Karolina Strzelczyk: Ten czy tamten Różewicz. Nazwisko nas identyfikuje czy w pewien sposób ogranicza? Kiedy po raz pierwszy poczułeś, że musisz natychmiast przelać myśli na papier i co z tego wynikło?
Rafał Różewicz: Zanim odpowiem na Twoje pytanie, muszę najpierw kilka rzeczy wyjaśnić. W wieku trzech–czterech lat zapytałem rodziców, czy w naszej rodzinie jest ktoś sławny. Okazało się, że tak. Wtedy po raz pierwszy dowiedziałem się, że istnieją jacyś znani i cenieni „Różewicze” — bo przecież nie był to tylko Tadeusz, pisarz, lecz także Stanisław, reżyser, dziś chyba trochę niesłusznie zapomniany. Fakt ten przyjąłem do wiadomości, ale przez lata nie interesowałem się ich losami.
Oczywiście w szkole, kiedy omawialiśmy wiersze Tadeusza, wzrok kolegów i koleżanek z klasy skupiał się na mnie, jednak specjalnie mnie to nie obchodziło. Zresztą jego poezji wtedy nie rozumiałem. Dopiero około piętnastego roku życia, kiedy zainteresowałem się literaturą i nałogowo zacząłem czytać, naturalnie zwróciłem się ku Tadeuszowi Różewiczowi. Wtedy poczułem dumę, że mamy kogoś takiego w rodzinie, ale i żal, że już ktoś taki istnieje — więc siłą rzeczy zawsze będę „tym kolejnym Różewiczem”.
Kiedy nosisz takie nazwisko i zaczynasz pisać wiersze, możesz już na starcie poczuć się przegranym (śmiech). Jednak potrzeba pisania pojawiła się u mnie właśnie wtedy, na przełomie gimnazjum (tak, było coś takiego) i liceum. Publikowałem wówczas pierwsze „poważne” wiersze na portalach poetyckich. To była straszna grafomania, ale ludziom się podobały — albo po prostu nie chcieli sprawiać mi przykrości. W każdym razie w miarę pisania kolejnych tekstów dość nieoczekiwanie „wkręciłem się” w pisanie. Poczułem, że „coś mogę”, a jednocześnie gdzieś z tyłu głowy był tamten Różewicz, który onieśmielał i ciążył jednocześnie.
Byłem jednak uparty i dziś — choć czuję satysfakcję z rodzinnych powiązań — staram się „nie jechać” na nazwisku, tylko pracować na swoje, na tego Różewicza, czyli mnie.
Czy nazwisko nas identyfikuje lub ogranicza? Być może skazuje nas na jakąś działalność, zmusza do obrania konkretnej drogi. Z drugiej strony otwiera przed nami sporo możliwości — także tych towarzyskich czy środowiskowych. To chyba zależy od podejścia i własnych potrzeb.
Nie zabiegam jednak o kontakty z resztą wrocławskich Różewiczów. Z synową Tadeusza, Małgorzatą Różewicz, rozmawiałem może trzy razy, a z jego wnuczką Julią — raz, i to przypadkiem. Co ciekawe, sam Tadeusz wiedział o moim istnieniu, o czym dowiedziałem się po latach od kłodzkiego poety Bogusława Michnika, który przesyłał mu moje wiersze.
Noworudzcy Różewicze (pochodzę z Nowej Rudy) stracili kontakt z wrocławskimi wiele lat temu. Tadeusz wiedział jednak, że ma rodzinę w Nowej Rudzie, a kilka lat przed śmiercią dowiedział się, że w tej miejscowości na pograniczu polsko-czeskim pojawił się jakiś Rafał, który coś tam próbuje tworzyć. Sam nigdy się z nim nie spotkałem — poza symbolicznym spotkaniem nad jego grobem w Karpaczu.
KS: Z którego tekstu jesteś najbardziej zadowolony i uważasz, że mógłby być niejako podpisem pod Twoją twórczością? A może ta chwila jest zawsze przed Tobą?
