Drodzy Bracia i Siostry,
intencja tej modlitwy mogłaby wzbudzić kontrowersje i nieporozumienia nawet wśród pobożnych, nawykłych do modlitwy za wyrzutków i wykolejeńców, a prawym spośród Was bez komentarza wydałaby się przewrotna albo nieprzystojna, więc pozwólcie mi na wstępie złożyć kilka niezbędnych wyjaśnień.
Przede wszystkim spieszę zaznaczyć, iż podzielam Wasze przekonanie, że najszlachetniej było, jest i będzie nie żywić nienawiści do nikogo i niczego. Tak jak każda i każdy z Was odczuwam moralny niepokój w jego najbardziej niewygodnej postaci, skoro przyjdzie mi podejrzewać, że sprawy mają się zgoła inaczej i że moje własne serce nie jest wolne od tej brzydkiej namiętności.
Wiem, że mogę tutaj liczyć na zrozumienie nie tylko znakomitej większości chrześcijan, ale również całej rzeszy tych, których wrażliwość moralna osiągnęła takie wyżyny wysublimowania, że ich celem są nie tyle dobre uczynki, co uczucia bez skazy, czyli czystość serca.
Co prawda nie sposób wykluczyć, że nawet nienawiść może być próbą lub darem Bożym, spełniając funkcję oczyszczającą jak ogień czyśćcowy albo smutna prawda, niemniej instynkt moralny nie zwodzi mnie chyba, kiedy (mimo że aspiruję do tytułu chrześcijanki, co pozostanie na wyrost i jest raczej wyzwaniem niż stanem) aż skręcam się na myśl, że miałabym się modlić w intencji tego czy owego. Wtedy właśnie w moim, szczególnym pewnie przypadku osoby wierzącej, powstaje uzasadnione podejrzenie o nienawiść. W tym wypadku to podejrzenie jest nie tylko uzasadnione, lecz również poważne, czyli takie, którego nie należy bagatelizować.
Bez porównania mniej poważnie traktuję podobne symptomy niechęci, odrazy czy nienawiści właśnie, jeżeli dotyczą osób mi znanych lub tym bardziej bliskich oraz spraw zadawnionych czy błahych. Nie tak rzadko, jakbym chciała, napotykam na własny opór w modlitwie, zwłaszcza w intencji recydywistów, którzy mimo moich napomnień i chociaż nie daję im do tego żadnych powodów, nie przestają mnie nękać, nie szczędząc zniewag i kpin. Jednak w tych przypadkach składam swoją duchową ociężałość na karby własnej małości oraz zawikłań należących do dziedziny psychologii raczej niż etyki.
Na swoje usprawiedliwienie dodam, że ci, o których mowa, moralnie i pod każdym innym względem mają się jak najlepiej i wedle własnego rozeznania modłów moich nie potrzebują.
Jak nietrudno się domyślić, Władimir Władimirowicz Putin do grona tych osób nie należy, ponieważ nie znam go osobiście i nic mi o tym nie wiadomo, bym kiedykolwiek doznała z jego strony jakiejkolwiek krzywdy. A jednak myśl, iż miałabym się modlić właśnie za jego duszę wprawia mnie w moralną panikę, która niepokoi tym bardziej, że jej źródło pozostaje dla mnie samej ukryte.
Ten stan, który można by także nazwać stresem sumienia, chcę, tylko na pozór paradoksalnie, potraktować jako wskazówkę, że należy dołożyć sił, aby się przemóc, bo wyzwanie jest nie byle jakie. Nienawiść to zło, które trzeba zniszczyć w zarodku. Jednocześnie nie zapominam o tym, że idzie o znacznie więcej niż ćwiczenie duchowe czyli moje osobiste postępy na drodze do moralnej doskonałości.
Otóż nie tylko moim zdaniem znaleźliśmy się w położeniu, w którym wypada modlić się o cud. I jeśli odpowiecie obiekcją, że wierzącemu w każdym położeniu wypada, sprecyzuję, iż w aktualnej sytuacji geopolitycznej nie tylko wypada, ale należy modlić się o cud szczególnego rodzaju; cud duchowej przemiany.
