Posłano po niego jakiś czas temu. Tego dnia miał się zjawić. „Powinien tu być” – myślała Marta, krzątając się w kuchni i przygotowując naczynia dla gości – „są wszyscy krewni, dalecy i bliscy, jego tylko brakuje, w końcu jest naszym przyjacielem, a i zmarły był mu jak brat. Poza tym on tak ładnie przemawia, na pewno powie coś nad grobem. Byleby nie przesadził, nie wiadomo do końca czego się spodziewać, on potrafi zaskakiwać, powiedzieć o kilka słów za dużo albo wypalić coś nagle ni stąd ni zowąd” – widok krwi wytrącił ją z rozmyślań – „skąd tu krew? Ach tak” – spojrzała na półmisek, był uszczerbiony i Marta niepostrzeżenie skaleczyła się w palec. Obmyła szybko dłoń, wymieniła uszkodzone naczynie na nowe i wróciła do zajęć, by po chwili, nie przerywając roboty, znowu pogrążyć się w rozmyślaniach.
„Tak, zupełnie jak tamtego dnia, podczas jego poprzedniej wizyty, gdy prosiłam go, by upomniał młodą. Siedziała bezczynnie, podczas gdy ja uwijałam się przy gościach. To było oczywiste, że powinna pomóc w usługiwaniu, gdy dom jest pełny. Nie zwrócił jej jednak uwagi. Powiedział tylko coś niejasnego, wzniosłego i prostego zarazem, coś w tym swoim stylu”. Dobrze myślało jej się przy pracy. Podczas gdy umysł zgłębiał rozmaite zagadki, szperał we wspomnieniach, a czasem wybiegał w przyszłość, ręce i nogi odruchowo wykonywały swoje zadania, wprawione wieloletnim doświadczeniem. Zdecydowane ruchy niosły ją w powtarzalnym układzie, w tańcu z kąta w kąt, od schowka do stołu, od przypraw do garnków. „Co on takiego wtedy powiedział?” – usiłowała sobie przypomnieć, pamiętała, że rozgniewało ją to trochę, ale nie mogła przecież długo chować urazy dla tak miłego gościa, usługiwała więc dalej, a młoda wciąż wpatrywała się w niego zauroczona. Marta spoglądała na nich pobłażliwie kątem oka.
Dzień był wówczas pogodny. Dobrze było patrzeć na niego, na nią i wszystkich przybyłych. Jedni siedzieli przy stole, inni stali na zewnątrz. Obserwowała ich zza zasłony pyłu i słońca. Rozmawiali, gestykulowali, poklepywali się przyjaźnie, prychali zdrowym śmiechem. „To dopiero szarańcza, nie potrafią ustać w miejscu, wciąż ich gdzieś nosi, młodość, rześkość w świetlnej powłoce, w sennym, upalnym powietrzu, jak we wnętrzu jaja. Co oni wiedzą o życiu? Nie sieją, nie zbierają, gdzie pójdą, tam dostaną jeść i pić. Chodzą tu i tam, krajobrazy snują im się przed oczami, stopy zbierają odciski, wichry czterech stron świata wkręcają się w kędziory, chodzą tu i tam, a wciąż przebywają w przytulnym wnętrzu jaja, pływają sobie w żółtej ciepłej mazi, w słonecznej plazmie, w świetlistym pyle, odgrodzeni od okrutnego świata mocną skorupą”. Tak sobie wówczas myślała i przypomniało jej się, że podobne myśli zajmowały ją dawno temu, gdy była dziewczynką, małą Martą. To właśnie wtedy… A zresztą, wszystko przeszło, przeminęło, nie wiedzieć kiedy.