RR: Jestem dość mocno krytyczny wobec własnych dokonań i rzadko wracam do swoich książek — co nie znaczy, że wielu wierszy nie lubię. Długo by wymieniać. Odpowiem więc inaczej: cierpię na ten rodzaj perfekcjonizmu, który uniemożliwia mi ponowne czytanie własnych utworów. Głównie ze strachu, że po latach znajdę w nich coś, co wymagałoby poprawek, których nie jestem już w stanie wprowadzić — choćby dlatego, że książka już się ukazała i nic nie da się w niej zmienić.
Nie znaczy to jednak, że nie próbowałem. W 2022 roku opublikowałem Podwójną ciągłą — drugie, poprawione wydanie moich dwóch pierwszych książek poetyckich. Ale i do tej publikacji już nie wracam; ponownie ze strachu, że konieczne byłoby trzecie wydanie…
A więc lubię swoje wiersze, choć nie pamiętam już dokładnie które — bo do nich nie wracam. Po prostu czuję, że tak jest.
Czy najlepsze utwory mam jeszcze przed sobą? Nie wiem. Na pewno Książka jest w tej chwili najlepszą rzeczą, jaką dotychczas napisałem.
KS: Po co nam poezja? Zastanawiałam się nad tym, czytając Twoją najnowszą książkę. I znalazłam odpowiedź, że toż to samo życie — tylko ujęte w barwne niedopowiedzenia. A Ty co o tym myślisz?
RR: Bo proza życia jest na tyle ciężka, że niektórzy ludzie potrzebują się od niej oderwać. Jednak nie infantylizujmy poezji — ona przecież potrafi mocno „dowalić”. Może instynktownie szukamy czegoś więcej i oczekujemy czegoś więcej od życia?
Mam poczucie, że gdyby istniała jedynie epika jako gatunek, nasze potrzeby egzystencjalne byłyby mocno zminimalizowane, a nasze życie… po prostu nudne. Tak, chodzi właśnie o nudę. Jesteśmy znudzeni światem i sobą samymi, ale są tacy, którzy szukają w poezji lekarstwa na tę monotonię — jakiegoś elementu zaskoczenia światem.
KS: Skąd pomysł na napisanie sztuki teatralnej? Czym się inspirowałeś? Dlaczego osadziłeś bohaterów w takich realiach i czy będzie możliwość wystawienia jej w teatrze?
RR: To był początek 2023 roku. Wspólnie z narzeczoną wybraliśmy się do Estonii z zamiarem zahaczenia o Rygę i Helsinki. To był intensywny czas — trzy stolice w pięć dni. Połowa lutego: Ryga, Tallin, przeprawa promem przez Zatokę Fińską do Helsinek. Mnóstwo bodźców, wrażeń, rozmów. Po powrocie do Polski pomysł na dramat pojawił się sam. Być może te wszystkie wrażenia z podróży potrzebowały jakiegoś ujścia i przybrały formę sztuki teatralnej.
Nigdy wcześniej nie myślałem o napisaniu dramatu. To wszystko działo się samo — jeden temat napędzał kolejny, zdania wynikały z poprzednich. Zabawa kontekstami. Bawiłem się świetnie.
Wiesz, kiedy żyjesz w takich niespokojnych czasach — kiedy przeżywasz pandemię, a chwilę później za wschodnią granicą wybucha największy konflikt zbrojny w Europie od 1945 roku, kiedy niemal codziennie straszą cię wybuchem trzeciej wojny światowej i atakiem na Polskę — to nie zastanawiasz się nad formą utworu. Po prostu piszesz ciągiem, bo może to będzie ostatnia rzecz, jaką w życiu napiszesz i opublikujesz.
A do pisania ciągiem dramat nadaje się idealnie.
Czy dramatyzuję? A czy ktoś kilka lat temu przewidział, w jakim niespokojnym świecie przyjdzie nam żyć? Ano właśnie.
Oczywiście chciałbym kiedyś Uziemionych zobaczyć na deskach teatru. To jednak nie zależy ode mnie. Swoje już zrobiłem. Napisałem sztukę. Reszta, na ten moment, jest poza mną.
KS: Co Cię motywuje do życia? Czy złapał Cię kiedyś twórczy kryzys i pomyślałeś, że to jednak nie jest Twoja droga?