Moja wiara w cuda jest bardzo ograniczona, nad czym ubolewam. Nawet jako dziecko nie potrafiłam szczerze modlić się z matką o to, żeby ojciec wrócił. Ale może zawiniło tu nie tyle moje niedowiarstwo, co niezgodność interesów, czyli niejasność korzyści, jakie miałyby dla mnie wyniknąć z odmiany losu, o którą zobowiązano mnie prosić. Niemniej nie modliłam się też o rzeczy, na których mi zależało, jak nowe dżinsy albo dobre stopnie, i nadal hołduję zasadzie, że strzeżonego Pan Bóg strzeże. Kiedy co pobożniejsi z moich uczniów przed egzaminem dają mi do zrozumienia, że wszystko w rękach Opatrzności i że modlą się o pomyślne wyniki, radzę im, aby czas przeznaczony na modlitwę poświęcili na naukę.
Wolałabym wierzyć bez zastrzeżeń, ale swój mankament staram się traktować z pokorą, pamiętając, że wiara jest darem, ja zaś tylko dzieckiem swojej epoki. Opowieść o cudzie w Kanie Galilejskiej przekonuje mnie przede wszystkim dzięki licznym walorom literackim; jest tak dobrze napisana, że nie czuję potrzeby wnikać, jak było naprawdę. Jednak współczesnemu czytelnikowi wiarygodny coming out trzeba by podać inaczej niż sugerując przemianę wody w wino.
Czasy się zmieniły, nie potrzebujemy faktów, nawet na poparcie cudów. Wręcz przeciwnie; szczególnie trudno przychodzi nam wierzyć w cuda, które pozwolę sobie nazwać twardymi, jako że dotyczą przemiany materii w materię innego rodzaju.
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło; dzięki naszemu ograniczeniu tym łatwiej będzie nam skoncentrować się na cudach miękkich, czyli przemianach tego, co nazywamy sercem albo duszą i co jest niekwestionowanym celem działania Łaski. Mówiąc o „zatwardziałym sercu” i jego „zmiękczaniu”, opisujemy ten proces obrazowo, ale trafnie.
Natomiast wyrażenia w rodzaju „człowiek bez serca” czy „bezduszny” trzeba zaliczyć do kolokwialnych przesadni i traktować z rezerwą. Teologia chrześcijańska poucza mianowicie, że każdy z nas ma duszę.
Scholastycy spierali się wprawdzie, często zresztą w nader błyskotliwy sposób, ile diabłów mieści się na końcu szpilki, ale co do kwestii wyposażenia każdej istoty ludzkiej w duszę, pozostawali, o ile mi wiadomo, jednomyślni, więc nie ma powodów, żeby sądzić, że istnieją wyjątki od tej reguły.
Na tym pewniku opieram swoje przekonanie, że Władimir Władimirowicz Putin także posiada duszę, i że w jej właśnie intencji powinni modlić się gorliwi chrześcijanie i chrześcijanki.
Być może wielu z Was spontanicznie wolałoby się modlić za żołnierza ukraińskiego, który, mimo że stracił nogę, gotów walczyć dalej, ale, jak powiedział w wywiadzie dla telewizji, nie ma czym.
Mimo że nie miał przy tym na myśli straconej nogi, ale broń i amunicję, trudno nie zauważyć, że na modlitwę o zdrowie w jego przypadku jest niestety za późno.
Można by się co prawda modlić o przebaczenie, to znaczy, żeby ofiara przebaczyła sprawcy nie tylko wszystkie występki minione, ale także przyszłe, albo o otuchę, ale nie przyniosłoby to pożądanych skutków politycznych, a jedynie duchowe.
Poza tym intencja tego rodzaju wydaje mi się zbyt oczywista, gdyż jestem przekonana, że Anioł Stróż go nie opuszcza nawet bez przyczynku osób trzecich.
Egalitarniej byłoby się modlić za wszystkich Rosjan bez wyjątku, czyli za tych, którym nadal imponuje witalna siła ojca gwałcącego nieusłuchaną córkę, oraz za tych, którzy są bardziej na czasie, ale boją się przypłacić swoją postępowość gardłem. Jednak przemiany społeczne to proces tyleż pożyteczny, co długofalowy, więc nawet gdyby się dokonał, dla niektórych Rosjan i bardzo wielu Nie-Rosjan byłoby za późno.
Z pewnością mniej niezręcznie byłoby się modlić za swoich, to znaczy o moc sprawczą dla tych, którzy nami rządzą, ale wydaje się, że Łaska weszłaby co prawda w ich dusze jak w masło, ponieważ serca rządzących są prawie bez wyjątku po stronie Ukraińców, za to natrafiłaby na nieprzeparty opór materii, jako że ich ciała chcą jeść i pić jak dotąd, a nade wszystko wygrywać wybory.