Tym razem było inaczej, utrzymywał się uroczysty nastrój, bez gwaru beztroskich rozmów. Od kilku dni Marta słyszała tylko płacz, szlochy i szepty, sama też płakała, jakże mogłaby nie płakać, płakała nawet wtedy, gdy nie miała takiej potrzeby. Jednocześnie doglądała wszystkiego, pilnowała, by gościom niczego nie brakło, choć nie miała tyle sił co zwykle do zajmowania się codziennymi obowiązkami, tak przecież jej drogimi. „Chodzą tu i tam i dostają jeść i pić. I tu też dostaną! Już ja o to zadbam”. Kochała kuchenny harmider, brzęk naczyń, zapachy, misy, wazy i dzbany, ziarna i przyprawy, wszystko w należytym porządku. Kochała chłodne ściany domostwa. Kochała też młodą, choć często ją napominała. Teraz, gdy widziała ją pogrążoną w żałobie po bracie, miała z tego powodu wyrzuty sumienia. Oszczędziła jej więc wszelkich uwag, a młoda bez szemrania służyła pomocą. Uwijały się, milcząc w oczekiwaniu. Dziś on miał przybyć. Widziała, że młoda patrzy wyczekująco na drogę, że oczy ma czerwone i nabrzmiałe od pocierania. Przybył wreszcie, a wraz z nim kilku jego towarzyszy.
Od razu chciał udać się do grobu. Nie tak to sobie Marta wyobrażała. Najpierw zamierzała ich ugościć, obmyśliła szczegółowy plan: obmyją się, posilą, potem będzie trochę wspomnień o zmarłym… A on od razu do grobu. To ją trochę zaniepokoiło. Tak, miała złe przeczucia i nie pozbyła się ich, tłumacząc sobie, że to co najgorsze – śmierć bliskiej osoby – przecież już się stało. Zrobiło jej się słabo, coś się zdarzy, coś wybuchnie, stan dziwnych przeczuć stawał się nieznośny jak natrętna mucha, trupia mucha w jej kuchni.
Stanęli nad grobem. Tak jak sobie tego życzył. Nie dało się ukryć, że wzruszył się głęboko, ale radośnie, jak to on zawsze. Marta chwiała się na nogach, ta atmosfera, przypominająca mętny sen tuż przed przebudzeniem, przyprawiała ją o mdłości. „No niechże coś powie po swojemu, nastrój tego wymaga, niech mówi i niech wracają już do domu”. Oddalił się o kilka kroków w stronę grobowca i mówił coś, ale głos nie docierał do uszu Marty, jakby nie mógł przebić przestrzeni wypełnionej gęstym, gorącym powietrzem, nie mogła zrozumieć słów, nie zależało jej już na tym tak bardzo, opuścił ją podniosły nastrój, była zmęczona. „Co to za pomysł z tym otwieraniem grobu, coś potwornego”. Gorący wiatr wywlekał podmuchami trupi odór, kręciło jej się w głowie. „Upał, smród, zmęczenie, a on coś mówi, słowa brzęczą bezkształtne, skończyć już ten koszmarny dzień, co za wstrętna ceremonia”. Spojrzała pytająco na młodą, może ona coś z tego rozumie, ale ta stała jak zwykle wpatrzona w niego i nie zwracała na Martę uwagi. „Ile to będzie trwało? Przecież cuchnie okrutnie”.
I już wiedziała, że nic nie odbędzie się tak, jak planowała, że traci grunt pod nogami, wszystko się rozmywa, że niepokój, który dawał się odczuć przez cały dzień, a teraz zawładnął nią całą mocą, dotyczył tej właśnie chwili i że to on przywlókł ten niepokój. Znajomy człowiek, a wydawał się teraz taki obcy. Po co wprowadził ich w tę smrodliwą duchotę? Kto to właściwie jest? Skąd on jest? Patrzyła na niego i zimny skurcz wstrząsnął jej ciałem, a jego słowa, teraz głośne i wyraźne, trafiły ją jak obuch, gdy przeraźliwym głosem zawołał w stronę grobu:
– Łazarzu wyjdź!
.
.
.
Tomasz Juchniewicz
ur. 18 marca 1981 r. w Skarżysku-Kamiennej.
Autor tomiku wierszy ,,Otulisko” (Miniatura 2014).
Publikował m.in. w piśmie „Epea” oraz magazynach internetowych: „Kwartalnik„ i „Helikopter”.