Jacek Bierut, Ludzie, 2024, wydawnictwo j
Ludzie to książka o niczym innym jak o ludziach właśnie. Z tym, że trochę jak jazda bez trzymanki. Ktoś zaraz powie: czyli jest o przemocy, seksie i wszelkich wynaturzeniach. I będzie miał rację. Z tym, że to jedna z niewielu dobrych i porywających tego typu realizacji.
Jacka Bieruta z pewnością cechuje duża świadomość swojego wypracowanego przez lata warsztatu. Podczas snucia opowieści operuje nim z precyzją chirurga (reżysera?), składając w efekcie istnego „potwora Frankensteina”. Bo choć wierzchnia warstwa estetyczna Ludzi jest na pozór odrzucająca – miejsca zapomniane przez Matkę Boską, pełne brudu scenerie, umysły oraz jamy ustne (te ostatnie zazwyczaj należące do bezwzględnych bohaterów, którzy zamiast kompasem moralnym kierują się własnymi żądzami) – to autorowi udało się w nią tchnąć życie, momentami obnażając wręcz absurdalność istoty człowieczeństwa.
Książka składa się z czterech części, które właściwie można by czytać jako osobne historie, lecz dopiero wzajemnie naświetlone tworzą pełny obraz. Konstrukcja powieści ma w sobie coś ze szkatułkowości – wydarzenia, postaci czy rekwizyty wracają na przestrzeni kolejnych rozdziało-opowiadań w nowych rolach czy na innych planach, a rozszyfrowanie ich relacji nie zawsze jest oczywiste. Tym bardziej, że niejednokrotnie wątki z różnych miejsc i czasów przeplatają się i zapętlają w sekwencjach niemal onirycznych. Ludzie nieustannie balansują na granicy tego, co surrealne, i tego, co rzeczywiste.
Na przykład bohaterowie – na ich rozwinięte i uprawdopodobnione psychologicznie kreacje zapewne wpłynęła inspiracja prawdziwymi osobami oraz jej autorskie przetworzenie. Choć gdyby niektóre jednostki wydestylować do ich esencji, to wypadaliby jak z najbardziej „wujowskich”, mało smacznych żarcików i fantazji (pielęgniarka „lecząca” pacjentów seksem czy czarnoskóry piłkarz, który po ojcu – Polaku – nosi nazwisko Murzyn). Ironiczność tych charakteryzacji demaskują na szczęście gesty przypominające, że to tylko fikcja, a postaci te zbudowane są w sposób znacznie bardziej złożony – mają skomplikowane historie oraz cały zestaw przywar i cech osobniczych.
Dzięki temu także narracje poszczególnych części są zindywidualizowane, szczególnie somatycznie: w Zwiastowaniu Adka ma wyostrzony węch, więc w opisach nie zabraknie najobrzydliwszych nut zapachowych, zaś w Księdze urodzaju Murzyn zdaje się przejawiać dużą wrażliwość na dźwięki, przez co jego wewnętrzny monolog co chwilę przecinają onomatopeje ze świata zewnętrznego. Ta konsekwencja w prowadzeniu każdej opowieści, w połączeniu z zabawą różnymi konwencjami (często nawet bardziej kinowymi niż pisarskimi), nadaje im przykuwającej uwagę unikatowości.
Ludzie mają więc wszystko, co dobry film mieć powinien. A jednak, narzędzie bez którego nic z tego nie byłoby możliwe, stanowi przede wszystkim bogaty język (w końcu jednak o książce mowa). Określenia literackie zderzają się w powieści z potocyzmami, inwektywami, gwarą czy slangiem, tworząc świat z rozmachem wysokobudżetowej produkcji hollywoodzkiej, a jednocześnie świadomy swojej wydmuszkowości jako fikcyjnej scenerii. Jest on sprawną syntezą rzeczywistości oraz pewnych czytelniczych wyobrażeń, dlatego wchodzi się w niego bez większego oporu czy zastrzeżeń, mimo pozornie panującego tam chaosu.
Na korzyść immersyjnej obrazowości działa też postawienie na lakoniczne (lecz trafne) spostrzeżenia budowane na skojarzeniach, raczej niż na obszerne opisy, które niepotrzebnie spowalniałyby tempo akcji. Świat Ludzi jest dynamiczny, nieustannie pracuje pomiędzy tym, co obce (klify RPA, lud Lemba), a co znajome (zaściankowe klimaty hermetycznej, małej miejscowości, realne punkty orientacyjne Wrocławia). Zaskakująco łatwo znajduje również wspólne elementy (wszędzie można tak samo dostać w twarz i wierzyć w siłę wyższą zdolną do czynienia cudów – czy to Maryja, czy ngoma lungundu).