RR: Między poprzednim zbiorem wierszy a najnowszym upłynęło sześć lat. To dużo. W tym czasie opublikowałem powieść, wydałem wspomnianą Podwójną ciągłą… ale to nie były premierowe utwory poetyckie. Świat bardzo się zmienił — i ja, przeżywając to wszystko, również się zmieniłem. Bardzo chciałem to opisać. Jednocześnie czułem, że na Po mroku coś się skończyło, że w swojej dotychczasowej poetyce doszedłem do ściany, a mój język nie udźwignie nowych tematów.
Dlatego częściej niż zwykle milczałem, ograniczając się do pisania recenzji i sporadycznych publikacji. Postawiłem sobie za cel wynalezienie nowego języka — odświeżenie własnej dykcji. Nie chodziło mi o rewolucję, lecz o ewolucję. Chciałem, by czytelnik wiedział, że to wciąż ja, tylko w nowej odsłonie. Męczyłem się, nie powiem.
Czy wtedy doświadczyłem kryzysu twórczego? Chyba tak. Wydając Po mrok zamknąłem etap pisania o przedmiotach, a jednocześnie nie dokonałem jeszcze nowego otwarcia. To był rodzaj próby — sprawdzenie siebie: na ile jeszcze mnie stać jako poetę? Wtedy też właściwie przestałem czytać poezję, śledzić nowe trendy i publikacje. I to było chyba zbawienne, bo przestałem się porównywać, przestałem czuć presję.
Świadome odcięcie się od polskiej poezji — z jednej strony od tego, co nazywamy „polish school”, czyli od tej całej napinki, rozbuchanych obrazów i metafor, tego poetyckiego baroku — a z drugiej strony od nadmiernej prostoty, dosłowności, miejscami wręcz kiczowatości, okazało się dla mnie oczyszczające. Coś się poluzowało i wiersze zaczęły powstawać jeden po drugim — dokładnie takie, jakie chciałem napisać. I tak powstała Książka.
A co mnie motywuje? Po prostu jestem ambitnym człowiekiem, który uważa, że ma coś do powiedzenia. A kiedy nie ma nic do powiedzenia — wówczas kulturalnie milczy.
KS: Wracając jeszcze do Twojej najnowszej książki — zazwyczaj każdy szuka chwytliwych, wyróżniających go na rynku tytułów czy sloganów. A Ty nadajesz swojej po prostu tytuł Książka. Dlaczego?
RR: Na Książkę składają się dwa teksty: pierwszy od sześciu lat nowy zbiór wierszy pt. Żółw gigant i cztery słonie oraz debiutancki dramat Uziemieni. Chciałem jednak znaleźć tytuł, który spoiłby te dwie rzeczy. Tak powstał pomysł na tytuł Książka — prosty, a jednocześnie oddający charakter tego, co napisałem. Dopiero po jej otwarciu czytelnik dowiaduje się, co właściwie zawiera.
A że nie jest podobno chwytliwy? Zależy, jak na to spojrzeć i w jakim kontekście go użyjemy. Mikołaj Łoziński, skądinąd znany polski pisarz, też jednej ze swoich powieści nadał tytuł Książka. Spodobał mi się ten gest.
Osobiście mam już dość tego, że na każdym kroku pisarz musi stawać na głowie, żeby wyróżnić się z tłumu i przyciągnąć czytelników. Mam dosyć marketingu, sztucznej kreatywności, komplikowania na siłę, by zadowolić czyjeś gusta. Moja Książka jest być może pewnym sprzeciwem wobec powyższych praktyk.
I chyba ta prostota jednak działa, bo tytuł wzbudza emocje. Ludzie nagle odkrywają, że istnieje takie proste słowo i że można go ot, tak — użyć jako tytułu, bez całej tej sztucznej otoczki. To dziwi, budzi sprzeciw. Jakbyśmy nagle odkryli, że jednak się da — że można prościej nie tylko się komunikować, ale też funkcjonować.
KS: Konstrukcyjnie rzecz ujmując, mamy w tej pozycji połączenie poezji i dramatu, który możemy wystawić na deskach teatralnych. Łączymy ogień z wodą, czy taka forma wydaje się naturalną istotą rzeczy w świecie literatury?