Wreszcie moglibyśmy się modlić za siebie samych, rządzonych, którzy wznosimy ręce w geście rozpaczy, tekstując „Przecież nie możemy im pomóc!”, podczas gdy sprawy mają się gorzej: możemy, ale tego nie zrobimy, bo, choć nasze dusze są czyste, to cała reszta podlega sile grawitacji, której, nie inaczej niż w przypadku naszych przywódców politycznych, zaradziłby wyłącznie cud pośledniejszego gatunku, twardy i zbrojny.
Tymczasem cuda miękkie nie tylko należą do wyższych, ale są bardziej skuteczne, a przede wszystkim bezkrwawe. Dlatego właśnie najwłaściwsze wydaje mi się modlić w intencji duszy Władimira Władimirowicza Putina.
Wybaw ją od strachu przed wolnością innych, do których się zaliczamy, bynajmniej nie bezpodstawnego, zważywszy na to, jaki z tej wolności robimy użytek czy też nieużytek.
Natchnij jego duszę odwagą. Niech za Twoim przykładem nie lęka się postawić Adama i Ewę pod jabłonką i zawołać: Naści!
Nas tymczasem ocal przed moralnym potępieniem, które jest odruchem zrozumiałym, ale niskim w Twoich oczach. Sama na okazję wojny przeczytałam ponownie wiersz Czesława Miłosza Który skrzywdziłeś, bo we wspomnieniu znów zyskał aktualność, jako że traktuje o człowieku, dla którego z moralnego punktu widzenia lepiej byłoby nie urodzić się wcale albo przynajmniej umrzeć natychmiast przez powieszenie i tak dalej.
Po ludzku rzecz biorąc, jest w tym wiele racji, ale sam Poeta przyznawał na starość i po nagrodzie Nobla, że nie lubi swoich wierszy politycznych, inspirowanych gniewem, który, nawet jeśli bywa święty, pozostaje niecelowy. Sucha gałąź to rozwiązanie pozbawione etycznego patosu oraz politycznego realizmu.
Zanim zaproponuję inne, proszę, abyście przywołali na pamięć historię Dawida i Goliata, w której mniejszy i słabszy pokonuje mocarnego wielkoluda. Izraelita triumfuje, a niewierny pada martwy, trafiony kamieniem z procy.
Ale zanim dokona się wola Boża, czyli kiedy kontrahenci stoją jeszcze naprzeciw siebie, alternatywa Dawid albo Goliat wydaje się prawdziwa.
Opowieść o nich czerpie swój patos z nieoczekiwanego zwrotu akcji; byłoby ubolewania godnym, ale nikogo nie zdziwiło, gdyby Goliat rozszarpał Dawida, używając do tego celu jedynie własnych rąk.
Tymczasem fakt, że Dawid pokonał Goliata w pojedynkę, nawet jeśli pomogła mu w tym proca, jest przede wszystkim zaskakujący i dzięki temu stymuluje czytelnika moralnie. Przewaga Goliata nad Dawidem wydaje się z początku tak miażdżąca, że trudno się obronić przed afektacją, gdy na koniec słabość zwycięża siłę. Można by powiedzieć, że czujemy się tym bardziej zbudowani, im mniej spodziewamy się happy endu.
Nie zrozumcie mnie źle, Bracia i Siostry, przypisuję tej historii nie tyle ogromną wagę, co fenomenalną nośność. Zaryzykowałabym nawet tezę, że jej wierni czytelnicy skłonni byliby dopingować pastuszka, nawet gdyby to on w przypływie szaleństwa wyzwał na pojedynek uzbrojonego po zęby osiłka, bo gdzie dwóch się bije, tam nierzadko panuje mętlik moralny.
Wojna w Ukrainie oszczędziła nam na szczęście tego rodzaju komplikacji. Etycznie rzecz biorąc, wyróżnia ją biblijna wprost jednoznaczność: oto silniejszy napadł na słabszego bez przekonującego powodu, nastaje na życie i cnotę bezbronnych, plądruje i niszczy.
Mimo to i mimo estymy, jaką żywię dla starotestamentowych fabuł, trudno mi pogodzić się z alternatywą Dawid albo Goliat. Dlatego chcę podsunąć Wam, Siostry i Bracia, wyjście trzecie, na miarę Nowego Testamentu.
