczenia, a nawet odrazy. Tą ostatnią dało się nawet zauważyć, kiedy siedziała obok. Zerkał na nią ukradkiem, jakby miała zarazić go trądem. Nie grypą czy covidem, a trądem właśnie. To ta choroba musiała przyjść mu do głowy jako pierwsza. Taki właśnie grymas wyrysował się nas jego bladej, pewnej powagi twarzy.
Kiedy więc się przesiadła, ulga była czymś zrozumiałym.
Mężczyzna przejechał jeszcze trzy stacje i wysiadł, nie darząc żadnych ze współpasażerów choćby spojrzeniem, nie wspominając o skinieniu głową czy jakimkolwiek bardziej werbalnym pożegnaniu. I dopiero stanąwszy na peronie, kiedy drzwi się zamknęły a konduktor gwizdnął i machnął chorągiewką w kierunku lokomotywy, mężczyzna zauważył brak nesesera. Stał na podłodze. Wcześniej trzymał go nogami, ale te się oddaliły, a teczka pozostała wewnątrz pociągu.
Elegant podbiegł do szyby. Zaczął w nią pukać, wskazywać na swoją własność. Nikt nie rozumiał, o co mu chodzi. Wszyscy byli zatopieni w telefonach, zasłuchani, bo na ich uszach spoczywały słuchawki.
I gdy pociąg już miał nabrać prędkości, podążyć dalej ku zachodowi, coś wstrząsnęło pasażerami. Nagła zmiana sytuacji. Jakby przestały obowiązywać prawa ciążenia, bo wielu ludzi na moment uniosło się ponad siedzenia. Ktoś ze stojących upadł. Na kogoś spadła torba. Pociąg zatrzymał się gwałtownie. Podobnie jak myśli wszystkich. Spojrzenia zaczęły skupiać się na dziwaczce w białych rękawiczkach, stojącej przy drzwiach, z jedną dłonią spoczywającą na hamulcu awaryjnym, a drugą dzierżącą uchwyt nesesera.
Pociąg stanął. Syknął podobnie jak ludzie, którzy przez niespodziewany postój zaczynali się denerwować. Pytali najpierw z chicha, a potem coraz głośniej, po co ona to zrobiła? Kobieta w białych rękawiczkach miała jednak za nic ich oburzenie. Wcisnęła przycisk otwierający drzwi i podała teczkę właścicielowi stojącemu na peronie. Nie powiedział nic. Patrzył na kobietę zaskoczony, zapomniał nawet zamknąć usta. Dopiero kiedy do drzwi dotarł konduktor, ustalił, co się stało, i zameldował maszyniście, że może ruszać, elegant na peronie rzucił przez brudną szybę nieme:
– Dziękuję.
Dziwaczka się uśmiechnęła, a potem spojrzeniem wróciła do pracownika kolei, tłumaczącego jej, czym jest hamulec awaryjny i kiedy go używać. Wtedy w jej obronie stanęli inni pasażerowie. A ona usiadła, wyjęła motorolę i zadzwoniła do babki. Lub matki.
– Słuchaj — zaczęła. — Nie uwierzysz, co mi się przytrafiło… — Tak, spóźnię się. Nie. Jak posłuchasz, to się dowiesz…
.
.
.
.
Łukasz Migura (ur. 1987) — autor opowiadań „Złoto Alaski”, „Paparazzo” i „Sprawa pierwszego”, opublikowanych na łamach antologii: „Taki Dziki Zachód”, „Rocznika Fantastycznego 2020” oraz „Rocznika Fantastycznego 2024”. Twórca scenariusza serialu audio „Sen o wolnym świecie”, wyprodukowanego przez Audiotekę, oraz słuchowiska „Ostatnia podróż Ijona”, nagranego w Soundsitive Studio z okazji Roku Stanisława Lema. Prywatnie mąż i ojciec. Zawodowo zajmuje się marketingiem internetowym.