RR: Nie wydaje mi się. To chyba dość nietypowe połączenie. Oczywiście, reżyserzy teatralni nierzadko sięgają po wiersze w swoich spektaklach. (W ramach ciekawostki — kilka utworów z tej książki wykorzystano w spektaklu 7 zim w reżyserii Roberta Traczyka, zrealizowanym we współpracy z Wrocławskim Teatrem Tańca. We wrześniu 2024 roku był on grany na deskach Teatru Polskiego we Wrocławiu, na scenie na Dworcu Świebodzkim).
O ile mnie pamięć nie myli, przywoływany tu Tadeusz Różewicz również zastosował podobne rozwiązanie — włączając do tomu Zielona róża swoją debiutancką Kartotekę. I wszyscy wiemy, jak to się skończyło dla tego dramatu. Wszystko zostaje w rodzinie (śmiech).
Jednak zarówno wiersze, jak i dramat są w moim przypadku ze sobą ściśle powiązane. Dramat stanowi dopełnienie wierszy, tworząc spójne literackie uniwersum. W tym wypadku forma nie jest aż tak istotna — najważniejsze jest to, by czytelnik otrzymał pełny obraz mojego świata, zanurzył się w nim i odłożył Książkę na półkę z przekonaniem, że czegoś się dowiedział — o mnie, moich poglądach, uczuciach, świecie, w którym żyję.
KS: Kim jest Obcy, który wyziera już z niektórych fraz wierszy, aby nas zaniepokoić całkowicie w końcowym utworze? Spotkałeś kiedyś taką postać?
RR: Bardzo chciałbym kiedyś spotkać Kosmitę, ale do tej pory mi się to jeszcze nie udało (śmiech). Mówiąc poważnie — Obcych możemy rozumieć na kilku poziomach. Dosłownie, jako projekcję naszych lęków, jako zagrożenie zewnętrzne, jako rosyjskich przywódców, którzy, wywołując wojnę, wyrzucili społeczeństwo rosyjskie poza międzynarodową wspólnotę i tym samym stali się dla nas ludźmi jakby nie z tego świata — świata, który uznajemy za swój.
Obcy to również zawiedzione nadzieje, zwłaszcza ludzi po trzydziestce, którzy inaczej wyobrażali sobie rzeczywistość i dorosłość. Na pewno są wieloznaczni — i wiele zależy od czytelnika, jak ich zinterpretuje.
KS: Za czym tęsknią bohaterowie dramatu?
RR: Wydaje mi się, że tęsknią za dorosłością swoich rodziców — za stabilizacją, własnym mieszkaniem lub domem, gromadką dzieci, czasem wolnym. Rzecz jasna, to tylko pewne wyobrażenie, idealizowanie przeszłości w stylu „kiedyś było lepiej”. Tęsknią więc za światem idealnym, w którym mają zapewnione podstawowe potrzeby egzystencjalne i mogą spokojnie oddać się swoim pasjom, rozmyślaniom, marzeniom o czymś większym — paradoksalnie, marzeniom o jakiejś zmianie w ich monotonnym, lecz stabilnym życiu klasy średniej.
W pewnym momencie wydaje się, że przylot Obcych jest nieoczekiwanym bodźcem, ratunkiem, wyrwaniem z tej monotonii. Ale szybko okazuje się, że to pomyłka — ich pojawienie się niczego nie zmienia, a sama obecność Obcych staje się coraz większym ciężarem. Wszystkich ogarnia rozczarowanie zaistniałą sytuacją. Codzienność, koniec końców, zwycięża — dla jednych lepsza, dla drugich gorsza.
Trzeba bowiem brać życie takim, jakie jest, bo tuż obok toczy się wojna, świat się sypie i nie wiadomo, co przyniesie jutro. Ta upragniona stabilizacja, za którą tak tęsknimy, objawia się dziś w drobnych gestach, chwilach, rozmowach, w przedmiotach codziennego użytku. Moi bohaterowie kurczowo trzymają się pewnych rekwizytów, schematów — by łatwiej znieść współczesność, w której przyszło im żyć, pracować, dorabiać się, po prostu być.
