Mniej więcej w połowie książki Andrzeja Stasiuka „Jadąc do Babadag” widnieje czarno-biała fotografia wykonana przez André Kertésza w 1921 roku. Zdjęcie to przedstawia niewidomego skrzypka idącego nieubitą drogą wraz z kilkunastoletnim chłopcem. Odziani są skromnie, choć i inne realia, i inne czasy były, ciężko więc może dziś to ocenić. W oddali widzimy małe dziecko oraz rząd domów, na ziemi zaś widnieją ślady kół. Nie to wszystko wszakże jest istotne, jest zdecydowanie ważniejsze, dlaczego akurat tę fotografię pisarz zdecydował się umieścić jako jedyną wewnątrz książki, przerywając na chwilę swoją opowieść. Na okładce widnieją jeszcze wprawdzie dwa dodatkowe zdjęcia, jednak to, na którym widnieje podobizna niewidomego skrzypka, ma dla Stasiuka wartość szczególną. Fotografia ta, w momencie pisania „Jadąc do Babadag” prześladowała go już od czterech lat i w zasadzie sama jedna stała się pretekstem i jednocześnie wystarczającym powodem do napisania książki. Tu nasuwa się pytanie, na czym polega jej wyjątkowa moc, skoro stała się nie tylko inspiracją do napisania dzieła, lecz także pchała pisarza do ciągłych podróży. To, czego poszukuje Stasiuk, co próbuje odtworzyć, a co jednocześnie dostrzega na tym zdjęciu, to, jak sam pisze, „niewidoma przestrzeń”, która otacza skrzypka. To właśnie ona jest kluczem do książki „Jadąc do Babadag” i do wielu wędrówek jej autora. Zwraca uwagę ponadto przeniesienie określenia niewidomy z postaci muzyka na otoczenie. W kontekście podróży pisarza nabiera to interesującego wydźwięku, gdyż jak pisze Stasiuk, w poszukiwaniach swych i wyprawach nigdy nie udało mu się odnaleźć tej niewidomej przestrzeni. Co ciekawe, tego samego zdjęcia użył Roland Barthes w roku 1980 w swojej książce „Światło obrazu. Uwagi o fotografii”, z tym że, w tym przypadku, jest ono jednym z wielu zdjęć mających obrazować mistrzostwo fotografii w opinii francuskiego teoretyka i krytyka. Powód jednak, dla którego Barthes uważa to zdjęcie za wyjątkowe i dołączył je do swojego dzieła, jest zgoła inny, niż w przypadku Andrzeja Stasiuka. Według francuskiego pisarza na zdjęciu tym udało się fotografowi uchwycić i wyrazić pewną prawdę, lecz nie ma ona związku z przestrzenią, a z tożsamością skrzypka. To czego szuka bowiem Barthes na zdjęciach, to istota człowieka i jego człowieczeństwa, wyrażona w postawie, spojrzeniu i sposobie bycia, oddająca jedyną, jemu tylko właściwą tożsamość. W przypadku francuskiego fenomenologa powodem napisania książki o fotografii była bowiem śmierć matki i doświadczenie pewnego wieczora, gdy przeglądając jej zdjęcia, nagle ujrzał ją na jednym z nich taką właśnie, jaką ją pamiętał, w całej swej swoistości, co interesujące, na zdjęciu tym była zaledwie dzieckiem, a więc nie mógł jej znać z tego okresu.
Poszukując w Internecie informacji o zdjęciu André Kértesza, natknęłam się na inne, fotografa Billa Hensley’a z 1937 roku. Fotografia ta jest także czarno-biała i jej tematem jest również skrzypek, jednak są to jedyne łączące je podobieństwa. W tym przypadku postać muzyka ujęta jest od pasa w górę, nie jest widoczna w całości i wypełnia swoją osobą prawie cały kadr, natomiast w tle widoczna jest piana morska i odrobina piasku. To jednakże, co wydało mi się uderzające, to częściowe podobieństwo fizjognomii obu skrzypków oraz sposób, w jaki oddziałują obie fotografie na odbiorcę. Wydaje się, że zdjęcia mogą posiadać pewną szczególną właściwość, przykuwając do siebie, w niewyjaśniony sposób zmuszają umysł do refleksji i poszukiwań. Zastanowiło mnie, na czym polega więc fenomen fotografii i co właściwie próbujemy w nich odnaleźć. Odpowiedź zdaje się łączyć przypadki Andrzeja Stasiuka i Rolanda Barthesa: poszukujemy tego, co znajome.
Małgorzata Fabrycy, od urodzenia mieszka w Opolu, gdzie obecnie studiuje filologię romańską. Zaangażowana w działalność Demosceny – społeczności tworzącej sztukę cyfrową, ponadto pisze oraz fotografuje. Fragmenty jej prozy publikowane były w czasopiśmie Śląsk.