Na kartach powieści stale ścierają się też dwa bieguny – męski i żeński. W tej kwestii akurat Ludzie nie wychodzą poza utarty schemat binarności, lecz warto zwrócić uwagę na ogranie tych opozycji. O ile mężczyźni wydają się prostymi konstruktami, u których brak skrupułów i przemocowe zachowania biorą się wprost z ich instynktów, afektów czy pragnień, o tyle bezwzględność postaci kobiecych jest raczej wynikiem okoliczności albo traum z przeszłości. Parafrazując powieść: to z ich rasą należy się liczyć. Co jednak ciekawe, w pewien sposób bohaterki kobiece aspirują do świata stereotypowo męskiego – obsesyjna chęć kontrolowania i „wyzwolenie seksualne” Adki, pustelnicze i wymagające ciężkiej pracy rąk życie Jody czy Arleta upodmiatawiająca i wykorzystująca osobniki płci przeciwnej do wykalkulowanego zajścia w ciążę.
Gdzieś między tym wszystkim są jeszcze dzieci – larwalne stadium głównych bohaterów oraz synowie, choć częściej córki, tych drugoplanowych. Działają one w powieści na zasadach pełnoprawnych postaci, wrzuconych w nieprzystosowany do nich świat, w którym starają się przetrwać, jak umieją. Stąd często radykalne posunięcia, prowadzące do karykaturalnego odwrócenia roli z dorosłymi: chłopcy z Płaskowyżu torturujący żołnierzy, Pi ratująca ojca, mała Adka „gwałcąca” swojego niedoszłego oprawcę, córka Kefasa opiekująca się Jodą. Niejednokrotnie małoletni jako jedyni przejawiają głos rozsądku, rzadko kiedy jednak przebija się on w konwersacjach.
Brak komunikacji stanowi kolejny węgielek podsycający ogień konfliktów Ludzi. Dialogi zapętlają się, bohaterowie powtarzają kwestie jak echo, zupełnie nie potrafiąc słuchać siebie nawzajem, co tworzy istny efekt wieży Babel. Postaci ustawicznie w trakcie rozmowy mówią jak do siebie samych (choć zdarzają się i takie dosłowne, schizofreniczne monologi – na przykład u Arlety lub Jody). Przypomina to trochę aktorów wygłaszających swoje kwestie ze sceny do publiczności. A może do siły wyższej?
Tam, gdzie Matka Boska pozostaje milcząca, tam działa niepozorny kawałek metalu, zaczepka Lemba. Magia i religia zrównują się, przy czym ta druga często działa w powieści na postsekularnych zasadach – bo przecież niby Boga nie ma, ale nie zaszkodzi Maryjce na obrazie zakleić oczu, kiedy popełnia się czyn niedozwolony, a i ona dba o to, żeby odpowiednie zioła rosły w polu. Sam kościół jawi się jako instytucja z ponaddzieranego papieru, w najlepszym razie pusta, w najgorszym – prowadzona przez równie wynaturzone indywidua, co pozostali bohaterowie. Obrzędy, jak leżenie krzyżem, wydają się bezsensowne, wręcz obsceniczne, a jednak biblijne nadawanie imienia wciąż niesie ze sobą sporą moc. Ciężko się też wyzbyć wrażenia, że nad bohaterami nieustannie ciąży jakieś fatum.
Ludzie to z pewnością książka bezkompromisowa – zarówno obyczajowo, jak i językowo. Pokazuje różne oblicza człowieczeństwa, choć częściej nie-człowieczeństwa, wywołując przy tym cały wachlarz emocji. Przypomina, że zło niektórych rodzi się w cyklach przemocy, a inni tacy po prostu już są, i tyle. Nie jest jednak łatwą opowieścią – i przez swoją tematykę, i pod względem zawirowań fabularnych. Skomplikowanie, także to stylistyczne, sprawia jednak, że lektura przynosi wiele satysfakcji. Najnowsza powieść Jacka Bieruta ma w sobie bowiem wiele do odkrycia i odkrywania – nie tylko przy pierwszym czytaniu.
.
.
Ludzie dostępni są tu: https://wydawnictwoj.pl/jacek-bierut-ludzie/
.
.

.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.
.
.
.
Julia Jerzykiewicz – ur. w 1998, obecnie studentka ostatniego roku na kierunku kultura i praktyka tekstu: twórcze pisanie i edytorstwo na Uniwersytecie Wrocławskim, nieustannie poszukująca.