KS: Co według Ciebie jest nieodwracalne w skutkach i czy jest jeszcze jakaś nadzieja na lepsze życie? Kiedyś było jakoś lepiej? A może to tylko umysł podsuwa nam katastrofalne wizje.
RR: Trochę uprzedziłem Twoje pytanie i odpowiedziałem na nie powyżej, jednak prawdę mówiąc — nie wiem. A pisarz powinien mieć odwagę powiedzenia, że czegoś nie wie. Bo gdybym wiedział, czy istnieje jakaś nadzieja dla naszego gatunku i czy kiedyś faktycznie było lepiej, to nie musiałbym pisać.
Pisanie jest dla mnie poszukiwaniem odpowiedzi — najczęściej jednak w nagrodę otrzymujemy tylko jej część. Dlatego mogę odpowiedzieć jedynie częściowo, na tyle, na ile jestem w stanie.
Na pewno trudno dziś przejść obojętnie wobec tego, co się dzieje, wobec narastających zagrożeń. To nie my tworzymy katastroficzne wizje — to media nam je podsuwają, bo zarabiają na naszym strachu. Czy za moim oknem już latają drony? Jeszcze nie. Ale potrafię sobie wyobrazić, co by było, gdyby zaczęły. Różne scenariusze, różne możliwości.
Pod tym względem jeszcze kilka, kilkanaście lat temu było zdecydowanie spokojniej — takich zdarzeń w ogóle nie braliśmy pod uwagę. Ale widzisz… już po części idealizuję przeszłość. I tym samym wracamy do punktu wyjścia.
KS: Dziękuję za rozmowę.
.
.
.
Książka jest dostępna tu: https://wydawnictwoj.pl/rafal-rozewicz-ksiazka/
.
.

.
.

.
Karolina Strzelczyk – 1993 r. urodzona w Chorzowie. Dziennikarz, kryminolog, a już niebawem psycholog kliniczny. Miłośniczka poezji, która czasem sama coś naskrobie. W wolnej chwili uprawia swój kawałek pola i strzela z rewolweru.
.
.

.
Rafał Różewicz – poeta, prozaik, dramaturg i recenzent. Autor m.in. „Książki” (Wydawnictwoj, Wrocław 2025).Wzmiankowany i polecany przez autorki podręcznika do języka polskiego „Ponad słowami” dla liceum ogólnokształcącego i technikum.Gość Anny Dymnej w ramach Krakowskiego Salonu Poezji (2022) oraz jedna z twarzy wystawy poświęconej wybranym wrocławskim pisarzom i poetom, która odbyła się w przestrzeni miejskiej Wrocławia w 2022 roku. Juror ogólnopolskich konkursów poetyckich. Nominowany m.in. do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2015) i dwukrotnie do Nagrody Kulturalnej „wARTo” (2015 i 2017). Tłumaczony na język angielski (przeł. Emilia Staniek), hiszpański (przeł. Ada Trzeciakowska), ukraiński (przeł. Andrij Bondar) i rosyjski (przeł. Igor Biełow).Wiersze i recenzje publikował i publikuje w takich pismach jak: „Twórczość”, „Nowaja Polsza”, „Odra” i „Czas Literatury”.Książki Rafała Różewicza recenzowano na łamach m.in.: „Tygodnika Powszechnego”, „Nowych Książek”, „Gazety Wyborczej”, „Twórczości”, „Lampy”, „Wyspy” i „Odry”.Gość licznych festiwali literackich i poetyckich m.in. Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania we Wrocławiu, Festiwalu Góry Literatury w Nowej Rudzie, Festiwalu Stolica Języka Polskiego w Szczebrzeszynie, Festiwalu Puls Literatury w Łodzi, Festiwalu Miasto Poezji w Lublinie, Manifestacji Poetyckich w Warszawie, Festiwalu Dużego Formatu w Warszawie, Festiwalu Wielorzecze w Elblągu, Portu Poetyckiego w Chorzowie, Majowego BUUM-u Poetyckiego w Toruniu, hopLEM Festiwal w Gorzowie Wielkopolskim, Międzynarodowego Listopada Poetyckiego w Poznaniu oraz Festiwalu Literatura do Poznania. Mieszka we Wrocławiu.