Bo wyobraźcie sobie patos moralny przypowieści, w której Goliat pada na kolana, bije się w piersi, składa broń (jeżeli jest uzbrojony), a potem odwraca się na pięcie i opuszcza plac boju. Czyż ten mąż nad mężami, nawracający się spektakularnie i dobrowolnie, nie przyćmiłby urwisa z procą?
Nie zaprzeczam, że preferowane przeze mnie zakończenie wydaje się jeszcze bardziej fantastyczne niż starotestamentowe i nie ma uzasadnionych powodów, żeby się go spodziewać. Ale któż odmówi nam prawa do, głęboko przecież chrześcijańskiej, Nadziei, choćby nie brała się z rozsądku?
Oczywiście niepokoi mnie fakt, iż nie dostaje jej nawet Ojcu Świętemu, skoro próbował nawracać raczej białe niż czarne owieczki. Ale jestem przekonana, że papież, który nie jest Polakiem, lotem błyskawicy wzniósłby się na gwarantujące jasność widzenia wyżyny moralne, gdyby nim był. Albo gdyby za inwazją stali Amerykanie.
Nie traćcie więc Nadziei i nie dajcie się zwieść ekspertom do spraw militarnych ani tym bardziej psychologom, którzy twierdzą, że Władimir Władimirowicz Putin miał trudne dzieciństwo. Dusza nieśmiertelna przezwycięży tę oraz inne trudności i zaniecha wojny, co będzie czynem nieskończenie wyższym moralnie niż gdyby skapitulowali napadnięci.
A skoro tak się stanie, skoro Władimir Władimirowicz Putin z wilka, który krzyczy Nu pagadzi zajac, przemieni się w rycerza czystych serc, to właśnie jemu przypadną laury zwycięstwa.
Tutaj pragnę zaznaczyć, że modlitwa za duszę nie ma nic wspólnego z wywieraniem presji na osobę, tak jak bez skutku próbowali to uczynić najróżniejsi politycy, klepiąc osobę Prezydenta po plecach albo wygrażając jej palcem.
Osoby ludzkie są cielesne i jako takie pozostaną chwiejne, ponieważ przemoc weszła im w krew, a pycha w sadło, zaś traumatyczne wspomnienia przyprawiają je o gęsią skórkę.
Nawet serce, które częściej milczy niż mówi, staje się tylko jednym z wielu organów.
Tymczasem dusza ludzka jest iskrą na złączach i to jej losom należy przypisywać wagę globalną i znaczenie rozstrzygające o losach świata.
Pytanie, czy Władimir Władimirowicz Putin jest wierzący, czy tylko praktykujący, odrzucam jako nierelewantne. Tak czy owak dla jego duszy nie ma nic niemożliwego.
Kwestią uboczną pozostaje także, czy ten, który się modli, wierzy albo w co wierzy. Dlatego niniejszą modlitwę polecam również osobom określanym jako niewierzące. Niewiara może wprawdzie osłabić działanie modlitwy, ale go nie zniweluje. Niech ta nowenna stanie się dla Was zdrową rutyną, niczym joga bez wiary w reinkarnację.
Można ją odmawiać w interesie własnym, ze strachem albo nawet ze strachu. Można po drodze, pod prysznicem, w sytuacjach najbardziej intymnych, w pojedynkę albo chóralnie, jako litanię albo akt strzelisty. Możecie wzbogacić ją o akcenty osobiste albo pominąć dowolne fragmenty, które uznacie za niepotrzebne lub drażliwe.
Nieobligatoryjny pozostaje również dar wotywny, który mimo to proponuję na zwieńczenie całości i z nadzieją, że zwiększy jej skuteczność.
Łaska, o którą proszę, niech zastąpi wszystkie inne; niechaj zostaną mi odmówione w imię tej jednej.
Bierz, co chcesz, skoro nie pragniesz ofiar całopalnych ani nawet złota. Wskaż swoją cenę, obierz mnie z tego, co mam, ale uczyń światło w ciemności, nie będę się targować.
Masz to na piśmie.
.
Amen.
.
.
.
Anna Kryczyńska-Pham, ur. w 1974 r. w Warszawie, tłumaczka literatury niemieckiej, lektorka i autorka podręczników do niemieckiego, od 2002 roku mieszka w Berlinie.